Sport

Drużyna, którą nie sposób skategoryzować. Podsumowanie rundy jesiennej Śląska Wrocław [ANALIZA]

2020-12-23, Autor: Bartosz Królikowski

Za nami pierwsza część sezonu PKO Ekstraklasy. Śląsk Wrocław przed startem rozgrywek obrał za cel utrzymanie się w ligowej czołówce, po udanym poprzednim sezonie (5. Miejsce) i póki co zadanie wypełnia. Jest nawet wyżej, bo przerwę zimową spędzi na czwartej pozycji w tabeli. Czyli co? Za nimi świetna runda? Niby tak, ale WKS był minionej jesieni (i kawałku lata) drużyną wyjątkową. Dlatego że choć punkty się póki co zgadzają, pozycja w lidze także, a mimo to trudno nie odczuwać pewnego niedosytu i nie kręcić lekko nosem.

Reklama

Zanim przeanalizujemy czy kibice mogą być ze Śląska zadowoleni, czy nie, przypomnijmy co działo się w trakcie przygotowań do sezonu. Z WKS-u względem poprzedniej kampanii odeszło kilku mniej istotnych graczy, ale także paru piłkarzy, którzy cieszyli się sporym zaufaniem trenera Lavicki. O ile np. za Filipem Markoviciem, Michałem Chrapkiem (piłkarzem grającym sporo, ale dającym niewiele), czy wiecznie kontuzjowanym Mateuszem Radeckim mało kto mógł zatęsknić, tak utrata Przemysława Płachety czy po kilku pierwszych meczach Jakuba Łabojki, bolała znacznie intensywniej. Płacheta miał za sobą bardzo dobry debiutancki sezon w Ekstraklasie, okraszony ośmioma golami oraz pięcioma asystami. Jego przyspieszenie i rajdy na skrzydle, były w wielu meczach jedynymi naprawdę szybkimi akcjami Śląska. Łabojko był natomiast typową „szóstką”. Defensywnym pomocnikiem, pracusiem w środku pola, jakiego większość trenerów potrzebuje. Pozytyw był taki, że Śląsk na nich dwóch tylko zarobił ponad 3,5 miliona euro.

Oczywiście straty w ludziach, trzeba było zbilansować odpowiednimi transferami, a tych WKS zrobił niemało, bo do Wrocławia zawitało ośmiu nowych zawodników. Co ciekawe, i godne podziwu, wszyscy byli Polakami. To nie jest częsta rzecz w Ekstraklasie, zwłaszcza teraz, gdy kluby czasami sprowadzają jakieś eksperymenty, byleby byli z zagranicy. Do klubu dołączyli m.in. utalentowani Mateusz Praszelik oraz Marcel Zylla, mający zapewnić spokój z obsadą młodzieżowca (ur. 1999 lub później), Rafał Makowski oraz Fabian Piasecki, którzy wyróżniali się wcześniej w I Lidze, czy Bartłomiej Pawłowski, skrzydłowy będący niegdyś gwiazdą ligi w Zagłębiu Lubin, który nie podbił ligi tureckiej. Przede wszystkim jednak powrócił na Dolny Śląsk Waldemar Sobota, po wielu latach gry w Belgii oraz przede wszystkim Niemczech. To on miał dać WKS-owi ofensywny skok jakościowy oraz stać się liderem drużyny. Czy sprowadzeni zawodnicy spełnili swoje role? Po kolei.

Nudzący wiatr, który przywiał sporo punktów

Dlaczego w tytule napisałem, że Śląsk to zespół trudny do skategoryzowania, a co za tym idzie, jednoznacznej oceny? Prosty przykład. Popatrzmy na 5 ostatnich meczów WKS-u. Mogłoby ich być nawet więcej, ale zachowajmy balans. Od końca ostatniej przerwy reprezentacyjnej w drugiej połowie listopada, Śląsk zagrał kolejno z Lechią Gdańsk, Podbeskidziem Bielsko-Biała, Rakowem Częstochowa, Zagłębiem Lubin i Wartą Poznań. W ilu tych meczach, wrocławianie zagrali naprawdę bardzo dobrze? Kreowali sporo sytuacji, dominowali, często stwarzali zagrożenie? Ja bym powiedział że w żadnym, ewentualnie z Lechią, ale to bardzo naciągane i z braku laku. Ile z nich zatem wygrali, skoro grali tak przeciętnie? Jeden? Zero? Nie. Trzy.

To jest właśnie kwintesencja Śląska Wrocław. Widoczna chyba nawet bardziej niż w zeszłym sezonie. Oni w bardzo wielu meczach grali po prostu nijako. Potrafiło ich zdominować Podbeskidzie Bielsko-Biała, słusznie uważane za najgorsze w lidze, a oni i tak ten mecz bardzo cynicznie wygrali, mając dwie okazje na gola, obie wykorzystując. Na własnym boisku z Jagiellonią zagrali przeciętnie do bóli, podobnie zresztą jak rywale, ale to Jaga popełniła ten jeden koszmarny błąd, wykorzystany przez Praszelika. Do Wrocławia przyjechał rozpędzony Raków Częstochowa, wówczas lider tabeli, który atakował, kreował, strzelał, podczas gdy w bramce Śląska szalał Michał Szromnik, a Bartłomiej Pawłowski zdobył gola po klopsie bramkarza gości.

Wrocławianie to mają. Mieli to w poprzednim sezonie, mają i w tym. Często grają tak, że naprawdę trudno patrzeć, ale nawet jeśli tak jest, to w wielu przypadkach zgarniają trzy punkty, albo przynajmniej jeden. Czy to dobrze? Z jednej strony tak. No bo ostatecznie lepiej być czwartym w tabeli rzemieślnikiem, niż jedenastym artystą. Czysto teoretycznie, gdyby ktoś teraz poszedł do trenera Lavicki z pretensjami o zabijającą radość grę, czeski szkoleniowiec mógłby odpalić w telefonie tabelę, pokazać oburzonemu i powiedzieć „patrz”. I miałby swoją rację, bo nie da się zaprzeczyć, że Śląsk jest wysoko.

Taktyka, wbrew pozorom, wysokiego ryzyka

Pytanie tylko jak długo tak można? Na co to wystarczy? W poprzednim sezonie dało wysokie piąte miejsce, ale o puchary Śląsk już nie powalczył, bo jak przyszła rywalizacja w grupie mistrzowskiej, to WKS wygrał tylko jeden mecz. A takich punktów straconych głupio, jak w meczach z zespołami pokroju Arki Gdynia, czy Wisły Płock, potem do podium zabrakło. Tu właśnie kryje się największa wada takiej gry. W tym sezonie też to widać. Grając mało odważnie, cofając się czasem niepotrzebnie, silnemu zespołowi nic szczególnego nie pokażesz. Taki Lech, Legia, czy w tym sezonie Raków, grając z kimkolwiek chcą atakować, być drużyną dominującą. Cofający się Śląsk nie jest dla nich nadzwyczajny. Co innego drużyna słabsza. Gdy pomimo przewagi jakościowej, WKS nie idzie odważnie do przodu, wtedy zespół teoretycznie gorszy zaczyna wierzyć i widzieć, że może wygrać. Wrocławianie zamiast pokazać swój potencjał, nie dać rywalom złudzeń, zapraszają ich na własną połowę, budząc nadzieję na zwycięstwo. I czasem się zdarza, że taka przeciętna drużyna wygra. Tak było w tym sezonie w Płocku. Śląsk nie atakował zbytnio bardzo słabej w tym sezonie Wisły, to Wisła strzeliła im gola w końcówce i odprawiła z kwitkiem.

Najgorsze jest w tym to, że to nie był pierwszy raz za kadencji trenera Lavicki i nie mamy podstaw twierdzić, że ostatni. To się zdarzało w poprzednim sezonie, a wnioski nie zostały wyciągnięte. Z Wisłą akurat Śląsk przegrał, ale nawet w niektórych wygranych meczach było to bardzo widoczne. O Podbeskidziu Bielsko-Biała, które jest taką zbieraniną szrotu jakiej nawet nasza liga dawno nie widziała, dominującym Śląsk na własnym boisku już było. Ale choćby ostatni mecz WKS-u w roku. Wygrany 2:1 we Wrocławiu z Wartą Poznań. Przez mniej więcej 60 minut, wrocławianie grali z poznaniakami jak powinni. Nie była to może jakaś ofensywna maestria, ale na pewno było znacznie lepiej niż z Wisłą Płock czy Podbeskidziem. Ale w końcówce się cofnęli maksymalnie i tylko Szromnikowi, słupkowi oraz nieudolności Warty mogą zawdzięczać to, że wygrali.

Tu nie chodzi naprawdę o to, żeby oni grali nie wiadomo jak pięknie. Żeby z pełną ofensywną wolnością ruszyli niczym husaria na rywali. Trener Lavicka nie jest znany z takiego stylu i nigdy nie będzie. Ale chodzi o balans. We wszystkim należy go zachować. Tak z przodu, jak z tyłu. Ale aż takie oddawanie pola rywalom jest wielce ryzykowne. Nawet tym najsłabszym. Poza tym to się potrafi boleśnie zemścić. Derby Dolnego Śląska, przegrane na wyjeździe z Zagłębiem po golu w ostatniej minucie są najlepszym przykładem.

Największe minusy i rozczarowania rundy:

Gra na wyjazdach – Śląsk w bieżącym sezonie przegrał 5 spotkań. Na własnym stadionie jest natomiast niepokonany. Co to oznacza? No cóż… to co zawsze, chciałoby się powiedzieć. Wyjazdy to już od lat tak naprawdę bolączka WKS-u i trener Lavicka ewidentnie nie wie jak to zmienić. A nawet jeśli on wie, to jego piłkarze nie potrafią. Wrocławianie wygrali dwa mecze w delegacji. Z Wisłą Kraków, która prawie każdemu u siebie punkty rozdaje (1 wygrana, 5 porażek) oraz z Podbeskidziem, którego ogólna beznadziejność została już poruszona. I to tyle w kwestii punktów Śląska na wyjeździe. Tylko wspomniana Wisła oraz przedostatnia w tabeli Stal Mielec poza własnym boiskiem grają gorzej.

Szczecin, Warszawa, Płock, Lubin, Gdańsk. Oto cała droga wyjazdowego bólu jak dotąd. Wszystkie mecze przegrane w kiepskim lub koszmarnym stylu. Czy jest nadzieja, że ulegnie to zmianie? Nie wiem, ale na pewno jest konieczność, bo nie wiadomo czy Śląsk będzie w stanie przez cały sezon zmieniać się w terminatora na własnym boisku i rekompensować wyjazdowe straty.

Waldemar Sobota – niestety ale postawę byłego reprezentanta Polski trzeba póki co zaklasyfikować jako rozczarowanie. Nawet jeśli trener Lavicka ustawił go na nowej pozycji w środku pola i to dość daleko od bramki, od Soboty należy wymagać więcej. Zwłaszcza że dał przykłady tego, że można. Pierwsze mecze w jego wykonaniu były bardzo dobre. Asysta z Piastem Gliwice, gol w Krakowie z Wisłą, asysta z Lechem Poznań, świetny mecz z Cracovią, gdzie był prawdziwym generałem środka pola. Sobota dawał dynamiczne akcje, efektowne rajdy, kreował kolegom okazje i wpuścił mnóstwo świeżości w zatęchłą drugą linię WKS-u. A potem zgasł. Jak zdmuchnięta świeczka.

Tak naprawdę starcie z Cracovią 2 października było jego ostatnim naprawdę udanym. Potem nie było meczu za który można by go wyróżnić. Nawet gdy Śląsk wygrywał, wkład Soboty był znikomy. Po grze było to bardzo widać, bo WKS początek sezonu miał bardzo udany i grał jak na siebie naprawdę efektownie. Waldemar Sobota w formie jest potrzebny tej drużynie, bo pomimo 33 lat, umiejętności jak na tą ligę ma bardzo duże. Wiosną liczymy na więcej.

Krzysztof Mączyński – duet środkowych pomocników Sobota-Mączyński był jednym z głównych powodów, dlaczego gra ofensywna Śląska często wyglądała jak wyglądała. Środek pola to serce zespołu, regulujące całą grę, a Mączyński nie wyglądał dobrze. A najczęściej nie wyglądał w ogóle, bo na boisku był i tyle. Zero większej przydatności. Wszakże w większości spotkań ani go nie było widać z przodu, ani w defensywie z jakichś ważnych odbiorów czy innych interwencji go nie zapamiętałem. Tylko przeciwko Cracovii, gdzie posyłał dokładne długie podania i w ostatnim meczu z Wartą, gdy zaliczył asystę, wyglądał solidnie.

Ja rozumiem że kapitan. Ale jeśli kapitan gra dobrze w dwóch meczach na 14, to jego obecności w wyjściowym składzie niemal za każdym razem nie rozumiem. Sobota nawet w swoich słabych meczach wyglądał lepiej w tym duecie, a to wiele mówi. Od Mączyńskiego nikt już raczej nie wymaga nie wiadomo jakich liczb. Nie od tego on jest. On jest od bycia tempomatem drużyny. Dowódcą w środka pola, który mówi kiedy do przodu, a kiedy do tyłu. Jesienią się z tej roli nie wywiązywał. Maciej Pałaszewski gdy grał dawał nierzadko więcej, przynajmniej w defensywie, a skala oczekiwań jest raczej nie do porównania.

Tamas i Puerto razem – zarówno Israel Puerto, jak i Mark Tamas bardzo solidnie grali obok Wojciecha Golli. Ale niestety los postanowił zrobić z Golli drugiego Arkadiusza Milika. Nie oznacza to bynajmniej, że stał się napastnikiem na poziomie reprezentacyjnym (a szkoda, bo ta pozycja też w WKS-ie nie domaga), tylko podobnie jak Milik, Golla drugi raz w krótkim okresie zerwał więzadła w kolanie i wypadł na długie miesiące.

No a jak Puerto z Tamasem musieli zagrać razem ze sobą, to już tak kolorowo nie było. Śląsk przegrałby zarówno z Rakowem, jak i być może z Wartą Poznań, gdyby nie interwencje Michała Szromnika w bramce. Z kolei Zagłębie Lubin nie wygrałoby z nimi w 95 minucie, tylko znacznie szybciej. Lechia Gdańsk strzeliła im trzy gole. Hiszpańsko-węgierski duet to nic zbytnio solidnego i w obliczu tego, iż Golla może nie zagrać i do końca sezonu, Śląsk powinien się pokusić o nowego obrońcę zimą do rywalizacji.

Plusy i zaskoczenia:

Twierdza Wrocław – czy ja coś muszę tu pisać w ogóle? Niech statystyki przemówią. Siedem meczów, pięć zwycięstw, dwa remisy, porażek nie stwierdzono. Najlepiej grająca u siebie drużyna w Ekstraklasie, która na Stadionie Wrocław nawet jak grała kiepsko, to i tak z reguły wygrywała. Określenie „każdy jest kozakiem, dopóki nie przyjedzie do Wrocławia” brzmi może karykaturalnie. Ale z czym tu się kłócić? Śląsk w poprzednim sezonie był u siebie straszliwie trudny do pokonania i nic się w tym temacie nie zmieniło.

Bramkarze – wyróżnię obu, bo Matus Putnocky przed COVID-em trzymał bardzo wysoki poziom, niemalże cały czas i wiele razy ratował drużynę. Jak to on. Ale szczególnie należy pochwalić Michała Szromnika. Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 27 lat, miał być zmiennikiem cały sezon i gdyby nie choroba Matusa, to pewnie by był. Tymczasem gdy musiał wejść do bramki, to trener Lavicka zaczął mieć kłopot bogactwa, bo Szromnik dwa razy trafił do jedenastki kolejki, a za trzecim razem jakby go Ekstraklasa tam wrzuciła, nikt by nie protestował. Jego interwencje uratowały zwycięstwa z Wartą i Rakowem oraz uchroniły przed jeszcze większą kompromitacją w Lubinie. Sytuacja bramkarska jeszcze niedawno była klarowna jak nigdzie indziej. Ale teraz posadzenie Szromnika na ławce, choć prawdopodobne, trudno mu byłoby tak w pełni logicznie wytłumaczyć.

Mateusz Praszelik – Praszelik jak to młody piłkarz, miał różne mecze. Ale w przeciwieństwie do Mączyńskiego, czy Soboty, on nawet jak grał słabiej, to potrafił dać coś z siebie. Zaliczyć asystę przede wszystkim, bo ma ich już pięć, a powinien nawet więcej, tylko koledzy mu nie pomogli w kilku sytuacjach. Ogólnie jednak Praszelik pokazał talent, kreatywność i wizję gry. Czyli coś co w środku pola Śląska dawno było w ilościach śladowych. Poza tym dał spokój w kwestii młodzieżowca. Jeśli na wiosnę dostanie lepsze wsparcie od kolegów, może dobić spokojnie do dwucyfrówki w asystach, a w konsekwencji dać w przyszłości Śląskowi kolejny zastrzyk finansowy.

Piotr Celeban i Mariusz Pawelec – „Mario” może tu jest nieco na wyrost, ale gdy masz 34 lata, grasz tylko wtedy gdy już na serio nie ma komu, a i tak dajesz radę, zasługujesz na szacunek. Ile dla Pawelca znaczy Śląsk widać było najlepiej przeciwko Warcie. Gdy schodził, dokładniej mówiąc. Po solidnym meczu, z żółtą kartką za wślizg i rozwaloną w ferworze walki głową. Jak boiskowy wojownik. Natomiast Celeban po słabszym poprzednim sezonie, w tym może powiedzieć „to znowu ja”. Tak, to znowu on w wyjściowym składzie Śląska. Na prawej obronie w WKS-ie przed sezonem różni ludzie widzieli różnych piłkarzy. Jedni Lubambo Musondę, inni Patryka Janasika, jeszcze inni chcieli dać szansę Guillermo Cotugno. A grał tam Celeban. Owszem to było po części spowodowane tym, że Musonda potrzebny był na skrzydle, a Janasik oraz Cotugno mają żałosne wręcz zdrowie jak dotąd. Ale dostał szansę, wykorzystał ją i został na dłużej. A także strzelił dwa gole głową, zostając najskuteczniejszym obrońcą w historii ligi (36 goli).

Oceny za rundę jesienną (skala 1-6, warunek obecności w przynajmniej 5 meczach w solidnym wymiarze czasowym, pod uwagę brałem też oczekiwania wobec poszczególnych zawodników):

Bramkarze:

Putnocky – 5

Szromnik – 5

Obrońcy:

Celeban – 4

Golla – 4+

Puerto – 4

Tamas – 4-

Pawelec – 4-

Stiglec – 4

Pomocnicy:

Pawłowski – 4-

Musonda – 3+

Sobota – 3

Mączyński – 2+

Pałaszewski – 3+

Zylla – 3

Praszelik – 4+

Pich – 4-

Napastnicy:

Exposito – 3

Piasecki – 3-

Samiec-Talar – 2-

 

 

Oceń publikację: + 1 + 6 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kogo poprzesz w wyborach prezydenta Wrocławia?







Oddanych głosów: 8841