Sport

Druga strona medalu: Robert Rosołek (odc. 9)

2017-06-08, Autor: Andrzej Gliniak

Robert Rosołek - zawodnik Panthers Wrocław - jest jednym z najbardziej utytułowanych futbolistów amerykańskich w Polsce. Jak wyglądały początki tego sportu w Polsce, kim by został, gdyby nie był futbolistą oraz gdzie najchętniej spędziłby wakacje? O tym wszystkim opowiada w rozmowie z Andrzejem Gliniakiem. Zapraszamy na kolejny odcinek "Drugiej strony medalu".

Reklama

Twoje sportowe CV robi wrażenie. Zacznijmy jednak przewrotnie. Co było dla Ciebie największą porażką w karierze?
11 Lipca 2015 roku. Cytując klasyka można spokojnie powiedzieć "jaka piękna katastrofa". Od początku wybudowania Stadionu Wrocław marzeniem każdego z wrocławskich futbolistów było zagrać na nim mecz. Śniłem i ja. Po prawie czterech latach wreszcie się doczekałem. Nie był to zwykły ligowy mecz, tylko finał Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego z udziałem gospodarzy, czyli Panthers Wrocław. Rywalem Seahawks Gdynia. Wielkie święto dla całej dyscypliny. W sezonie zasadniczym szliśmy jak burza, nie było na nas mocnych - gromiliśmy rywali. Przed finałem byliśmy bardzo pewni siebie, by nie powiedzieć butni. Mieliśmy jednak ku temu podstawy, bo z naszymi rywalami wygraliśmy łatwo w pierwszej rundzie sezonu i teraz byliśmy zdecydowanym faworytem.

Wszystko było przygotowane na fetę. W lodówkach mroziły się szampany a my już dawno mieliśmy wynajęty lokal, żeby świętować tytuł. Oprawa była wyjątkowa. Mecz transmitowała TVP Sport, a na trybunach zasiadło kilka tysięcy kibiców, w tym rodziny i znajomi. Nic tylko grać i zwyciężyć. Wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Pierwsza akcja, skuteczne przyłożenie i już prowadzimy. Oczami wyobraźni na naszych szyjach wisiały już złote medale. To nas zgubiło.

Mecz się wyrównał, nerwy wzięły górę, a my zaczęliśmy kłócić się między sobą. Rywale poczuli krew. Końcówka meczu była na styku. Na kilkadziesiąt sekund przed końcem goście wyszli na pierwsze prowadzenie. To był koniec, nie daliśmy rady. Przegraliśmy wydawałoby się pewne mistrzostwo. Po końcowym gwizdku padliśmy na murawę. Nie wierzyłem. Byłem tak wkur*iony, że przez kilka godzin nie zamieniłem z nikim ani słowa. Pierwszą decyzje jaką podjęliśmy z Szymonem Adamczykiem po wyjściu z szatni było zakończenie kariery. To był zdecydowanie  największy kubeł zimnej wody, jaki kiedykolwiek w trakcie kariery sportowej wylano mi na głowę. Paradoksalnie wyszło nam to jednak na dobre. Podnieśliśmy się i już w następnym sezonie zostaliśmy Mistrzami Polski.

Stojąc na murawie Stadionu Miejskiego i słuchając Mazurka Dąbrowskiego chyba nie przypuszczałeś, że futbol amerykański w Polsce tak bardzo się rozwinie?
Rzeczywiście początki były trudne. Do tej pory, oglądając na powtórkach nasze mecze sprzed sześciu czy siedmiu lat jestem w szoku, że ludzie przychodzili i płacili, żeby oglądać naszą grę. To była totalna amatorka. Wszystko robiliśmy na czuja, zamiast kierować się taktyką czy schematami. Naszym trenerem był YouTube. Byliśmy poubierani jak na wojnę, bo panowało przekonanie, że w każdym meczu pewnikiem jest złamanie ręki czy nogi. Drużyna liczyła trzydziestu zawodników z których dwudziestu miało pojęcie o grze a resztę stanowiły typowe zapchajdziury. Po pierwszym kontakcie z dyscypliną większość rezygnowało. Dla promowania dyscypliny sięgaliśmy po znane nazwiska. W naszym zespole grał m.in. Maciej Zieliński, sportowa legenda koszykarskiego Śląska. Przez dziesięć lat futbol amerykański przeszedł w Polsce gigantyczną przemianę. Zarówno organizacyjnie jak i sportowo. W rankingu jesteśmy w najlepszej dziesiątce w Europie a nasza liga ciągle się rozwija.

Ty też dołożyłeś do tego cegiełkę. Co do tej pory uważasz za swój największy sportowy sukces?
Marzeniem każdego sportowca jest występ z orzełkiem na piersi. Udało mi się to do tej pory już dziewięć razy i jako jedyny zawodnik w kraju grałem we wszystkich oficjalnych meczach reprezentacji Polski. Z sentymentem wspominam debiutanckie spotkanie kadry w 2013 roku, kiedy z wielką dumą po raz pierwszy mogłem zaśpiewać Mazurka Dąbrowskiego. Graliśmy ze Szwecją w Łodzi. Atlas Arena została przygotowana specjalnie pod mecz futbolu amerykańskiego. Mecz pokazywała telewizja publiczna. Przegraliśmy 14:27 ale nie wynik był wtedy najważniejszy. Był to milowy krok w rozwoju tej dyscypliny w Polsce.

Jeśli chodzi o sukcesy klubowe to z pewnością pierwsze Mistrzostwo Polski wywalczone z klubem Panthers Wrocław. Rok 2016. Data szczególna, bo przypada na okrągłą dziesiąta rocznice mojego grania w futbol amerykański. Wyjątkowo smakowało też zdobycie na własnym podwórku tytułu klubowego Mistrza Europy. W finale na stadionie przy Oporowskiej wygraliśmy 40:37 z Milano Seamen, wicemistrzami Włoch. Po raz pierwszy europejska Liga Mistrzów została wygrana przez polski zespół.

Czasami jest i śmiesznie i strasznie...
To był rok 2007 albo 2008. Pierwsze lata istnienia ligi. Mecze oglądała garstka największych zapaleńców. Graliśmy wyjazdowy mecz w Poznaniu z Kozłami. Wśród kilkudziesięciu kibiców siedziała bojówka Lecha. Od początku zaczęli wyzywać nas od... Żydów a potem śpiewać, że mimo że przyjechaliśmy to już nie wyjedziemy. Ostatecznie nie doszło do konfrontacji. Na boisku wygraliśmy 18:0. Po meczu miejscowi kibice wyładowali złość na samochodzie sędziego głównego, przebijając mu opony. Obecnie grając na terenach o podwyższonym ryzyku jak Gdynia czy Warszawa staramy się nie prowokować i na pomeczowe afterparty nie zakładamy klubowych koszulek czy dresów

Twój ulubiony zawodnik?
J.J. Watt - futbolista Houston Texans. Jest moim rówieśnikiem, gra na mojej pozycji, nosi ten sam numer, tylko umiejętności... jakby trochę inne (śmiech). Dla mnie najlepszy defensor w NFL.

Najlepszy zawodnik z którym miałeś przyjemność grać w jednej drużynie?
Aki Jones. Pierwszy i jak do tej pory jedyny zawodnik w polskiej lidze z przeszłością w NFL. Graliśmy razem w The Crew. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Był autorytetem dla polskich graczy. Niestety kilka lat temu zginął tragicznie w wypadku

Mecz futbolu amerykańskiego, który oglądałeś w roli kibica a który zrobił na tobie największe wrażenie?
Prawie dziesięć lat temu byłem na NFL Europe w Berlinie. Atmosfera miazga. Na trybunach Stadionu Olimpijskiego ponad 35 tysięcy kibiców. Gospodarze czyli Berlin Thunders kontra Frankfurt Galaxy.

Kim byś został, gdybyś nie był sportowcem?
Restauratorem. Kocham siedzieć w kuchni i gotować. Moja specjalność to owoce morza a konkretnie krewetki. Uwielbiam też jeść sushi

Twoja największa zaleta?
Zawziętość. Pozytywna boiskowa agresja. Nie ma nic gorszego jak zobaczyć kogoś lepszego od siebie na boisku.

Twoja najwieksza wada?
Lenistwo. Potrzebuje konkretnego bodźca do działania.

Wymarzone miejsce na odpoczynek?
Meksyk. Byłem tam niedawno ze swoją dziewczyna Gosią. Piękne widoki, pozytywni ludzie i pyszne jedzenie. Meksykanie są niskimi ludźmi więc mimo że sam nie należę do wielkoludów wołali na mnie "El Gigante". Trzeba też przyzwyczaić się do nietypowych widoków na ulicach. Ze względu na wysoką przestępczość bardzo często można spotkać policjantów z długą, ostrą bronią. Robi wrażenie.

Jaki dźwięk Cie wkurza?
Gwizdek sędziego, który po dobrej akcji gwiżdże faul.

Jedna rzecz którą chciałbyś zmienić w swoim wyglądzie?
10 kg mięśni więcej (śmiech).

Dar natury, który chciałbyś posiadać?
Latanie.

Jakich cech szukasz u kobiety?
Imponują mi kobiety pewne siebie, z charakterem a do tego zaradne.

Z jaką kobietą najchętniej zjadłbyś kolacje?
Eva Mendes. Amerykańska aktorka znana m.in. z Szybkich i Wściekłych i Dnia Próby. Bardzo mi sie podoba. Oczywiście spotkanie odbyło by się pod nadzorem mojej dziewczyny.

Co było najtrudniejszym momentem w twoim życiu?
Bardzo przeżyłem chorobę i śmierć swojego ojczyma, Jerzego Klempela. Był legendą piłki ręcznej, a przez wiele lat związany był z moją mamą. To on zaszczepił we mnie sportowego bakcyla i zaraził miłością do szczypiorniaka. W młodości trenowałem piłkę ręczną i pewnie gdyby nie jego śmierć, zostałbym profesjonalnym zawodnikiem. Jerzy Klempel zachorował na raka wątroby kiedy miałem czternaście lat. Podczas jego pobytu w szpitalu codziennie oczami wyobraźni widziałem stojąca w drzwiach mieszkania zapłakaną matkę z hiobową wiadomością. Kiedy nadszedł ten smutny dzień, nie musiała nawet nic mówić. Dopiero w taksówce w drodze do szpitala, kiedy w radio podano najważniejszy news dnia, dotarło do mnie, że bezpowrotnie straciłem kogoś naprawdę bliskiego.

Oceń publikację: + 1 + 7 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kto powinien zostać nowym marszałkiem Dolnego Śląska?






Oddanych głosów: 1641