Sport

Druga strona medalu: Michał Przysiężny (odc. 23)

2017-09-30, Autor: Andrzej Gliniak

Michał Przysiężny, jeden z najlepszych polskich tenisistów, historyczny finalista tegorocznego Wrocław Open jest kolejnym gościem Andrzeja Gliniaka w cyklu "Druga strona medalu". Zapraszamy do lektury!

Reklama

Wielu tenisistów marzy, żeby odbić z Rogerem Federerem choć kilka piłek. Ty miałeś to szczęście, że w otoczeniu mistrza spędziłeś kilka dni.
Szwajcar przed rozpoczęciem sezonu szukał partnera do wspólnych treningów. Do tej pory wybierał głównie graczy leworęcznych, pod kątem rywalizacji z Rafą Nadalem. Tym razem Ivo Klec, znajomy tenisista ze Słowacji, polecił mu moją osobę. Roger pokrywał lot a także koszty pobytu. Z tym pierwszym nie było jednak problemu, bo wcześniej miałem już kupiony bilet do Doha, gdzie miałem wystartować w turnieju, wiec wystarczyło go tylko przebukować. Do Dubaju poleciałem ze swoją dziewczyną. 

Zamieszkaliśmy w ekskluzywnym hotelu Madinat Jumeirah. Pierwszego dnia pobytu zadzwonił telefon. "Cześć Michał, tu Roger Federer, wszystko Ok? O której moge po Ciebie podjechać?". Byłem podekscytowany, tym bardziej, że Szwajcar to mój tenisowy idol. Zresztą jak się okazało prywatnie to też świetny facet. Wyluzowany, sympatyczny, z dużym poczuciem humoru. Podczas przerw w treningach ciagle żartował. Najśmieszniejsze było jak próbował poprawnie wymówić moje nazwisko. Miał z tym naprawdę wiele problemów (śmiech). Potem jeszcze kilka razy spotkałem się z Federerem. Zawsze miło mnie witał. W szatni, podczas turnieju Rolanda Garrosa, kiedy dowiedział się, że moim rywalem będzie Richard Gasquet przez kilkanaście minut tłumaczył mi jak najlepiej zagrać przeciwko Francuzowi. Ostatnio spotkałem go w Stuttgarcie, gdzie pojechałem dopingować Jurka Janowicza.

Roger Federer to absolutny fenomen w świecie tenisa.
Każdy darzy Szwajcara wielkim szacunkiem. Podczas turniejów w players lounge czyli pokoju dla zawodników zawsze panuje duży gwar, kiedy jednak tylko wchodzi Federer wszyscy błyskawicznie milkną. Ta charakterystyczna cisza jest nie do podrobienia. Wtedy zawsze wiadomo, że Szwajcar jest w środku.

Inny wielki tenisista, z którym miałeś okazje trenować to Novak Djokovic.
To były czasy kiedy w sztabie trenerskim Serba był Wojciech Fibak. Poprosił mnie wtedy podczas jednego z turniejów , żeby potrenować z "Nole. Zagraliśmy jednego seta. Przegrałem 4:6 ale świetnie serwowałem. Posłałem kilkanaście asów. - Kogo Ty mi wziąłeś" - Djokovic rozkładał ręce i krzyczał żartobliwe do Fibaka. - Mieliśmy poodbijać z głębi kortu, a tu w ogóle nie ma wymian- dodawał z uśmiechem.

Na zawodowych turniejach nigdy jednak nie skrzyżowałeś rakiety ani z Rogerem Federerem ani z Novakiem Djokoviciem. Wiele razy rywalizowałeś jednak ze światową czołówką. Które z tenisowych skalpów uważasz za najcenniejsze?
W czołówce na pewno znalazłoby się zwycięstwo z Jo Wilfridem Tsongą. Francuz to jeden z najlepszych zawodników świata. Regularnie notowany w top 10. Graliśmy trzy lata temu w Tokio w meczu 1 rundy. Mecz trwał prawie dwie i pół godziny i był niezwykle dramatyczny. Obroniłem aż trzy meczbole i wygrałem decydującego seta 7:6 (9).

Z sentymentem wspominam także zwycięstwo z Ivanem Ljubiciciem w 1 rundzie Wimbledonu. Chorwat, był wtedy 15 rakietą świata a wcześniej zajmował nawet 3 miejsce w rankingu. Obecnie jest jednym z trenerów Rogera Federera. Trawa to zawsze była jego ulubiona nawierzchnia. Miał świetny serwis, return i kończące uderzenie. Zagrałem koncertowo. Wygrałem 3:0 i nawet nie dałem mu powąchać trawy. Tamten mecz światowe media uznały za jedna z największych niespodzianek turnieju.

W twoim tenisowym CV zwraca uwagę także zwycięstwo z Fabio Fogninim, wywalczone jednak w niecodziennych okolicznościach.
Włoch zawsze słynął z gorącej głowy. Graliśmy w Sankt Petersburgu. Fabio rozstawiony był z jedynką. Grało mi się bardzo dobrze. Prowadziłem 6:3, 5:3 i 30-15. Miałem dwie piłki od meczu ale walka trwała. Nagle Fognini podszedł pod siatkę i wyciągnął do mnie reke. Co ty robisz- spytałem. Finito, wszystko mnie boli. Na pewno chcesz skończyć- byłem w szoku. A chcesz zebym dograł? - odparł niespodziewanie. Wtedy zdecydowanie uścisnąłem mu rękę a po chwili sędzia oznajmił Gem, set, mecz.

Oprócz znaczących zwycięstw, nie brakowało też spektakularnych porażek?
To była 1 runda wielkoszlemowego US Open. Moim rywalem był Albert Montanes. Prowadziłem w setach 2:1 a w czwartym 6:5 i serwowałem na zwycięstwo. Mialem 40-15. Nie wykorzystałem dwóch meczboli z rzędu, przy czym raz trafiłem pierwszym serwisem a Hiszpan cudem odbił ramą.Po chwili była jeszcze trzecia piłka meczowa. Montanes zagrał loba a piłka spadła w okolice linii końcowej. Byłem pewny, że jest aut. Niestety. Doszło do tajbreka. Przegrałem po dramatycznej walce do pięciu. Decydujący set był już bez historii. Byłem strasznie wkurzony. Poprosiłem o przerwę medyczną, bo byłem strasznie zmęczony. W jej trakcie zeszło ze mnie całe napięcie i dostałem skurczy. Nie mogłem podnieść się z ławki. Montanes wygrał 6:0.

Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że gdybym wtedy wygrał miałbym szanse osiągnąć w Nowym Jorku nawet 4 rundę. Hiszpan w kolejnym meczu pokonał w trzech setach kwalifikanta, a w kolejnym pojedynku skreczował mu Kei Nishikori. W walce o ćwiartkę przegrał dopiero z Robinem Soderlingiem. Czasu się jednak nie cofnie. Taki jest własnie tenis. Bardzo często decydują niuanse.

Tym razem wygrane piłki w kluczowych momentach doprowadziły Cię w tym roku do historycznego finału Wrocław Open.
Paradoksalnie już po pierwszym meczu mogłem pakować walizki. Dramatyczny bój z Andrejem Golubevem. W trzecim secie przełamałem Kazacha i zwycięstwo miałem na wyciągnięcie ręki. Rywal odrobił stratę i doszło do tajbreka. Tam prowadziłem już 5:2. Golubev wygrał trzy pilki z rzędu. Przy stanie 5:5 rozegraliśmy kluczową wymianę. Przeciwnik minimalnie wyrzucił pilkę, która równie dobrze mogła wpaść w kort. Po ponad dwóch godzinach walki zdecydowały detale. Po tym zwycięstwie poszedłem za ciosem i doszedłem aż do finału.

Tam lepszy był Jurgen Melzer
Gdyby to nie był Wrocław, pewnie nawet nie wyszedłbym do finału. Czułem potworny ból w nodze. Praktycznie nie mogłem biegać. Nie mogłem jednak zawieść nadkompletu kibiców, rodziny i znajomych, którzy zasiedli w hali Orbita. Austriak to profesor i bezbłednie wykorzystał moje problemy zdrowotne. 

Dzień później miałem zagrać mecz z kibicem, który wylicytował ze mną pokazówkę na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Przyjechałem, przeprosiłem i obiecałem, że jeszcze kiedyś na pewno skrzyżujemy rakiety. Nie byłem w stanie się ruszać. Kilka tygodniu później już leżałem w klinice doktora Jacka Jaroszewskiego w Poznaniu. Przeszedłem operację tzw. pięty Haglunda. To jałowa martwica guza piętowego, zlokalizowanego na kości piętowej, która powoduje ból podczas poruszania się. Mam nadzieje, że to już koniec moich problemów i będę mógł wreszcie bezboleśnie rozegrać kilka meczów z rzędu. Po niemal ośmiu miesiącach przerwy znowu wracam do gry.

Masz już 33 lata. Michał Przysiężny myśli już powolutku o zakończeniu kariery?
Zdecydowanie nie. Jeśli tylko omijać mnie bedą kontuzję, to nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. 

Tenis bardzo się zmienił. Kiedyś po trzydziestce trzeba było poważnie myśleć o przejściu na emeryturę. Teraz można pograć znacznie dłużej , nie mówiąc o grze deblowej, gdzie najlepsi na świecie liczą sobie nierzadko 40 albo i więcej lat. Liczę, że jeśli omijać mnie bedą kontuzje, to przez kolejne dwa czy trzy lata moge jeszcze pograć w singla na wysokim poziomie. Liczę na powrót do pierwszej setki. Potem z pewnością spróbuję swoich sił w grze podwójnej.

Tym bardziej, że z deblem związany jest jak do tej pory twój największy tenisowy sukces.

W parze z Pierre Hugues-Herbertem wygrałem turniej ATP 500 w Tokio. To była niesamowita sprawa a mój udział w grze podwójnej to absolutny przypadek. Kiedy wracałem z treningu przed grą singlową Francuz zapytał mnie czy chce zagrać z nim debla. -Czemu nie-pomyślałem. Do Japonii przyleciało wielu świetnych specjalistów od gry podwójnej, więc do turnieju głównego przebijaliśmy się z eliminacji. Przegraliśmy. Zapomniałem o temacie. Kilka dni później wygrałem w singlu z Tsongą. - To będzie twój podwójnie szczęśliwy dzień- zagadnął w szatni Francuz- Za chwilę będziesz miał niespodziankę- powiedział i wyszedł. Po chwili dowiedziałem się, że Tsonga z Simonem wycofali się z debla a dla mnie i Herberta znalazło się miejsce w głównej drabince jako lucky loosers.

I tak rozpoczął się nasz triumfalny marsz po zwycięstwo. Pokonaliśmy najlepszy debel wszech czasów czyli braci Mike'a i Bob'a Bryanów. Zadzwoniłem wtedy do Marcina Matkowskiego. - Stary jeśli z nimi wygraliście to możecie tutaj wygrać z każdym- wypalił podekscytowany. Wziąłem sobie jego słowa głęboko do serca. Pokonaliśmy też finalistów Australian Open, parą Butorac/Klaasen a w finale okazaliśmy się lepsi od świetnego duetu Dodig/Melo. Wszystkie mecze w turnieju głównym rozstrzygnęliśmy po super tajbrekach.

Japonia to twoje ulubione miejsce na mapie tenisowych turniejów.
Bardzo lubię grać w Kraju Kwitnącej Wiśni. Tamtejszy klimat jest wyjątkowy. Ludzie nastawieni są przyjaźnie, a organizatorzy chcą na każdym kroku uchylić Ci nieba. Ich ład i porządek godny jest naśladowania. Kilka razy wygrywałem tam imprezy challengerowe. Kiedyś podczas turnieju ATP w Tokio moim rywalem w kwalifikacjach był młodziutki tenisista gospodarzy Shuichi Sekiguchi. Byłem w szoku, kiedy zaczął mi się kłaniać przed meczem a w trakcie gry zdarzało mu się przepraszać za wygrane punkty. Potraktowałem go na pewniaku. Wygrałem w godzinę 6:3, 6:2.

A kto w światowym tourze jest najbardziej nielubianym tenisistą?
Zdecydowanie Lukas Rosol. Kiedyś podczas meczu Andy Murray powiedział do niego " Everyone hates you" i nie było w tym krzty przesady. Strasznie fałszywy gość. Uśmiecha się do Ciebie i miło zagaduje, po czym robi swoje, czyli różne nieczyste gierki. Grałem z nim w ćwierćfinale w Sankt Petersburgu. Podczas mojego serwisu, przy kompletnej ciszy na trybunach, delikstnie uderzał rakieta o nawierzchnie, żeby mnie zdekoncentrować. Robił tak kilka razy. W końcu nie wytrzymałem. - Co Ty odwalasz? - Ja tak zawsze- wzruszył tylko niewinnie ramionami. Wygrałem 7:6, 1:6, 6:3.

Wielu emocji dostarczyłeś też kibicom w Pucharze Davisa.
Dla każdego polskiego sportowca gra z orzełkiem na piersi to wyjątkowe przeżycie. Dla mnie reprezentowanie Polski w Pucharze Davisa to wielkie wyróżnienie. Miałem swoje gorsze i lepsze występy. Do historii przeszedł mój epicki mecz z Jarko Nieminenem. Przegrałem z Finem w Sopocie 7:6, 6:7, 7:6, 6:7, 4:6. W czwartym secie miałem piłkę meczową. Graliśmy cztery godziny i trzydzieści pięć minut. To był rekord w długości meczu w tych rozgrywkach. Kiedy schodziłem z kortu nogi miałem jak z waty. Byłem wyczerpany i wściekły. Dwa dni później musiałem rozegrać decydujący mecz, bo Polska remisowała z Finlandią 2:2 . Moim rywalem był Henri Kontinen. Kolejny dramatyczny maraton. Ponad cztery godziny walki. Pięć setów i moja przegrana  4:6, 6:3, 7:6, 6:7, 5:7. Po tym meczu trzy dni nie mogłem chodzić.

Po pięciu latach historia zatoczyła koło. Waszym rywalem była tym razem Słowacja ale Ty znowu musiałem wyjść na kort w decydującym meczu.
Stawka była ogromna. Po raz pierwszy w historii mieliśmy szansę awansować do Grupy Światowej. Oczy całej sportowej Polski skierowane byly na Gdynię. Moim rywalem był Norbert Gombos. Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny zwycięstwa. Już przed wyjściem na kort wiedziałem, że nie przegram tego meczu. Po godzinie i trzydziestu minutach utonąłem w objęciach kolegów. Wygrałem 3:0 a Bialo-czerwoni po raz pierwszy awansowali do najlepszej szesnastki świata.

Największa twoja pozatenisowa pasja?
Od małego kocham szybkie samochody. Kiedy tylko zdałem prawo jazdy i kupiłem auto, od razu zacząłem przyciemniać mu szyby i światła. Potem zacząłem bawić się już w bardziej zaawansowany tunning. Ostatnio w trakcie turnieju Wrocław Open urządziliśmy sobie z "Jerzykiem" małą przejażdżkę po autostradzie (śmiech).

I tak dojechaliśmy do końca rozmowy. Zdradź jeszcze na koniec, skąd Twoje oryginalne przezwisko "Ołówek"?
W młodości czesałem się na grzybka. Miałem identyczną fryzurę jak główny bohater bajki "Zaczarowany ołówek". Na początku strasznie się wkurzałem. Potem jednak złość mi przeszła. A „Ołówek” został.

Partnerem cyklu jest renomowana włoska restauracja Ristorante Liberta 7 na Placu Wolności 7 we Wrocławiu.

 

Oceń publikację: + 1 + 10 - 1 - 3

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kogo poprzesz w wyborach prezydenta Wrocławia?







Oddanych głosów: 8318