Sport

Dalibor Stevanovič: Trudno było oprzeć się ofercie Śląska

2012-01-15, Autor: slaskwroclaw/mw
Zdaję sobie sprawę z konkurencji i wiem, że w najbliższym czasie będę musiał dać z siebie wiele, by udowodnić swoją przydatność do tej drużyny. Wierzę jednak, że Śląskowi taka sytuacja może przynieść tylko same korzyści - opowiada Dalibor Stevanovič najnowszy nabytek piłkarskiego Śląska Wrocław.

Reklama

Twój transfer był przeprowadzany w dużej tajemnicy i kibice oraz media do końca nie wiedzieli, że zostaniesz graczem Śląska. Możesz zdradzić, jak w ogóle doszło do tego, że trafiłeś do wrocławskiej drużyny?

 

Już na początku grudnia pojawiły się informacje od mojego menedżera, że Śląsk jest mną zainteresowany. Ucieszyło mnie to, gdyż nie chciałem przedłużać swojego kontraktu z Wołyniem Łuck. Mówiąc szczerze, nie odpowiadało mi życie na Ukrainie. O Polsce mam jednak jak najlepsze zdanie i byłem zadowolony, że dostałem ofertę właśnie z tego kraju. Przy podejmowaniu decyzji kierowałem się również tym, że Śląsk to naprawdę dobra drużyna. Jej wyniki mówią same za siebie – w ubiegłym sezonie zespół zajął drugie miejsce, teraz jest liderem, a latem odpadł z Ligi Europejskiej dopiero w ostatniej fazie eliminacyjnej. Widać w tym wszystkim ambicję, by zbudować coś wielkiego, do tego jest nowy stadion pełen świetnych kibiców. Trudno było się oprzeć takiej ofercie.

 

Widać, że o Śląsku wiesz naprawdę dużo.

 

Kiedy pojawiły się pierwsze sygnały ze strony Śląska, zacząłem szukać informacji o klubie i wypytywać na jego temat. Skontaktowałem się z moimi rodakami – Rokiem Elsnerem i kolegą z zespołu narodowego Słowenii Andrażem Kirmem. Obaj opowiadali mi o polskiej lidze i bardzo zachwalali Śląsk. Kiedy dowiedziałem się, jak funkcjonuje wrocławski klub, bez wahania przyjąłem ofertę.

 

Kontrakt podpisałeś kilka dni temu i od razu dołączyłeś do zespołu, który trenuje w Spale. Ale podobno miałeś już okazję, by zobaczyć siedzibę klubu?

 

Tak, to było jeszcze w grudniu, już po zakończeniu rozgrywek na Ukrainie. Pojawiłem się we Wrocławiu, gdzie przeszedłem testy medyczne. Przebadano mnie na wszystkie możliwe strony, by mieć pewność, że jestem zdrowy. Testy wypadły pozytywnie i mogliśmy rozpocząć rozmowy o kontrakcie.

 

Śląsk był dla Ciebie jedyną alternatywą?

 

Nie, miałem jeszcze inne oferty, choćby z samej Ukrainy. Przedstawiciele Wołynia dzwonili do mnie chyba codziennie i namawiali do przedłużenia kontraktu. Pozostanie w Łucku nie wchodziło jednak w grę. Jak już mówiłem – nie do końca byłem zadowolony z pobytu na Ukrainie, z różnych względów nie chciałem tam również sprowadzać swojej rodziny. Ciężko mi się jednak żyje bez żony i dzieci, dlatego zdecydowałem się poszukać czegoś bliżej ojczyzny. Miałem różne propozycje, ale Śląsk był dla mnie najlepszym wyborem.

 

W Wołyniu zagrałeś zaledwie w siedmiu meczach na dwadzieścia możliwych. Nie jest to zbyt imponujący dorobek.

 

Wytłumaczenie tej statystyki jest bardzo proste – umowę z Wołyniem podpisałem dopiero w październiku. Odkąd przyszedłem do tej drużyny wystąpiłem we wszystkich spotkaniach. W grudniu wygasł mi kontrakt, którego – jak już wspomniałem – nie chciałem już przedłużać.

 

Dlaczego tak późno dołączyłeś do ukraińskiej drużyny?

 

Latem ubiegłego roku skończyła mi się umowa z Vitesse Arnhem. Nie mogliśmy się porozumieć w sprawie nowych warunków, więc postanowiłem poszukać nowego pracodawcy. Miałem sporo ofert, ale zawsze coś mi nie pasowało. Czekałem, czekałem i czekałem, aż pojawi się ta wymarzona propozycja, aż nagle zaczęło się kończyć okienko transferowe, a telefony ucichły. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że popełniłem błąd. Wszyscy byli zaskoczeni, że zostałem bez klubu, ale niestety tak się czasami zdarza w życiu. W październiku udało mi się wyjechać na Ukrainę, dzięki czemu ta runda jesienna nie została przeze mnie aż tak zmarnowana, jak się początkowo mogło wydawać.

Wróćmy do początków Twojej kariery. W 2006 roku zostałeś kupiony przez Real Sociedad San Sebastian z NK Domžale za milion euro.

 

O takiej sumie mówiło się oficjalnie, ale podobno były to nawet większe pieniądze. Kwota może rzeczywiście robić wrażenie, ale dla mnie było ważniejsze co innego. Dla 21-letniego chłopaka transfer z ligi słoweńskiej do hiszpańskiej Primera Division to sprawa, którą naprawdę ciężko opisać słowami. To było coś fantastycznego, tym bardziej że stałem się ważną częścią tego zespołu. Na początku grałem w zasadzie we wszystkich meczach. Los się przestał do mnie uśmiechać w drugim sezonie pobytu w Hiszpanii. Przyplątała mi się kontuzja Achillesa, która wyeliminowała mnie z gry aż na siedem miesięcy. Lekarze Realu nie potrafili sobie z nią poradzić, byłem nieodpowiednio leczony i z tego powodu straciłem większą część sezonu. Pomogli mi dopiero fachowcy z Francji. Do treningów wróciłem w kwietniu, a na dodatek w tym sezonie Real spadł do drugiej ligi. Po degradacji musiałem odejść, tak jak większość obcokrajowców. Po tak długiej przerwie ciężko było jednak znaleźć pracodawcę. Ostatecznie trafiłem na półroczne wypożyczenie do Deportivo Alaves.

 

Następnie wyjechałeś z Hiszpanii i trafiłeś do ligi izraelskiej.

 

Zależało mi na powrocie do ekstraklasy, dlatego skorzystałem z oferty Maccabi Petach Tikwa. Przyznaję również, że skusiły mnie duże pieniądze. To był chyba jednak największy błąd w moim życiu, który pokazuje, że pieniądze to nie wszystko. O pobycie w Izraelu chcę zapomnieć jak najszybciej. Nie chodzi nawet o to, że po pierwszym miesiącu mojego pobytu klub przestał mi płacić. Po prostu wybuchła wtedy wojna z Hamasem. Izrael ostrzeliwał Strefę Gazy, nad głowami latały mi rakiety. To było coś okropnego, czego nikomu nie życzę. Natychmiast odesłałem rodzinę do Słowenii, a sam zacząłem rozglądać się za nowym klubem.

 

I trafiłeś do holenderskiego Vitesse Arnhem. Tym razem chyba podjąłeś właściwą decyzję?

 

Jak najbardziej. Grałem w dobrym klubie w silnej lidze. Gdy przychodziłem, zespół zajmował siedemnaste miejsce, a po fantastycznej rundzie w naszym wykonaniu dobiliśmy do czołówki, zaledwie o punkt przegrywając walkę o europejskie puchary. Kolejne dwa sezony były również udane. Może w ubiegłym roku pomyliłem się, nie przedłużając umowy z Vitesse, ale dzięki temu jestem teraz w Śląsku. Kto wie, może dzięki temu uda mi się osiągnąć więcej niż w Holandii?

 

Może uda Ci się także wrócić do reprezentacji narodowej?

 

Przez te ubiegłoroczne zawirowania wypadłem z orbity zainteresowań selekcjonera. Po raz ostatni byłem powołany do kadry niemal rok temu. Ponownie jednak jestem w dobrym klubie, dlatego jestem pewien, że znów dostanę szansę na reprezentowanie swojego kraju.

 

W kadrze Słowenii zagrałeś w szesnastu meczach, zdobyłeś jednego gola oraz pojechałeś reprezentować swój kraj na mistrzostwa świata w Republice Południowej Afryki.

 

Na Mundialu nie wystąpiłem ani minuty, ale mimo wszystko znalezienie się w kadrze na ten najważniejszy turniej piłkarski na świecie było ogromnym wyróżnieniem. Mam z tej imprezy tylko fantastyczne wspomnienia. Życzę każdemu, by mógł się znaleźć na moim miejscu.

 

Z Twojego pojawienia się w Śląsku być może skorzysta Rok Elsner, który jak dotąd nie miał okazji do debiutu w reprezentacji Słowenii.

 

Na pewno fakt, że dwóch Słoweńców jest w kadrze najlepszego obecnie polskiego zespołu sprawi, że obaj możemy mieć większe szanse, by dostać powołania. Tym bardziej że mamy nowego selekcjonera, który na pewno będzie szukał nowych pomysłów na zespół narodowy. To zresztą mój były trener z NK Domžale, więc kto wie, jak się to wszystko potoczy (śmiech).

 

Skoro już wspomnieliśmy o Roku – znałeś go przed przyjściem do Śląska?

 

Nie znałem go, ale wiedziałem o nim. W Domžale grałem z jego starszym bratem. Teraz minęło kilka lat i znowu jestem w jednej drużynie z Elsnerem (śmiech).

 

A podczas pobytu w Holandii miałeś może okazję poznać Johana Voskampa?

 

Nigdy osobiście. Ale w Holandii wiele mówiło się o tym, że w drugiej lidze jest napastnik, który strzela niesamowitą ilość goli. Zresztą w Sparcie Rotterdam, czyli w zespole Johana, bramkarzem był mój rodak, z którym często byłem w kontakcie i on zawsze opowiadał mi o tym bramkostrzelnym napastniku.

 

Na boisku występujesz jako pomocnik, ale to bardzo szerokie pojęcie. Gdzie czujesz się najlepiej?

 

W środku pola. Niekoniecznie jako pomocnik podwieszony pod napastnika, ale na pewno mam w sobie więcej z gracza atakującego, niż z broniącego. Ale w Holandii grałem na przykład z lewej strony pomocy. Jestem prawonożny, a moim zdaniem było schodzenie do środka i uderzanie na bramkę. I właśnie w ten sposób udało mi się zdobyć kilka goli.

 

W pomocy Śląsk ma wielu świetnych graczy. Wszystko wskazuje więc na to, że czeka Cię ciężka walka o skład.

 

I bardzo dobrze! Bez rywalizacji nie można się rozwijać. Zdaję sobie sprawę z konkurencji i wiem, że w najbliższym czasie będę musiał dać z siebie wiele, by udowodnić swoją przydatność do tej drużyny. Wierzę jednak, że Śląskowi taka sytuacja może przynieść tylko same korzyści.

Oceń publikację: + 1 + 0 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kto powinien zostać nowym marszałkiem Dolnego Śląska?






Oddanych głosów: 1577