Sport

Drużyna na medal, czyli podsumowanie sezonu koszykarskiego Śląska Wrocław

2021-05-02, Autor: Bartosz Królikowski

Koszykarze Śląska Wrocław zdobyli pierwszy od 13 lat medal EBL, okazując się czarnym koniem całych rozgrywek. Choć zarówno przed sezonem, jak i w jego trakcie dokonali solidnie wyglądających wzmocnień, to nikt nie wymagał od nich walki o medale. Zwłaszcza w dopiero drugim sezonie po powrocie na najwyższy poziom. Czas zatem podsumować jak do tego doszło i dzięki komu było to możliwe.

Reklama

Miniony już prawie w całości (walka o złoto jeszcze trwa) sezon nie był łatwy dla wielu. Przede wszystkim w 90% rozgrywany w ciszy, bo tylko na samym początku kibice mogli zjawiać się na halach. Koszykarzy można wręcz nazwać pechowcami, bowiem ich sezon rozpoczął się na stosunkowo niedługo, bowiem około miesiąc, przed przywróceniem większości obostrzeń związanych z COVID-19. Natomiast zakończy się tuż przed rozpoczęciem ich znoszenia i powrotem kibiców na trybuny. No cóż, pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłym sezonie fani będą mogli emocjonować się koszykówką na żywo znacznie częściej, a najlepiej przez cały sezon.

Koszykarze Śląska Wrocław zrekompensowali jednak ten bolesny brak, myślę że zarówno kibicom, jak i samym sobie. Przed sezonem zakładać można było walkę o awans do play-off, a potem zawalczenie o „coś więcej” już w samej fazie pucharowej. Wskazywały na to choćby transfery, gdyż sprowadzeni zawodnicy na papierze wyglądali właśnie na takich do ew. bycia czarnym koniem, ale niekoniecznie faworytem.

Zwłaszcza że WKS miał w kadrze wielu młodych, niedoświadczonych graczy, dla których ten sezon miał być przede wszystkim okazją do obycia się z koszykarską ekstraklasą. Przemieszanych z zawodnikami 30+, którzy mieli wspierać ich swoim doświadczeniem. Wystarczy spojrzeć na kadrę Śląska. Zawodnicy z rocznika 97’ lub później, Strahinja Jovanović oraz Elijah Stewart (kolejno 96’ i 95’), a potem już tzw. wyjadacze od Ivana Ramljaka z roku 90’, wzwyż. Gdzieś pośrodku był tylko Garrett Nevels, który po kilku udanych meczach doznał kontuzji, a potem odszedł z klubu (ur. 1992).

Trudno określić zatem kadrę Śląska jednym słowem. Bo to z jednej strony trochę szalony sposób budowania zespołu, na pewno ryzykowny, bo jednak jeśli doświadczeni by nie pociągnęli, to młodym byłoby trudniej. A z drugiej strony wyglądało to na przemyślane, bowiem widać tu było pewien schemat. Przesłanie że chcemy stawiać na młodych, ale potrzebujemy kilku naprawdę ogranych zawodników dla balansu. Tak czy inaczej trener Vidin znalazł w tym wszystkim metodę. Zbudował maszynę, która jak to w sporcie czasami zarzęziła, lubiła nieco wręcz za często wpędzać się w kłopoty, a kibiców zmuszać do mierzenia ciśnienia. Ale miała bardzo mocny charakter, pozwalający jej łykać to piwo, którego nawarzyła. Nie zawsze oczywiście, ale w wielu przypadkach.

Charakter na miarę medalu

Właśnie psychika była jednym z mocniejszych atutów Śląska. Znalazłoby się kilka faktów, które na pozór przeczą temu stwierdzeniu. Chociażby to, że wrocławianie w tym sezonie wiele razy potrafili szybko i dość głupio trwonić zdobytą przewagę. Wpadać w nagłe kryzysy, które wpędzały ich w kłopoty. Nie zawsze udawało im się wykaraskać, na przykład w Szczecinie King w ostatniej kwarcie ich wręcz rozszarpał (33:11), mimo iż wrocławianie prowadzili dość pewnie. Ale WKS jednocześnie potrafił wygrywać w tzw. „stykowych” meczach. Czyli tych spotkaniach, które kończyły się różnicą bardzo niewielu punktów. W sezonie zasadniczym były to choćby oba mecze ze Spójnią Stargard (95:94 i 74:73), wyjazd w Zielonej Górze (84:80) i Warszawie (69:67), czy dogrywki z Asseco Arką (85:74), a w fazie play-off jedna z Treflem Sopot, no i ta najważniejsza w ostatnim starciu z Legią.

Ogólnie każdy z nas zna kogoś takiego, kto ma talent do ładowania się w tarapaty, a potem do wychodzenia z nich w większości przypadków suchą stopą. No, to to był w tym sezonie Śląsk.

Potrafili wygrywać z najmocniejszymi (ale i poślizgnąć się z tymi, z którymi nie powinni)

Wrocławianie w minionym sezonie przynajmniej raz wygrali z każdym. Przyznać im trzeba, że najmocniejszych to oni się nie bali. W fazie zasadniczej ich bilans w starciach z ekipami, które zagrały w play-off wynosił 8-6, czyli naprawdę solidnie. To jedyny zespół, który wygrał z Zastalem Zielona Góra na wyjeździe. Legię przed play-off ograli dwa razy. Do ćwierćfinałów haka miał na nich tylko Trefl Sopot, ale gdy w play-off przyszło co do czego, to WKS przełamał sopocką niemoc. Ogólnie jednak mówiąc, Śląsk nie miał w tym sezonie żadnych kompleksów i potrafił wygrać dosłownie z każdym.

Choć kilka wpadek im się zdarzyło. Z gatunku tych, które nie powinny mieć miejsca. Wrocławianie przegrali w sezonie zasadniczym 10 spotkań, z czego 6 jak już wspomniałem z topem, ale jak już przegrali spoza play-off, to tak niespodziewanie po całości. Zwycięscy z Hali Orbita wracali koszykarze HydroTrucka Radom i MKS-u Dąbrowa Górnicza. Natomiast WKS nie wygrał w Bydgoszczy z Astorią oraz we Włocławku z wybitnie słabym w tym sezonie Anwilem. Wspominam o tym, żeby nie było ZA słodko, ale biorąc pod uwagę ile tego było, to i tak niezbyt wiele. A gorszych dni, czy po prostu niespodziewanych pomyłek prawie nie da się uniknąć (napisałbym że się nie da, ale Zastal Zielona Góra jak przegrywał to tylko z tuzami więc zostawmy to PRAWIE).

Transfery, które w większości wypaliły

Włodarzom Śląska oddać trzeba, że spora część ruchów transferowych okazała się trafiona. Oczywiście bardzo duży kawał tego „tortu” należy się też trenerowi Vidinowi, który wiedział kogo chciał i po co go chciał. Niektórzy z nowo pozyskanych wnieśli nieco więcej, inni trochę mniej, ale trudno tak naprawdę wskazać kogoś, kto był kompletnym niewypałem. Najbardziej na minus zapisałbym zdaje się Akosa Kellera. Węgier miał dobre warunki fizyczne, przydawał się pod koszem, ale ruszał się trochę jak załadowany do granic wóz z węglem, a punktów zbyt wielu nie zdobywał. Jednak nie nazwałbym go kompletną pomyłką. Jak mówiłem, on swoje zalety miał, w Energa Basket Lidze znalazłby miejsce. Ale niekoniecznie w klubie o ambicjach Śląska. Zresztą sztab szkoleniowy to widział i w jego miejsce sprowadzono Bena Mccauleya, a Węgra pożegnano.

Kiepsko wyszło także zakontraktowanie Garretta Nevelsa. Amerykanin zagrał w sześciu spotkaniach w barwach Śląska, a potem doznał poważnego urazu, który wyłączył go z gry na długie tygodnie i zakończył przygodę z Wrocławiem. To było dobre 6 meczów, w których Nevels raz tylko zszedł poniżej 10 pkt, a potrafił rzucić i 25 (przeciwko Arce Gdynia). No ale wyszło jak wyszło. Wzmocnieniem-duchem natomiast był Maciej Bender. Śląsk zakontraktował go w końcówce sezonu zasadniczego, gdy miał problemy z wieloma urazami, ale podkoszowy nawet nie zadebiutował w pierwszej drużynie. Może w przyszłym sezonie coś z niego będzie.

Reszta natomiast w mniejszym lub większym stopniu sprawdziła się naprawdę dobrze.

- Kyle Gibson przybył za kontuzjowanego Nevelsa i dał jakość w bardzo wielu spotkaniach. Rozkręcał się powoli, ale w końcu stał się niemal gwarantem dwucyfrówki w punktach, których zdobywał 14,8 na mecz. Miał też 40% skuteczności w rzutach za 3 pkt. Bardzo cenny w play-off, gdzie był jednym z liderów zespołu, zwłaszcza przeciw Zastalowi oraz Legii

- Strahinja Jovanović to jeden z najszybszych koszykarzy w lidze. Mało kto umie się tak błyskawicznie przedrzeć pod kosz i zdobyć punkty. Serb jak na rozgrywającego przystało, zaliczał mnóstwo asyst, łącznie 221, co dało mu drugie miejsce w całej lidze. Gorzej wypadał w rzutach za trzy (28% skuteczności), ale no nie można mieć wszystkiego, bo gdyby miał, to by grał w jeszcze mocniejszej lidze. Ogólnie Strahinja choć jak każdy miewał gorsze mecze, był jednym z równiejszych koszykarzy Śląska i liderem w wielu trudnych momentach, w tym w play-off.

- Elijah Stewart natomiast dla odmiany potrafił być potwornie nierówny. Zwłaszcza w play-off długo zawodził (poza dwoma meczami z Treflem), aż przyszły mecze z Legią. A szczególnie TEN rzut. Ta decydująca o brązowym medalu trójka, którą zamazał kiepską postawę w Ostrowie. Tak czy inaczej, Elijah gdy miał swój dzień, potrafił w pojedynkę roznieść rywala. Cztery razy przekraczał granicę 30 pkt. Trójki też potrafił rzucać świetnie. Efektowne bloki, wsady. Cały zestaw. Ale zdarzały mu się mecze, gdy nie dobijał nawet do 10. Nierzadko po bardzo udanych spotkaniach. Jeśli Stewart ustabilizuje swoją formę w pozytywnym znaczeniu, może zostać absolutną gwiazdą całej ligi.

- Ben Mccauley przybył w miejsce Akosa Kellera i choć miał problemy z kontuzjami, które sprawiły że nie pokazał aż tyle ile mógł, to i tak pokazał sporo. Zwłaszcza w rywalizacji o brąz, gdy trafiał przede wszystkim ważne rzuty. Jak mówiłem, 35-letni Amerykanin nie zdobywał tylu punktów co choćby w zeszłym sezonie w Kingu Szczecin, urazy nieco ograniczyły jego arsenał destabilizując formę. Ale tak czy inaczej pokazał sporo jakości i doświadczenia, które WKS-owi bardzo się przydały.

- Ivan Ramljak był najlepszym obrońcą sezonu zasadniczego EBL według trenerów. To najlepsza laurka dla niego. Najwięcej przechwytów w całej lidze, top 6 jeśli chodzi o zbiórki, a nr 2 jeśli chodzi o zbiórki w obronie. Cała gra defensywna Śląska była zarządzana przez Chorwata i jego brak było widać, gdy miał problemy z urazem. Nieco przygasł w play-off, gdzie też musiał zmagać się z problemami zdrowotnymi, ale tak czy inaczej, transfer jak najbardziej trafiony. Człowiek od czarnej roboty, potrzebny w każdym zespole. Wykonujący ją świetnie.

- Mateusz Szlachetka zaczynał ten sezon jako rezerwowy, bez żalu oddany do Śląska gracz GTK Gliwice. Skończył jako ważna postać WKS-u w play-off. Bardzo wysoki jak na tą pozycję rozgrywający (197 cm) w grze o najwyższe cele pokazał świetną dyspozycję. Odkąd tylko przyszedł do Wrocławia notował po kilkanaście minut na boisku, ale to przeciw Treflowi, Zastalowi i Legii udowodnił, że Śląsk może mieć z niego wiele pożytku. W starciu z zielonogórzanami rzucił nawet 15 pkt. Jak dla mnie, odkrycie tego sezonu w WKS-ie.

- Jan Wójcik łapał swoje pierwsze minuty na polskich parkietach, rzadko kiedy więcej niż kilka, ale jak na pierwszy rok 21-latek spisał się korzystnie. Wygrał Konkurs Wsadów, a i w meczu potrafił je pokazać. Pierwsze koty za płoty, a Śląsk w przyszłości może mieć z niego sporą uciechę. Dorównać ojcu będzie bardzo trudno, no ale dorównania Adamowi Wójcikowi chyba od nikogo nie można oczekiwać.

Sami swoi też dali radę

Nie wolno zapomnieć o tych, którzy tworzyli ten zespół już wcześniej, albo przynajmniej jego zaplecze. Aleksander Dziewa wreszcie zadebiutował w reprezentacji Polski, a to nie wzięło się znikąd. Czołowy zbieracz w ataku ligi, czołowy blokujący ligi, skuteczna walka pod koszem z najsilniejszymi koszykarzami w lidze, wysokie wyniki punktowe w wielu meczach, mnóstwo trafień w bardzo ważnych momentach. Olek Dziewa to piekielnie ważna postać tego zespołu, Trudno sobie nawet wyobrazić Śląsk bez niego. Najlepszy debiutant ligowy ubiegłego sezonu, potwierdził klasę również w tym.

Pozostali również nie zawiedli. Swoje pierwsze minuty łapali Kacper Gordon (pierwsza dwucyfrówka w karierze), czy Kacper Marchewka. Świetne momenty notował także Szymon Tomczak, który dobrze spisywał się zwłaszcza gdy WKS miał kłopoty z urazami. Doświadczony kapitan zespołu Michał Gabiński robił natomiast to co robi Michał Gabiński. Ciężka boiskowa praca, trójka tu, trójka tam. Od Gabińskiego cudów nie ma co oczekiwać. Raczej solidnego rzemiosła i bycia jednym z liderów szatni. Tak było w tym sezonie.

Serbski generał na ławce

Na koniec oczywiście trener Oliver Vidin. Serb przychodził jako szkoleniowiec dość anonimowy, który pracował wcześniej w słabszych ligach, ale już w poprzednim sezonie pokazał, że Śląsk nie zatrudnił go bez powodu. Vidin dobrał do składu takich zawodników jakich potrzebował, ułożył grę zespołu po swojemu, potrafił wstrząsnąć nim gdy pojawiały się kryzysy. Nie wszystkie decyzje oczywiście były trafione, ale znaczna większość. Efektem był niespodziewany brąz na koniec sezonu. Nagroda za dobrą pracę. Brawa dla serbskiego szkoleniowca, bo wyciągnął z tego zespołu więcej, niż wielu by umiało. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że go nikt nie podkusi ofertą z gatunku trudnych do odrzucenia, co jest możliwe po takim sezonie.

Ale niezależnie od tego co będzie, gratulacje dla niego i dla całej drużyny za ten sezon. Męska koszykówka we Wrocławiu ma wspaniałe tradycje, a w ostatnich latach nacierpiała się przeokrutnie. Ten sezon był jasnym sygnałem, że po każdej burzy wychodzi słońce. Brązowy medal stał się pod tą deklaracją stemplem. Przed nimi zadanie jeszcze trudniejsze, bowiem wejść do czołówki to jedno, a pozostać w niej to drugie. Ale dali wszelkie podstawy by wierzyć, że to jak najbardziej możliwe. Jeszcze raz, chapeau bas.

Kto według ciebie był najlepszym koszykarzem Śląska Wrocław w minionym sezonie?







Oddanych głosów: 182

Oceń publikację: + 1 + 3 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1223