Sport

Co to był za mecz! Śląsk rozbił Arkę Gdynia 4:1 i jest blisko pozostania w Ekstraklasie [RELACJA]

To był prawdziwy dreszczowiec, w trakcie którego piłkarze Śląska Wrocław zafundowali swoim kibicom trwającą ponad pół godziny podróż do pierwszej ligi. Zespół trenera Jana Urbana wygrał z Arką Gdynia 4:1, podnosząc się po bolesnym ciosie zadanym przez gości. To zwycięstwo zbliża Śląsk do utrzymania w Ekstraklasie.

Reklama

Niektórzy mają taką przypadłość, że dla nich im trudniej, tym lepiej. Bo kłopoty potrafią zmobilizować i zmusić do pokazania klasy. Po meczu z Arką Gdynia, ten opis pasuje do piłkarskiego Śląska Wrocław. Zawodnicy trenera Jana Urbana w tym spotkaniu, podobnie zresztą jak goście, stali nad przepaścią. Na początku meczu zrobili dodatkowo dziarski krok naprzód i przez ponad 30 minut gry mogli się czuć jak pierwszoligowcy. Zdołali jednak się podnieść, robiąc to w takim stylu, że skutecznie obnażyli wszelkie słabości Arki.

Do meczu we Wrocławiu oba zespoły przystępowały z dorobkiem 20 pkt. i sąsiadowały ze sobą w tabeli. Rachunek był prosty: kto przegra, ten niemal na pewno spadnie z Ekstraklasy. Bo najbliższy rywal odskoczy na trzy pkt. przewagi, a do końca sezonu zostaną dwie kolejki. W tak krótkim czasie trudno będzie odrobić tę stratę, a granie ze spętanymi nogami na ogół wychodzi kiepsko.

W pierwszym kwadransie gry było widać, że obie drużyny czują ciężar presji i wiedzą, o co grają. Dlatego nikt nie kwapił się do odważniejszej gry. W Śląsku groźnie uderzał Augusto, którego strzał przeszedł tuż obok bramki gdynian. Goście odpowiedzieli strzałem Dariusza Formelli, ale ta próba zaskoczyłaby Mariusza Pawełka tylko wtedy, gdyby uciął sobie drzemkę na posterunku.

W 15. minucie gry Arka zapracowała sobie jednak na to, aby objąć prowadzenie. Można powiedzieć, nie będąc przy tym niesprawiedliwym dla drużyny gości, że był to gol z niczego. Ot, z autu piłkę w pole karne wrzucił Damian Zbozień, tam głowę dostawił Dariusz Sołdecki i uderzył tak sprytnie, że pokonał Pawełka.

Dla Śląska Wrocław był to scenariusz rodem z koszmaru. Musiał bowiem gonić rywala, który mógł zaś spokojnie bronić dostępu do własnej bramki i straszyć kontratakami. I było widać, że strata gola wrocławian zabolała. Ich słabość w grze ofensywnej wręcz kłuła w oczy. Śląsk zupełnie nie miał pomysłu na to, jak dostać się w pole karne gości. Zawodnicy Arki zaś ustawiali się umiejętnie na boisku, utrudniając życie Ryocie Morioce i odcinając Kamila Bilińskiego od podań. Było jasne, że jeśli Śląsk się nie przebudzi, może powoli szykować się do gry na boiskach w Siedlcach, Chojnicach lub Suwałkach, czyli wszędzie tam, gdzie w przyszłym sezonie będą rozgrywane mecze 1. ligi. Kibice na Stadionie Wrocław byli wściekli, głośno śpiewając "Śląsku grać, k... mać!". Ta złość trwała jednak tylko kilka chwil, później zaczęli jeszcze głośniej dopingować swoich piłkarzy. I to pomogło, bo Śląsk zdołał się przebudzić.

Drużynę do boju poderwał jej weteran, Mariusz Pawelec. W 34. minucie gry Robert Pich dobrze dośrodkował w pole karne Arki, wywołując spore zamieszanie pod bramką rywala. W tłoku najlepiej odnalazł się właśnie Pawelec, który doprowadził do remisu. Tutaj warto dodać, że w akcję zamieszany był Morioka, który podaniem pomógł znaleźć Pawelcowi drogę do bramki rywala. Swoją drogą, ten wieloletni piłkarz Śląska wie, komu strzelać gole. Była to jego druga bramka podczas kariery w Ekstraklasie, a pierwszą strzelił niemal równo siedem lat temu, bo 15 maja 2010 r., a jego ofiarą padła wówczas… Arka Gdynia!

W tym momencie Śląsk wytoczył przeciwko Arce bardzo ciężkie działa i przeprowadził zmasowany ostrzał drużyny gości. Efekt? Dwa gole w siedem minut! Ledwo wznowiono grę po golu dla Śląska, a wrocławianie znów cieszyli się z bramki. Gdynianie szybko stracili piłkę, zajął się nią odpowiednio Ryota Morioka, który znakomitym prostopadłym podaniem wypuścił Roberta Picha w sprint w pole karne rywala. Słowak nie stracił zimnej krwi i pewnym strzałem pokonał bramkarza gości.

W 41. minucie dzieła zniszczenia gdynian dopełnił Kamil Biliński. Popularny “Bila” wręcz wyszarpał piłkę od Krzysztofa Sobieraja i wygrał z nim pojedynek biegowy, a celnym strzałem dopełnił formalności. W tym momencie Śląsk prowadził 3:1, fundując Arce istny nokaut.

Arka tonęła i jej piłkarze mieli tego świadomość. Trener Leszek Ojrzyński postanowił potrząsnąć swoją drużyną, w przerwie dokonując aż dwóch zmian. Dominika Hofbauera zastąpił Marcus Vinicius, a za Mateusza Szwocha wszedł Michał Nalepa. Ten ruch przyniósł jednak mizerny efekt. Owszem, tuż po wznowieniu gry od gracze Arki wręcz kipieli od woli walki. Dwa razy groźnie zaatakowali bramkę Śląska, a bliski szczęścia był zwłaszcza Rafał Siemaszko. Ten zryw jednak skończył się tak szybko, jak się zaczął i Śląsk zaczął dyktować warunki na boisku. Wrocławianie starali się szanować piłkę, zmuszając przeciwnika do biegania. Postarali się też o kolejnego gola.

W 60. minucie Ryota Morioka świetnie wypatrzył wbiegającego w pole karne Arki Mario Engelsa i obsłużył go dokładnym podaniem. Niemcowi pozostało tylko dobrze przyjąć piłkę, znaleźć sobie nieco miejsca i strzelić. Z zadania wywiązał się, jak należy i strzelił swojego pierwszego gola w sezonie. A przy okazji podłożył kolejną bombę pod pokład i tak tonącej już Arki. Dodajmy do tego, że Japończyk zaliczył trzecią asystę w tym meczu.

Goście do końca meczu byli bezradni i nie potrafili stworzyć poważniejszego zagrożenia pod bramką Śląska. Wrocławianie zaś nie kwapili się do tego, aby podkręcać tempo gry. Skupili się na tym, aby nie stracić przypadkowego gola, który mógłby wprowadzić nerwowość w ich grze. Mogli też jeszcze podwyższyć prowadzenie. Kamil Biliński uderzył jednak nieco za mocno, a Łukasz Zwoliński - stojąc kilka metrów przed bramką Arki - wymyślił, że przyjmie piłkę, zamiast strzelać i wywalczył tylko rzut rożny.

Po zwycięstwie nad Arką Gdynia, Śląsk ma 23 pkt. i wskoczył na 11. miejsce w tabeli Ekstraklasy. Nad ostatnim w stawce Ruchem Chorzów ma już sześć “oczek” przewagi, a nad przedostatnią Arką trzy pkt. To sprawia, że w dalszej walce o utrzymanie w Ekstraklasie będą mieli nieco więcej psychicznego luzu. Ale walka jeszcze się nie skończyła. Przed Śląskiem jeszcze dwa mecze, w tym kluczowy z Cracovią, która ciągle boi się o swoje ekstraklasowe życie i we Wrocławiu będzie musiała dać z siebie maksimum, aby nie wylądować w pierwszej lidze. To spotkanie odbędzie się w sobotę, 27 maja o godz. 18. I ten mecz może przynieść Śląskowi pewność, że zachowa miejsce w Ekstraklasie.

Śląsk Wrocław - Arka Gdynia 4:1 (3:1)
Bramki: Pawelec (34.), Pich (35.), Biliński (41.), Engels (60.) - Sołdecki (15.).

Śląsk Wrocław: Pawełek - Dankowski, Celeban, Pawelec, Augusto (82. Lewandowski) - Engels, Kovacević (73. Stjepanović), Madej, Morioka, Pich - Biliński (84. Zwoliński).
Arka Gdynia: Steinbors - Zbozień, Sołdecki, Sobieraj, Marciniak - Hofbauer (46. Marcus Vinicius), Łukasiewicz, Kakoko, Szwoch (46. Nalepa), Formella - Siemaszko (74. Zarandia).

Żółte kartki: Dankowski, Morioka - Hofbauer, Sołdecki, Marciniak, Nalepa, Sobieraj.
Sędzia: Paweł Gil (Lublin).

Widzów: ok. 7,2 tys.

Oceń publikację: + 1 + 1 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kto powinien zostać nowym marszałkiem Dolnego Śląska?






Oddanych głosów: 1577