Wywiady

Manana nie straci swojego wyjątkowego klimatu

- Spełniam się, prowadząc kluby. I jest mi niezmiernie miło, kiedy ktoś traktuje je jako miejsca wyjątkowe. Właśnie taki cel przyświeca mojej działalności

 

- mówi Jacek Lizurej, właściciel klubu Manana.

Red.: Jak ocenia Pan życie klubowe we Wrocławiu w porównaniu do innych miast w Polsce?

 

Jacek Lizurej: Myślę, że jedynym miastem, które nam może dorównać pod tym względem jest Kraków. Dużo fajnych klubów jest w Trójmieście, ale to miasto ma taką specyfikę, że jest rozciągnięte przez co nie ma tej integracji co we Wrocławiu. Tutaj, tak jak w Krakowie jest Rynek, a wokół niego setki knajp. To miasto żyje. Turyści, którzy przyjeżdżają z innych krajów, ale także z innych miast Polski są zachwyceni, że tutaj nawet w poniedziałek czy we wtorek w nocy miasto żyje. Bardzo pozytywnie oceniam to wrocławskie życie.

 

- Czym to teraźniejsze życie miast różni się od tego sprzed lat?

 

Kiedyś w jednej knajpie bawili się studenci i złodzieje samochodów. Wtedy bardzo często dochodziło do scysji. Teraz jest inaczej, jest dużo knajp dla różnych odbiorców. Co chwilę powstają nowe i okazuje się, że i te nowe i te stare są pełne.

 

- Kto przychodzi do Manany?

 

- Przez 9 lat miałem zaszczyt być współwłaścicielem klubu Artystów na Jatkach. Po skończeniu się umowy otworzyłem klub Manana i nie ukrywam, że bardzo dużo klientów przyszło "za mną". Budynek i lokal należał i do tej pory należy do Związku Plastyków Polskich. Z reguły przesiadywali tam ludzie związani ze sztuką lub ze szkołą artystyczną. Bywali tam aktorzy teatralni i ci młodzi, początkujący, muzycy, a przede wszystkim studenci szkół plastycznych. Manana także wypełniła się tymi ludźmi. Na początku wykreowałem taki pomysł, że ona będzie miejscem środowiskowym i w pewnym sensie tajemnym. Z założenia miał być to lokal adresowany do pewnej wąskiej grupy odbiorców, niekoniecznie związanych ze szkołami artystycznymi, ale przynajmniej duchem związanych z takim a nie innym rodzajem zabawy, osobowości.

 

- Jak osiągnął Pan tę tajemniczość?

 

- Na pierwszym piętrze w bramie obok Rynku, tajemne wejście bez jakiejkolwiek reklamy zewnętrznej, bez szyldu. To był zamierzony efekt. Przyznam się, że miałem bardzo umiarkowany czynsz. Często czynsz lokali gastronomicznych jest tak wywindowany, że właściciele czy dzierżawcy nie mają innej możliwości i muszą cenę oraz swoją ofertę skierować do bogatszego klienta, do turysty, który zapłaci. Ja mogłem prowadzić ten klub dla pewnej grupy ludzi. Na pewno pomogło mi miejsce. Teraz jest ono popularne, każdemu się wydaje, że wiadomo gdzie jest Manana. Kiedyś wchodziło się przez bramę, która była często zamknięta, bramkarz tam stał i otwierał. To pomogło stworzyć taką otoczkę tajemniczości, która marketingowo bardzo pomogła. Nie wchodzili tu turyści, którzy chodzą z aparatami po mieście. Ci, którzy przychodzili po raz pierwszy, okazywali się później stałymi bywalcami. Umiejscowienie Manany sprawiało, że imprezowicze nie do końca wiedzieli, gdzie klub się znajduje. Raczej mieli wrażenie, że gdzieś na piętrze odbywa się prywatka, zamknięta impreza. Z biegiem czasu wieść o tym miejscu rozniosła się, a lokal stał się popularny. Jestem ojcem sukcesu. Muszę śmiało stwierdzić, że Manana jest moim sukcesem. 

 

- Co zdecydowało o tak charakterystycznym wystroju Manany?

 

- Wystrój wnętrza, kolory, deseń mebli oraz muzyka grana w lokalu ma swój specyficzny klimat. Nigdy nie będę tego zmieniał goniąc za modą, z biegiem czasu. Na pewne zmiany nie pozwala mi mój wiek. Mam 45 lat i nie jestem skory do gwałtownych zmian. Lokal ma swój kręgosłup muzyczny i to na pewno się nie zmieni. Pewnym wzorem lokalu, który istnieje poza czasem, jest jeden z sopockich klubów. Przychodziłem do niego jeszcze wtedy, kiedy nie mogłem pić alkoholu, potem już dorosły, aż do teraz. Bywam tam często, a klub wciąż jest taki sam. Pod względem marketingowym, wystrojowym, muzycznym nie zmienił się, co sprawia, że jest tak popularny. Zdarza się, że tuż obok wyrastają nowe kluby, podążace za modą. Lokal powinien przede wszystkim zachować swój status quo. Natomiast historia wystroju i nazwy jest - przyznam się - banalna. Szukałem podpowiedzi, inspiracji, pytając ludzi w klubie Na Jatkach. Z czasem stwierdziłem, że nowy lokal musi mieć nową , inną atmosferę, wystrój i muzykę. Jestem podróżnikiem, niejednokrotnie byłem w Ameryce Południowej, dlatego niektóre elementy zabawy stamtąd chciałem przenieść do nowego miejsca. Z czasem ta forma ewoluowała. Jestem szefem 5-ciu Dj’ów, którzy sami również proponują świeżą muzykę. Natomiast wszystkie elementy hiszpańskie, latynoskie są odzwierciedleniem mojej miłości do Ameryki Łacińskiej. Oczywiście nie wszystkie akcenty tamtej kultury udało mi się przenieść do Polski. Nasze wyobrażenie o knajpie meksykańskiej jest zupełnie inne niż rzeczywisty jej obraz. Ostatecznie wystrój jest wypadkową moich pasji i oczekiwań wobec klubu, a artystycznych wizji projektanta, który pomógł mi przygotować lokal.

 

-A skąd nazwa?

 

- Nazwa, wydaje mi się, jak najbardziej pasuje i komponuje się z klubem. To nie był mój pomysł. Związana jest z pewną anegdotą. Pewien malarz przyprowadził dwóch Hiszpanów na patio, którzy zostali oczarowani jego widokiem. Powiedzieli wówczas: „Patio de la manana.” Słowo „manana” wydało mi się odpowiednie. Oprócz brzmienia tego słowa, wiąże się ono ze sposobem bycia Hiszpanów i to chciałem uchwycić. Udało się. Ludzie, przychodząc na kawę lub na jedno piwo, zostają do rana! Muszę się pochwalić, że częstymi bywalcami są aktorzy, muzycy i artyści. Wiedzieli oni o tym, że to w Mananie (która jest przecież miejscem publicznym) będą mogli zaznać odrobiny prywatności i nikt nie rzuci się na nich z prośbą o autograf. Borys Szyc często odwiedzał to miejsce. W klubie kręcono reklamy, czy krótkie sceny filmowe.

 

- Jak prowadzić klub, żeby cały czas był "na topie", nie znudził się klientom?

 

- Knajpy się nudzą, bo ludzie się starzeją. Trzeba im więc dostarczać coś, co będzie trwało razem z nimi. Ponad czasem. Obecnie jestem też właścicielem restauracji Ilgusto, która jest przeciwieństwem Manany. Na pytanie odpowiem bardzo przewrotnie. Najczęstszym problemem lokali są ich właściciele. Znam ich wielu, niektórych tylko „z widzenia.” Ale potrafię ocenić, dlaczego niektórzy z nich odnoszą sukces, a inni nie. To od właściciela wszystko się zaczyna. To on pierwszy ma pomysł, to on wszystko ciągnie do przodu, zgodnie ze swoją wizją. Dla mnie nigdy problemem nie są klienci. Chyba, że ich brak. Czuwam nad pracą kelnerów, bramkarzy. Mam oczy szeroko otwarte. Z pokorą mogę powiedzieć, że spotykam się co dwa tygodnie z moimi pracownikami. Omawiamy sprawy bieżące, nieustający klimat klubu, który musi być zachowany. Najważniejszy jest luz w Mananie. Właściciele często wybierają niewłaściwą drogę, nieodpowiednio traktują załogę.

 

- Co planujecie na piątą rocznicę Manany?

 

- Impreza odbędzie się 4 października. Poprowadzi ją Skiba (Promocja książki "Opowiadania podwodne") , Konjo Konnak i Tymon Tymański, będzie także pokaz mody Aga Magerle i wystawa fotografii "Vuelta de manana" - Alek Grzondziel-Bennet i Jedrzej Stelmaszek.

 

- A propos wystaw, to chyba nie jest rzadkość w Mananie?

 

- W Mananie często byłem autorem wystaw. Z każdej podróży przywożę niezliczoną ilość zdjęć. Również inni ludzie, niekoniecznie moi znajomi, organizowali tu wystawy. Wydaliśmy ostatni piękny kalendarz z artystycznymi zdjęciami w eleganckiej formie.

 

- Jakie są Pana najbliższe plany związane z klubem?

 

- Spełniam się, prowadząc kluby. I jest mi niezmiernie miło, kiedy ktoś traktuje je jako miejsca wyjątkowe. Właśnie taki cel przyświeca mojej działalności. Nie pieniądze są moim celem. Natomiast przyznam, że swoją pozycję (jak każdy) wykorzystuję pracując ze sponsorami. Tym samym niedługo na patio przed Mananą możemy spodziewać się pokazu mody Baczyńskiej, która jest moją koleżanką. Właśnie podpisałem umowę na najbliższe 15 lat. Od 1 stycznia Manana będzie miała dodatkowy bar i 60 m2, dodatkowe toalety i 30m2 tarasu na wysokości Manany. Nowe pomieszczenia pozwolą otworzyć scenę i organizować koncerty. Uważam, że do tego celu lokal trzeba powiększyć. Manana jest moim dzieckiem, troszczę się o nią i wiem, że nie straci swojego wyjątkowego klimatu. Pewną niespodzianką będzie działalność kabaretowa w naszym klubie, ale nic więcej nie zdradzę.

 

 

Rozmawiała: Magdalena Bober

 

 

Jacek Lizurej - Prowadzi kluby od 14 lat. Przez 9 lat był współwłaścicielem Klubu na Jatkach. Teraz prowadzi Mananę i Ilgusto. Fascynują go podróże, zwiedzanie miejsc i poznawanie ludzi.

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (5):
  • ~ 2009-09-19
    08:37:51

    0 0

    super wywiad!

  • ~ 2009-09-19
    19:32:56

    0 0

    zdjecie też genialne

  • ~ 2009-09-25
    18:59:15

    0 0

    lubię ten klub, ma coś w sobie - po przeczytaniu tego wywiadu już wiem dlaczego - dzięki!

  • ~ 2009-10-15
    21:22:43

    0 0

    pnefdnhh http://wzcjmaen.com aszqmqgt ozysgbgf [URL=http://fwsbhhqo.com]rkugnnpl[/URL] spvonszy

  • ~ 2009-11-05
    12:10:06

    1 0

    srutututu takie gadanie o idei a rzeczywistosc jest kompletnie inna. klub masowka i zadne tam artystyczne klimaty. a ochrona wola o pomste do nieba!!! najpierw nauczyc kultury osob tam pracujacych a potem kreowac sie na 'kulturalna" knajpe!

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.