Sport

Druga strona medalu (odc.36) - Artur Komorowski

2018-10-11, Autor: Andrzej Gliniak

Artur Komorowski, który jako pierwszy, pełnoletni Polak zakwalifikował się do Reebok Crossfit Games w USA, najbardziej prestiżowej imprezy crossfitowej na świecie jest kolejnym gościem Andrzeja Gliniaka w "Drugiej stronie medalu". Sportowiec opowiada o zawodach w Stanach Zjednoczonych oraz o swojej karierze, której przyświeca motto "Dzień bez treningu to dzień stracony". Zapraszamy do lektury.

Reklama

Nigdy nie jest za późno, żeby spełniać swoje marzenia. W wieku czterdziestu pięciu lat zakwalifikowałeś się do Reebok Crossfit Games w USA.
To była niesamowita przygoda i zarazem wyzwanie życia. Zawody rozgrywane są od dziesięciu lat, to takie nieoficjalne mistrzostwa świata w crossficie - cel każdego profesjonalnego zawodnika naszej dyscypliny. Jestem trzecim Polakiem który wystartował w imprezie. Wcześniej nasz kraj reprezentowali juniorzy: 15-latek i 17-latka. Zadebiutowałem jako pierwszy Polak wśród pełnoletnich uczestników. Rywalizowałem w kategorii Masters 45-49.

Żeby pojechać do USA musiałeś przebrnąć bardzo wyczerpujące eliminacje.
Na starcie stanęło blisko 18 tysięcy zawodników z całego świata. Pierwszy etap to zawody on-line, które odbywały się w internecie. Przez kolejne pięć tygodni każdy musiał wykonać i nagrać konkretne ćwiczenia. Oczywiście tylko najlepsi kwalifikowali się do kolejnej rundy. Liczył się jak najlepszy czas wykonania poszczególnych workoutów. Dostarczane filmiki oceniali wykwalifikowani sędziowie związani z największymi klubami crossfitowymi na świecie. W pierwszym etapie zająłem siódme miejsce. Do finałowej fazy awansowało tylko dwustu zawodników. Kolejny etap to ponownie wymagające ćwiczenia, które trzeba było wykonać w jak najlepszym czasie i oczywiście udokumentować. Tym razem mieliśmy zaledwie cztery dni. Nie dość, że musiałem być w tym czasie w świetnej formie, to jeszcze chuchać i dmuchać, żeby w ustalonym okresie nie dopadło mnie żadne przeziębienie, które automatycznie osłabiłoby organizm. Udało się. Byłem zdrowy i bardzo dobrze przygotowany. Spełniłem swoje marzenie i znalazłem się w najlepszej dwudziestce, która awansowała do finałowych zawodów. Drzwi do Reebook Crosfit Games zostały dla mnie otwarte. Z Europy jechała nas tylko trójka, ja i dwóch Włochów, reszta to Amerykanie i Kanadyjczycy, czyli crossfitowe potęgi.

Już sama ceremonia otwarcia robiła niesamowite wrażenie.
Transmisja w amerykańskiej telewizji, tłumy ludzi na trybunach i ja z biało-czerwoną flagą. Kiedy spiker wyczytawał moje imię i nazwisko, a na widowni rozległy się głośne brawa, nogi ugięły się pode mną. Byłem niesamowicie dumny, że na tak prestiżowej imprezie mogę reprezentować swój kraj. Czułem się jak na Igrzyskach Olimpijskich. Maszerowałem przez cały stadion z polską flagą. Na takie chwile czeka się całe życie.

Zanim rozpoczęła się rywalizacja sportowa trzeba było zaznajomić się z wszystkimi niuansami tak wielkiej imprezy.
Pierwszy dzień był chyba najbardziej wyczerpujący. Bynajmniej nie pod względem fizycznym. Mieliśmy odprawy, a na nich mnóstwo spraw organizacyjnych. Trzeba było siedzieć kilka godzin i poznać wszystkie kwestie regulaminowe. Zawody rozgrywane były w kilku halach, a także na wolnym powietrzu. Musieliśmy poznać miejsca rozgrywania poszczególnych konkurencji, godziny startów, a także najważniejsze zasady zawodów. Zajęło nam to prawie cały dzień. Organizatorzy zadbali o wszystkie szczegóły. Dostaliśmy mnóstwo gadżetów od Reeboka, czyli głównego sponsora imprezy. Bluzy, koszulki czy czapeczki otrzymał każdy ze startujących.

Impreza rozpoczęła się dla Ciebie fantastycznie.
Po pierwszej konkurencji byłem liderem. Bardzo dobrze poszło mi w biegu na 500 metrów. Potem był tor przeszkód. Po trzech etapach byłem trzeci na świecie. Dawałem się z siebie wszystko, ale jako debiutant musiałem zapłacić frycowe. Każda sekunda była na wagę złota, a ja często między powtórzeniami robiłem trochę dłuższe przerwy niż doświadczeni rywale. Zająłem w końcowej klasyfikacji piąte miejsce. Do czwartej lokaty straciłem tylko czternaście punktów. Jestem bardzo zadowolony. Pierwsze koty za płoty. Sportowa ambicja już teraz każe mi zadeklarować, że w przyszłym roku jadę po zwycięstwo.

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, muszę jednak spytać jak wysokie są nagrody finansowe na tak prestiżowych zawodach?
Szczerze? Musiałem dopłacać do interesu, ale wyzwanie i ranga imprezy była tak duża, że kompletnie mi to nie przeszkadzało. Z własnej kieszeni kupiłem bilety lotnicze oraz zapewniłem zakwaterowanie sobie i rodzinie. W moim przedziale wiekowym triumfator mógł liczyć na wygraną 10 tysięcy dolarów. Dla mnie jednak znacznie ważniejsze od pieniędzy była możliwość reprezentowania mojego kraju. Najwięcej zarobili zawodnicy z najbardziej prestiżowej kategorii, czyli 18-35 lat. Zwycięzca otrzymał aż 275 tysięcy dolarów. Tam jednak startują crossfitowcy-celebryci. Największa gwiazdą jest Rich Froning. Amerykanin to czterokrotny zwycięzca Reebok Crossfit Games. Za oceanem jest prawdziwą gwiazdą. Uczynił crossfit sposobem na życie, zarabiając ponad milion dolarów. Został ambasadorem takich marek jak Reebok, Oakley czy Rogue Fitness. Oprócz tego posiada własną siłownie Crossfit Mayhem w Cookeville w stanie Tennessee. Innym tak wielkim sportowcem w naszej dyscyplinie jest Mathew Fraser. Amerykanin trzykrotnie wygrywał Reebok Crossfit Games. Otrzymał też tytuł najbardziej wysportowanego mężczyzny na świecie.

Najważniejsze były dla ciebie zawody ale miałeś też dużo czasu żeby pozwiedzać?
Do Stanów przyjechałem razem z rodziną. Towarzyszyła mi żona Urszula oraz dwóch synów - Mikołaj i Oskar. Po zawodach mieliśmy kilka dni na zwiedzanie. Chcieliśmy zobaczyć jak najwiecej, dlatego wypożyczyliśmy samochód i od rana do wieczora byliśmy w trasie. Udało nam się zwiedzić wiele fajnych miejsc, ale to i tak kropla w morzu atrakcji, jakie niesie ze sobą pobyt za oceanem. Byliśmy w Hoollywod, spacerowaliśmy po Alei Gwiazd, opalaliśmy się na plażach Miami. Nie mogło zabraknąć nas w Chicago, czyli najbadziej polskim mieście. Stany to kraj pełen kontrastów. Z jednej strony blichtr i przepych, kasyna, gigantyczne wieżowce, ekskluzywne sklepy czy wypasione fury. Z drugiej slumsy - dzielnice biedy, gdzie ludzie egzystują za kilka dolarów miesięcznie. Odwieczny problem Amerykanów to otyłość. Na każdym roku możemy spotkać McDonald'sy czy KFC, a w nich gigantyczne kolejki ludzi chcących obżerać się tym niezdrowym jedzeniem. Owszem sam często stołowałem się w przydrożnych barach, gdzie próbowałem miejscowych burgerów, ale potem z jeszcze większą wielką motywacją spalałem je na siłowni.

Niedawno wróciłeś do Polski. Sport tradycyjnie determinuje twoje życie.
Dzień bez treningu to dzień stracony. Oprócz crossfitu gram w piłkę, raz w tygodniu chodzę na basen, a także od czasu do czasu czas spędzam na siłowni. Nie koncetruję się tam jednak tylko na wypracowywaniu siły, bo spada wtedy kondycja, która niezbędna jest przy wielu ćwiczeniach crossfitowych. Wszystko należy wypośrodkować. Przynajmniej raz w tygodniu staram się spotykać z chłopakami i pokopać piłkę. Za młodu grałem nawet w niższych ligach, ciężko mnie było przejść (śmiech). Tak naprawdę jednak największy nacisk stawiam na crossfit. Od kilku lat szlifuje formę w Centrum Treningowym Retro na Bielanach Wrocławskich. Są tam świetni ludzie na czele z Magdą Andrzejewską. Tworzymy jedną wielką, sportową rodzinę. Sam zawsze pomagam tym którzy przychodzą do nas po raz pierwszy. Trenuję też w Crossfit Dogfield, Crossfit Hardy oraz #181#Krzyki.

Na twój sukces pracuje cały sztab ludzi.
Najwiecej zawdzięczam rodzinie, która zawsze mnie wspiera na zawodach i jest ze mną w najważniejszych momentach. Moim trenerem od ciężarów jest Tomasz Mitrosz, a za moje przygotowanie z ketlami odpowiada Marta Piorun. Wreszcie o to, żebym miał jak najmniej urazów dba mój fizjoterapeuta Adrian Bińczyk. Dziękuje wszystkim, którzy mi kibicują i pomagają, a o których zapomniałem wspomnieć.

W Polsce w twojej kategorii ciężko znaleźć konkurencję.
Mamy dużo świetnych zawodników ale często krajowe zawody pokrywają się z terminami zagranicznymi, a ja kocham wyzwania i rywalizację. Tam mogę konkurować z wymagającymi przeciwnikami z całej Europy i tym samym podnosić swoje umiejętności. Na pierwsze zagraniczne zawody pojechałem do Czech. Wystartowałem niemal z doskoku i od razu zająłem miejsce na podium. Ten świetny debiut zmobilizował mnie jeszcze bardziej do tego, żeby crossfit potraktować na poważnie. Rywalizowałem już w Grecji, Hiszpanii, Czechach, na Cyprze czy we Włoszech. Zawsze doskonale startuje mi się na Węgrzech. Odbywają się tam jedne z najbardziej prestiżowych zawodów w Europie. Startowałem tam czterokrotnie, wygrywając aż trzykrotnie. Jednorazowo moja największa wygrana finansowa to... 600 euro. Akurat zwróciło się za paliwo (śmiech). Za granicą zawsze ujmuje mnie życzliwość crossfitowców. Każdy odnosi się do drugiego z szacunkiem i mocno go dopinguje. Walcząc o zwycięstwo najgłośniej mobilizują mnie... najwięksi rywale. Kibice są niesamowicie przyjaźni. Podchodzą, gratulują. W Polsce jest trochę inaczej. Po moim awansie na Reebook Crossfit Games największe  portale branżowe nawet się o tym nie zająknęły. Cieszę się jednak, że mogę popularyzować ten sport w naszym kraju i godnie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Liczę, że już wkrótce o naszej dyscyplinie zacznie być głośno także w opiniotwórczych mediach.

Oceń publikację: + 1 + 15 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1201