Kultura

Zeruya Shalev gościem Bruno Schulz Festiwal 2014

2014-09-13, Autor: bs
Jedna z najpoczytniejszych i najchętniej tłumaczonych współczesnych izraelskich pisarek spotka się z czytelnikami we Wrocławiu 18 października 2014 roku. Spotkanie poprowadzi Szymon Kloska, a z hebrajskiego przetłumaczy Michał Sobelman.

Reklama

Zeruya Shalev (ur. 1959) – z wykształcenia biblistka. W 1988 roku zadebiutowała tomem poezji, a w 1993 roku opublikowała powieść Rakadti, amanti. W 1997 roku wydała książkę Życie miłosne, która przyniosła jej międzynarodowy sukces i liczne nagrody.

 

Została przełożona na ponad dwadzieścia języków (w tym polski) oraz powstała na jej podstawie adaptacja filmowa. Jej kolejna książka, wydana w 2000 roku powieść Mąż i żona, nagrodzona została niemiecką nagrodą Corine Internationaler Buchpreis. W 2005 roku wydała kolejną książkę Po rozstaniu, która jest trzecią częścią trylogii (rozpoczętej Życiem miłosnym).

 

 

W 2013 roku ukazała się czwarta powieść Shalev po polsku: Co nam zostało. Pisarka otrzymała za swoją twórczość liczne nagrody, m.in. trzykrotnie izraelską nagrodę ACUM Prize (1997, 2003, 2005), Golden Book Prize przyznawaną przez stowarzyszenie izraelskich wydawców, francuską Prix Fémina w 2002 oraz Amphi Award w 2003.


Międzynarodowy festiwal sztuki i literatury Bruno Schulz odbędzie się we Wrocławiu w dniach 14-19 października 2014 roku.

Zapraszam do odwiedzenia strony internetowej festiwalu.

Oceń publikację: + 1 + 0 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (4):
  • ~zeno44 2014-09-13
    18:19:58

    0 0


    CYNAMON I KLEPSYDRA


    Właściwie szli razem, choć kobieta, dość szczupła i wyniosła, kroczyła tuż
    przed nim. Mimo dusznego upału, a może właśnie dla jego pokonania, głowę jej zdobił delikatny ażurowy kapelusz. Twarz jej, mimo spiekoty, zdawała się być odporna na gorące smagania wiatru. Chłopiec kroczył tuż za nią. Ta hierarchia nie wynikała z faktu, że była jego matką. Kolejność ta wynikała raczej z tradycyjnego przekonania, że nigdy nie ośmielił by się wysunąć przed nią. Zresztą wolał iść tuż za nią, i chętnie poddawał się decyzjom swojej przewodniczki, bo dawało mu to możliwość zajęcia się w czasie marszruty obserwacją świata. Szła zwykle dość miarowym i zdecydowanym krokiem i nawet nie specjalnie zwracała uwagę na losy swego podwładnego. Trasa była od dawna znana i nawet gdyby chciał, nie miał zamiaru wpływać na jej zmianę. To dawało pewność każdego kroku. Szli. Kobieta pewna swojej trasy i on pewny i ufny w trafność wyboru kierunku marszu. Porozumienie nie wymagało rozmowy. On zresztą wolał nie mieć z matką zbyt częstego kontaktu, zwłaszcza słownego, bo w czasie kiedy ona odmierzała tempo ni to spaceru, ni to wyprawy w labiryncie miejskich uliczek, on mógł swobodnie przemieszczać się ponad miastem i udawać się w dowolnym kierunku i w dowolne miejsce. Porywisty wiatr często muskał jego sylwetkę falbanami matczynej sukni i był to jedyny kontakt między nimi. Cdn.

  • ~zeno44 2014-09-13
    18:24:11

    0 0

    Założona na zgiętym przedramieniu torebka, dostatecznie absorbowała kobietę żeby nie rozpraszać się na zbędny nadzór nad podążającym za nią synem. Upał był niemiłosierny i gdyby to on szedł nieco wcześniej, na pewno trasa gorącego marszu wiodła by po ocienionej stronie ulicy. Idąc zaś pod jaskrawe słońce musiały mu wystarczyć wąziutkie szczeliny w powiekach jako jedyna broń przed wdzierającymi się do oczu świetlistymi pociskami. Można by sądzić, że oto idzie mały niewidomy chłopiec prowadzony powiewem sukni swojej matki. Krótkie, tuż nad kolana sięgające, stosowne do panującej mody spodnie, świadczyły, że czas na dojrzałość jest jeszcze przed tym szczupłym, krótko ostrzyżonym chłopcem.
    Część miejskiej trasy wiodła pod arkadami rynkowej pierzei wprost na ocienioną wystawę narożnej apteki. Witryna pogrążona w wymuszonym chłodzie, eksponowała wielkie medyczne naczynia i szklane ciemnobrązowe butle. Z całą pewnością zawierały lepki smakowity sok malinowy, smakowity i orzeźwiający zwłaszcza kiedy rozcieńczyć go zimną, krystaliczną wodą. Zdecydowane kroki matki odbierały nadzieję na rychłą ochłodę , a chwilowa ulga przyniesiona przez cień arkad kończyła się ponownym zanurzeniem w skwar sierpniowego, złotego południa. Ponowne uderzenie gorąca było tak mocne, że sprawiało wrażenie odwetu słońca za podjętą wcześniej próbę ukojenia w zacienionym skrawku miasta.

  • ~zeno44 2014-09-13
    18:28:25

    0 0

    To słońce sprawiło, że wszystkie osłonecznione fasady eksponowanych frontów sklepowych, wyglądały jakby wykonane były z cynamonowego drewna. Poskręcane w bólu, suche, stwardniałe, popękane łodygi tej kolonialnej przyprawy leżały w szklanych słojach między innymi zamorskimi specjałami. Stojący w drzwiach tych sklepów właściciele, z podwiniętymi do łokci rękawami koszul odruchowo, zamiast pilnować interesów wewnątrz sklepów, wystawiali do słońca swoje spocone oblicza w płonnej nadziei, że słońce osuszy ich spocone twarze.
    Szli, a właściwie płynęli kołysani lekkimi podmuchami gorącego wiatru. Może to pokusa kolejnego przystanku pod pasiastą markizą, a może przesyt upałem sprawiły, że chłopiec wyłamał się przodującemu holownikowi i postanowił samodzielnie zawinąć do ocienionego portu wystawy sklepowej, której przecież jeszcze wczoraj nie widział. Dolna krawędź okna wystawowego umieszczona była prawie na wysokości oczu młodzieńca, nic też dziwnego, że chcąc dokładnie obejrzeć wyłożone produkty musiał lekko wspiąć się na palce.
    Wystawa urządzona była dość osobliwie. W głębi okna wystawowego, na samej górze, umieszczono coś co przypominało niewielki regał na książki. Był to ograniczony wymiarami wystawy mebel. Na górnej półce stały na baczność różnej grubości książki i przytulone do siebie zdawały się wołać o pomoc, o wyzwolenie z tego nieksiążkowego ścisku, na który ktoś skazał je nielitosnym wyrokiem. cdn.

  • ~zeno44 2014-09-13
    18:32:00

    0 0

    cd.Przyzwyczajone do swobody w trzepotaniu zapisanymi stronicami, przeżywały
    Dolna półka tego niby regału była nieco szersza i co najdziwniejsze w porównaniu z górnymi prawie pusta. Środek tej dolnej, sam środeczek, jakby ktoś idealnie wymierzył to miejsce, zajmowała niewielka klepsydra. Półcień panujący w tym osobliwym miejscu wystawowym, stanowił idealne tło dla tej cieniuteńkiej strużki piasku powoli przesypującej się z górnej szklanej banieczki do identycznej dolnej. To przez łączące je niewidoczne gardełko, przez tę piaskową cieśninę przesypywały się ziarna piasku. Chłopiec stał wpatrzony w ten jedyny na wystawie znak życia wymuszony wszechobecnym prawem grawitacji.
    Drobny, zmielony mijającym czasem pył, cienką jak najcieńsza niteczka stróżką, nieustannie przesypywał się tworząc w dolnej szklanej banieczce regularny, stożkowy kurhan.
    Okręt flagowy matki już dawno rozpłynął się w słonecznym sierpniowym powietrzu. Ten samowolny rejs do ocienionej, nieznanej dotąd przystani wystawowej uświadomił chłopcu jego osobność i potrzebę niezależności.
    Już zdecydował o rezygnacji ze znanego mu, obranego przez matkę kursu, gdy uwagę jego przykuły książki leżące nisko, na samym spodzie wystawy. Bruno Schulz – Sklepy Cynamonowe i druga Bruno Schulz – Sanatorium pod klepsydrą.








Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1140