Sport

Druga strona medalu: Rafał Kubacki (odc.17)

2017-08-07, Autor: Andrzej Gliniak

Gościem kolejnego odcinku "Drugiej strony medalu" jest judoka Rafał Kubacki. Sportowiec w rozmowie z Andrzejem Gliniakiem opowiada o trudnych sytuacjach w swojej karierze, absurdach zasłyszanych na swój temat oraz dlaczego w wieku czterdziestu lat znów musiał nauczyć się... chodzić. Zapraszamy!

Reklama

Już jako młody chłopak wiedziałeś, że chcesz przejść do historii...

Kiedy zaczynałem swoją przygodę z judo zadałem sobie pytanie - czego do tej pory w tej dyscyplinie nie osiągnął żaden nasz wojownik?. - Jako pierwszy Polak zostanę mistrzem świata - napisałem na kartce i głęboko ją ukryłem. Minęło dziesięć lat i na mistrzostwach świata w Hamilton w 1993 roku zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego. Dla Rafała Kubackiego i dla całej Polski. Kartkę mam schowaną do dziś.

Dzięki temu zostałeś najlepszym sportowcem roku w Polsce.
Judo było wtedy jedną z najbardziej  prestiżowych dyscyplin na świecie. Konkurencja była ogromna, więc Polak na najwyższym stopniu podium i to w wadze ciężkiej to była wielka sprawa.

Na igrzyskach olimpijskich jednak nigdy Ci nie poszło.
Zaliczyłem trzy starty. Pierwszy w Barcelonie w 1992 roku, gdzie przeżyłem duże rozczarowanie. Walczyłem z Nayoim Ogawą z Japonii, a to jeden z najbardziej utytułowanych judoków w historii, bo cztery razy był mistrzem świata. Walka była bardzo wyrównana. W regulaminowym czasie był remis. Czekaliśmy na werdykt, a to było jak rzut monetą. Każdy z nas mógł zostać zwycięzca. Sędziowie wytypowali jednak dwa do jednego dla Japończyka, a ja musiałem wrócić do domu. Szkoda, bo drabinka ułożyła się wyjątkowo korzystnie. Śmiem twierdzić, że gdybym pokonał Ogawę zdobyłbym olimpijski medal.

Co się odwlecze...
Rok później Japończyk stanął na mojej drodze do finału mistrzostw świata. Walka trwała zaledwie minutę, a ja wygrałem przez ippon. Miałem podwójną satysfakcję.

Od zawsze miałeś nieustępliwy charakter. Sytuacja, która spotkała Cię na początku twojej kariery mogła złamać najtwardszego.
To było przed igrzyskami olimpijskimi w Seulu. W kadrze seniorów byłem jednym z najmłodszych, walczyłem o powołanie z chłopakami o 8-9 lat starszymi. Szło mi bardzo dobrze. Byłem jednym z faworytów. Moim najgroźniejszym rywalem był Andrzej Basik. O tym, kto z nas pojedzie na igrzyska miały zdecydować mistrzostwa Polski. Ułożyło się idealnie, bo obaj awansowaliśmy do finału i miało zadecydować bezpośrednie starcie na tatami. Niestety mój przeciwnik tuż przed walką przedstawił L4. Czułem się moralnym zwycięzcą i jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że to ja pojadę na igrzyska. Trenerzy nie wyprowadzali mnie z błędu. Kilka dni przed wylotem jechałem taksówką odebrać ostatnie badania. W radio leciały właśnie wiadomości sportowe. - W judo na igrzyska ilimpijskie do Seulu nie zostali powołani Rafał Kubacki... - usłyszałem. Zrobiłem się blady. Myślałem, że się przesłyszałem i że to tylko jakiś upiorny żart. Nie byłem w stanie podać kierowcy nazwy ulicy, na której ma się zatrzymać. Nikt ze sztabu szkoleniowego nie miał odwagi, żeby przekazać mi taką decyzję. Rok później zdobyłem mistrzostwo Europy i brązowy medal na mistrzostwach świata. Po kilku latach ówczesny trener podszedł do mnie i powiedział: - Rafał, pomyliłem się...

Pomyliła się także Wikipedia podając informacje na Twój temat, która mija się z prawdą.
To była 80. rocznica AZS-u. Związek zwrócił się z prośbą o nadanie mi i Beacie Maksymow orderu odrodzenia Polski za wybitne zasługi sportowe. Kilka tygodni później razem z prezesem Pawłem Kowalskim pojechaliśmy na uroczystości do Warszawy. Zaproszonych gości nagradzał prezydent Aleksander Kwaśniewski, prywatnie wielki pasjonat sportu. Staliśmy w podniosłym nastroju i czekaliśmy na naszą kolei. Nie doczekaliśmy się. Albo ktoś o nas zapomiał, albo widocznie nie zasłużyliśmy na odznaczenia. Do tej pory nie rozumiem, po co w takim razie było nas zapraszać. Po skończonej uroczystości spotkałem pochodzącą z Dolnego Śląska Barbarę Labudę - ówczesną minister, którą znałem prywatnie. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Po chwili zobaczył nas prezydent i podszedł się przywitać. - Chodźcie, zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie - zaproponował. Cała sytuację od razu podchwycili licznie obecni na sali fotoreporterzy i kilka godzin później w Polskę poszła wiadomość, że KubackiMaksymow, jako wybitni sportowcy, otrzymali od prezydenta odznaczenia (śmiech). Do tej pory na Wikipedii można znaleźć tę nieprawdziwą informację.

Największy absurd jaki kiedykolwiek usłyszałeś na swój temat?
Wracałem z zawodów. Na dworcu wsiadłem do taksówki i poprosiłem o kurs na Nowy Dwór, do domu.
- Nieźle się panu interes kręci, co? - zagadnął kierowca.
- Nie rozumiem? - zapytałem zdziwiony.
- Niech już Pan nie udaje takiego skromnego, ja przecież nic nie powiem - nie dawał za wygraną.
- Ale ja naprawdę nie wiem, o czym mowa - odparłem z nieukrywaną irytacją.
- No jak to o czym? O pana agencji towarzyskiej w tej willi do której właśnie jedziemy.
- Panie, ale ja tam mieszkam...

Humorystycznych akcentów w twojej bogatej karierze też z pewnością nie brakowało?
Barcelona 92. Wioska olimpijska została oddana do użytku niemal równo z początkiem igrzysk - wszystko pachniało nowością. Niestety tylko z zewnątrz. Razem z chłopakami próbowaliśmy dostać się do pokoju. Nie dało się. Klamka zablokowała się na amen. Wezwaliśmy ślusarza. - Maniana - grzecznie przywitaliśmy się po hiszpańsku i poprosiliśmy o pomoc. - Maniana, maniana - pokręcił głową nasz wybawca, po czym z całej siły kopnął w drzwi. Te otworzyły się z hukiem, a naszym oczom ukazało się pełne gruzu pomieszczenie. Maniana w pełnym tego słowa znaczeniu (śmiech).

Było śmiesznie, ale też strasznie. Jak wspominasz swój najtrudniejszy moment w życiu?
Po zakończeniu sportowej kariery zajmowałem się wieloma rzeczami. Zostałem m.in. dyrektorem Centrum Kształcenia i Wychowania OHP na zamku w Oleśnicy. Stresujące zajęcie, które kosztowało mnie wiele zdrowia. Raz po ciężkim dniu pracy jechałem na AWF we Wrocławiu załatwić jakąś sprawę. Kiedy dojeżdżałem do Stadionu Olimpijskiego, lekko przysnąłem. Nieświadomie kierowałem się w stronę przejścia dla pieszych, na którym stali ludzie. W ostatniej chwili odbiłem i cudem nie doszło do tragedii. Zatrzymałem się kilka metrów dalej i odetchnąłem z ulgą. Zadzwoniłem po żonę. Czułem się fatalnie. Pojechaliśmy do szpitala. Tam zrobiono mi specjalistyczne badania, a neurolog stwierdził, że koniecznie muszę odpocząć. Podejrzewano stan przedzawałowy.

Wracaliśmy do domu, a ja marzyłem tylko, żeby położyć się do łóżka. Nie zdążyłem. Kiedy wysiadałem z auta straciłem równowagę, ledwo ustałem i zemdliło mnie. Nie było żartów. Wylądowałem w Szpitalu Wojskowym i tam spędziłem prawie trzy tygodnie. Okazało się, że mam uszkodzony błędnik i oczopląs. Nie mogłem chodzić. Kiedy tylko wstawałem od razu traciłem równowagę i upadałem. Czułem się jak małe dziecko, które dopiero zaczyna raczkować. Po dwóch tygodniach zacząłem stawiać pierwsze kroki. W wieku czterdziestu lat ponownie nauczyłem się chodzić. Tamta sytuacja była przełomowa. Pozamykałem pewne sprawy i zerwałem kontakty z niektórymi osobami. Zresetowałem się. W życiu prywatnym zacząłem realizować tak dobrze znaną mi zasadę z judo: lepiej zrobić dwa kroki w tył, żeby potem móc zrobić jeden do przodu.

Kawał chłopa z Ciebie. Pewnie odważnych do sprawdzenia się nie brakowało.
Końcówka lat 80. Popularna we Wrocławiu dyskoteka Pod mostami zawsze była pełna. Moja żona i jej koleżanka bawiły się na parkiecie. Nagle jeden z podchmielonych tancerzy zapragnął z jedną z pań przytulańca. Podszedłem, żeby ostudzić jego zapędy. Chyba będziemy się boksować - usłyszałem buńczuczną reakcję o połowę mniejszego jegomościa. Dostał lekkiego pstryczka w ucho, a jego kolegom postawiłem drinka. Rozeszło się po kościach.

Rola Ursusa w Quo Vadis zakorzeniła Cię na dobre w świadomości Polaków.
Zbliżały się moje trzecie Igrzyska, Sydney 2000. Znajomy zagaił mnie, że zaczynają kręcić zdjęcia do ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza Quo Vadis i reżyser Jerzy Kawalerowicz widziałby mnie w roli Ursusa. Nie żartuj- moje ostatnie kontakty z aktorstwem miały miejsce w przedszkolu, gdzie wystawialiśmy spektakle dla rodziców- odparłem z uśmiechem - Poza tym zaczynam szykować się do igrzysk. Zostawiłem jednak swój numer telefonu. Po kilku dniach zadzwonił drugi reżyser i zaprosił na casting do Warszawy. Otrzymałem też scenariusz roli, którą miałem odegrać.
Na planie zdjęciowym poznałem znanych aktorów, których do tej pory oglądałem jedynie na szklanym ekranie. Każdy miał do odegrania swoją scenkę i oczywiście wszystkim zależało, żeby jak najlepiej wypaść przed reżyserem. Po zakończeniu wystąpienia, Jerzy Kawalerowicz podawał tylko rękę i nic nie komentował. Nadchodziła moja kolei. Byłem coraz bardziej zestresowany. Zanim wszedłem na scenę, ogłoszono przerwę na kawę. W drzwiach wpadłem na Kawalerowicza.
-Świetnie, że Cię widzę. Bardzo zależy mi, żebyś to Ty był Ursusem- zagadnął reżyser.
-Bardzo mi miło, ale ja kompletnie nie mam doświadczenia aktorskiego, a poza tym jestem zawodowym sportowcem i za kilka miesięcy startuje na igrzyskach- odpowiedziałem. - Nic się nie martw- zagraj po prostu siebie, wtedy wyjdzie najlepiej a co do igrzysk..., da się je jakoś przesunąć?- zapytał z absolutnie poważną miną.

Postawiłeś na szali sport i film...
Są ludzie, którym się nie odmawia. Do takich należał właśnie Jerzy Kawalerowicz, legenda polskich reżyserów. Kolejne miesiące to okres pełen poświęceń. Połowę dnia spędzałem na planie filmowym, drugą na tatami.
Cały świat judo trenował trzy razy dziennie a ja tylko raz. To był dramat. Oczywiście odbiło się to na moim wyniku. Przegrałem już swoją pierwszą walkę na igrzyskach. Przed kamerami przeprosiłem polskich kibiców za porażkę i ogłosiłem, że kończę karierę.

Z perspektywy czasu zrezygnowałbyś z gry w Quo vadis?
W sporcie osiągnąłem bardzo wiele. Udział w epokowej produkcji, która światową premierę miała w Watykanie, w obecności papieża Jana Pawła II, to było nowe, wielkie wyzwanie. Nie żałuję.

Partnerem cyklu jest renomowana włoska restauracja Ristorante Liberta 7 na Placu Wolności 7 we Wrocławiu.

Oceń publikację: + 1 + 11 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kto powinien zostać nowym marszałkiem Dolnego Śląska?






Oddanych głosów: 1509