Nie przegap

Dziennikarz z Wrocławia zostawił wszystko i ruszył na pomoc Ukrainie

2023-02-24, Autor: Marcin Kruk

Do Ukrainy pojechał w pierwszych dniach wojny, która rozpoczęła się 24 lutego 2022 r. Jako dziennikarz miał relacjonować konflikt. Jednak bardzo szybko okazało się, że bez reszty angażuje się w organizowanie pomocy ludziom dotkniętym okrucieństwem wojny. Wkrótce dziennikarz z Wrocławia założył fundację “Przyszłość dla Ukrainy. UA Future”. Jako jej prezes współpracuje z innymi organizacjami pomocowymi oraz organizuje zbiórki darów i jeździ z konwojami pomocy humanitarnej do Ukrainy. W pierwszą rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie rozmawiamy z Piotrem Kaszuwarą o jego działalności prowadzonej przez ostatnie miesiące oraz o tym, jak Polacy pomagają Ukraińcom.

Reklama

Był - a może jest - Pan dziennikarzem, który wyjątkowo mocno zaangażował się w pomoc Ukrainie i jej obywatelom. Skąd takie zaangażowanie?

- Wszystko zaczęło się dla mnie 6 marca 2022 r. Właśnie 6 marca wyjechałem po raz pierwszy po rozpoczęciu wojny do Ukrainy. Przez kilka poprzednich dni szykowałem się do tego wyjazdu. Musiałem zorganizować sobie kamizelkę kuloodporną, bo jej nie miałem, musiałem zorganizować sobie hełm, apteczkę. Wtedy nie było wiadomo, co się wydarzy. Pamiętam ten pierwszy dzień, kiedy przekraczaliśmy razem z Piotrem Apolinarskim, moim przyjacielem, też korespondentem wojennym, granicę. Byliśmy w szoku, jak zobaczyliśmy tę gigantyczną kolejkę samochodów ciągnącą się na 30 kilometrów. I kilkukilometrową kolejkę ludzi. Kobiet z dziećmi, często w piżamach, owiniętych kocami, często w jakichś marnych butach, czekających w strachu. Przerażenie każdemu wypisywało się na twarzy, każdy chciał jak najszybciej uciec od tej wojny. Trudno było uwierzyć, kiedy jednego dnia usłyszałem, że granicę polską przekroczyło 100 tysięcy ludzi, drugiego dnia 300 tysięcy, potem 500 tysięcy. 700 tysięcy, milion. Na początku wydawało mi się, że te liczby, to musi być jakaś pomyłka. Potem okazało się, że tych ludzi jest jeszcze więcej. No i część z nich razem z Piotrem ewakuowaliśmy. To byli m.in. ludzie, którzy dotarli na zachodnią Ukrainę z Sum, Charkowa, Mariupola, Odessy. Cała Ukraina próbowała uciec do Polski.

Zobacz zdjęcia zrobione podczas wyjazdów z pomocą humanitarną do Ukrainy

Ale Wy pojechaliście tam relacjonować konflikt.

- Jak to zobaczyliśmy, porzuciliśmy naszą pracę dziennikarską. Okazało się, że tych potrzebujących ludzi, którzy chcą uciec jest tak dużo, że nie można było przejść obok nich i tylko zrobić zdjęcie i ich po prostu zostawić. Tym bardziej, że każdy prosił o to, czy moglibyśmy ich podwieźć. Za chwilę pocztą pantoflową rozeszło się, że jest dwóch takich ludzi, którzy ewakuują z Ukrainy potrzebujących. Skończyło się na tym, że przez prawie 4 tygodnie zamiast pracować jako dziennikarze, pracowaliśmy jako wolontariusze zabierając z polski pomoc humanitarną, a do Polski wwożąc nawet kilka razy dziennie uchodźców.

Uznaliście, że chcecie działać bezpośrednio dla ludzi potrzebujących pomocy?

Z jednej strony uznaliśmy, ale z drugiej strony nie wiem, czy to było takie do końca świadome. To wyglądało tak, że dzwonili znajomi i pytali, czy mógłbym kogoś ewakuować, inni prosili, żebym odebrał coś z granicy… Wielu żołnierzy, którzy szli w bój, chciało zapewnić bezpieczeństwo swoim rodzinom, więc je wywoziliśmy. Szli walczyć w tym, co mieli: jakichś dresowych spodniach, adidasach, zwykłych cywilnych kurtkach i na to zakładali kamizelki kuloodporne. Szli walczyć tak, jak stali: nie mieli staz uciskowych, nie mieli bandaży homeostatycznych, apteczek, latarek, butów, kurtek, mundurów. To też staraliśmy się dostarczać. Oraz leki, śpiwory, koce. Była taka potrzeba chwili, tej pomocy było potrzeba bardzo dużo. Po powrocie do Polski stwierdziliśmy z Piotrem i Jackiem Cieleckim, że chcemy to robić dalej, że taka jest potrzeba czasów i że musimy to usystematyzować.

I założył Pan fundację Przyszłość dla Ukrainy. UA Future?

- Dostarczaliśmy pomoc zarówno dla cywili, jak i żołnierzy. Pamiętam, jak wieźliśmy z granicy paczkę leków dla chłopca chorego na raka. Mieliśmy tylko 5 dni, żeby dojechać do Odessy. Droga była całkowicie pusta, trzeba było zabrać ze sobą paliwo, bo trudno byłoby nam stamtąd wrócić. A musieliśmy się spieszyć, bo bez tych leków ten chłopiec by umarł. To były rzeczy, których wtedy myśleliśmy i kompletnie zapomnieliśmy, że przyjechaliśmy tam jako dziennikarze. Postanowiliśmy sformalizować tę naszą działalność i stworzyć fundację, którą - trochę przewrotnie, jak na początek wojny - nazwaliśmy “Przyszłość dla Ukrainy, UA Future”. I tak się wszystko zaczęło. Znaleźli się ludzie, którzy chcieli nam pomagać, znalazła się Tratwa z Wrocławia, znalazła się fundacja Potrafię Pomóc z Wrocławia, znalazła się organizacja Medics Together z Wielkiej Brytanii, to właśnie z nimi zaczynaliśmy to wszystko.

Pan zaangażował się całkowicie i kompletnie zmienił swoje życie?

- Byłem na początku wojny redaktorem naczelnym takiego portalu o zdrowiu, miałem swoją firmę. Jednak przez tych kilka miesięcy okazało się, że kompletnie zaniedbuję te obowiązki, bo cały czas jestem w Ukrainie, cały czas jeżdżę z jakąś pomocą. Doszedłem do wniosku, że to jest ten moment, kiedy trzeba przeprowadzić się na Ukrainę. W wakacje, po powrocie z Awdijiwki i Bachmutu, pojechałem do Londynu do organizacji Medics Together i okazało się, że pracy jest na tyle dużo, że trzeba z czegoś zrezygnować. Wybrałem rezygnację z tego dotychczasowego życia. Wszystkie rzeczy, które uznałem, że nie będą mi już więcej potrzebne rozdałem. Mieszkanie we Wrocławiu wynająłem, spakowałem swoje rzeczy, trochę ubrań, rower i razem z Wojtkiem Dyrkaczem wyjechałem do Ukrainy. To był sierpień, gdy przeprowadziłem się tam na stałe. Nie wiedziałem wtedy, gdzie jadę, gdzie będę mieszkał, co będę robił, wiedziałem tylko, że będę dalej jeździł, dalej będę pomagał. Miałem już samochód i większość czasu spędzałem w tym samochodzie. I zawsze było gdzie spać, co zjeść: ktoś nas przygarnął - rodzina, siostry zakonne. Pojechałem z pomocą do Kramatorska i tam zostałem, mieszkałem prawie 2 miesiące. Wyjechałem stamtąd we wrześniu, kiedy ukraińska armia wyzwoliła Izium, Bałakliję i Kupiańsk. Wtedy właśnie tam pojechaliśmy. Z moim przyjacielem, Bradleyem Woodym, reżyserem z Wielkiej Brytanii, bo uznaliśmy, że po wyzwoleniu tam pomoc będzie potrzebna najbardziej. Byliśmy jedną z pierwszych ekip, która dotarła na te wyzwolone tereny.

Polacy bardzo mocno zaangażowali się w pomoc Ukrainie i Ukraińcom na początku wojny.

- Ja się tego nie spodziewałem. Jak pojechaliśmy tam z Piotrem na samym początku, to nie wierzyłem, że coś takiego się wydarzy. Czekałem tylko na te wieści, że granica z Polską zostanie zamknięta, zresztą takie fakenewsy przedostawały się do mediów, że zamknięta, że już nie będzie możliwości wyjazdu. Być może dlatego tak wiele osób zdecydowało się na ucieczkę tak szybko, w pierwszych dniach, tygodniach wojny. Byłem ogromnie zaskoczony, nie raz łzy popłynęły mi z oczu, kiedy słyszałem te historie, że Polacy przyjmują pod swój dach ludzi. Dzwonili do mnie znajomi z Wrocławia, mnóstwo osób, oferowali jakieś rzeczy, ktoś przyniósł buty, ktoś przyniósł kurtkę, ktoś śpiwór. Ludzie mi wpłacali po kilka złotych na to paliwo. Ale dzięki temu, że tej pomocy było tak dużo, nawet te 5 zł czy 10 zł od 200 - 300 osób pozwalało mi jeździć dalej z tą pomocą i muszę powiedzieć, że tak jest do dziś.

Mija rok od napaści Rosji na Ukrainę. Czy teraz tej pomocy jest mniej, czy tylko mniej się o niej mówi, a wciąż pomagamy tyle, ile trzeba i ile możemy?

- Nie mam poczucia, że tej pomocy jest mniej. Ludzie pomagają teraz na różny sposób. Siłą rzeczy trzeba było wrócić do jakiegoś względnie normalnego życia. Trzeba było zająć się pracą, rodziną i to jest całkowicie normalne. Nie można żyć w stanie wojny nieustannie. Nawet żołnierze z frontu wyjeżdżają do Lwowa, do Kijowa, żeby na chwilę odpocząć, żeby na chwilę chociaż o tej wojnie zapomnieć. Bo tak się nie da żyć: to jest dla psychiki absolutnie niemożliwe. Dlatego ważne jest, żeby odpoczywać - nawet od pomocy.

 Ale wciąż pomoc jest potrzebna i żołnierzom, i cywilom? Czy możemy jeszcze coś zrobić?

- Każdy pomaga na swój sposób. To są takie naprawdę maleńkie cegiełki poskładane wszystkie razem. Pamiętam taką sytuację, że w Czasoprzestrzeni we Wrocławiu pewien pan dał mi swoją laskę, taką do podpierania się. I powiedział: “no przepraszam, więcej nie mam, ale może to się komuś przyda”. I rzeczywiście, jak pojechałem do Bachmutu, to wziałem ze sobą tę laskę. Z piwnicy taka pani, ledwo trzymając się na nogach, wychyliła się i pyta, czy ja nie mam laski, którą mogłaby się podpierać. Oddałem tę laskę od Janusza i dzięki temu pani była zabezpieczona.

Z Krakowa od Ani Pęgiel-Korfel dostałem cały worek czapek. Zastanawiałem się, co ja zrobię z taką ilością czapek. I też w Bachmucie okazało się, że ludzie mają stare, kiepskie czapki. Jak tylko otworzyłem ten worek, to za chwilę z 20 osób już było ubranych w te czapki.

Ta pomoc płynie nie tylko z Polski, ale z całego świata. Okazuje się, że nawet ta jedna czapka, ta para rękawiczek, ten jeden śpiwór, te wpłacone 10 zł może uratować komuś życie. Bo ktoś nie zamarzł. Ten jeden słoik z gołąbkami czy z bigosem może sprawić, że w warunkach wojennych ktoś przeżyje do następnego razu, kiedy znowu pomoc humanitarna dotrze.

Czyli nie ma się co wstydzić, że nie kupuje się od razu kamizelek kuloodpornych i z drobiazgami można kontaktować się z Pana fundacją i to też jest realna pomoc dla ludzi?

- Oczywiście, że tak. Tutaj nie chodzi o to, żeby przekazywać miliony złotych czy tony tej pomocy. Tutaj ziarnko do ziarnka, my wszyscy razem… Tylko w ten sposób może od tak długiego czasu funkcjonować moja fundacja. Bez tych wszystkich tysięcy osób, którzy nas wsparli od samego początku, nie bylibyśmy w stanie pomóc nikomu. To, co ja wożę, to w większości są dary od ludzi, którzy mnie spotykają, którzy wiedzą, że tam jadę. To jest siła, siła tego, że wszyscy pracujemy razem i tylko razem jesteśmy w stanie przeciwstawić się temu złu i nieść nawet najmniejsze dobro.

Nie przejmujmy się, że nie możemy kupić całego drona, że nie kupimy kamizelki kuloodpornej za kilka tysięcy złotych. Jeśli ileś osób udostępni linki do zrzutek, a np. 50 ich znajomych wpłaci tylko 10 zł, to my te kamizelki kuloodporne kupimy i dostarczymy.

Po wypadku uzbieraliśmy 80 tys. zł na nowy samochód w 7 godzin nie dlatego, że jedna osoba dała nam np. 50 tys. zł. To były wpłaty po 20 zł, po 50 zł, ale wpłaciły tysiące osób. Dzięki takiemu zaangażowaniu ludzi udało nam się uzbierać w tak krótkim czasie na auto, którym jadę właśnie teraz do Wrocławia. Będę je załadowywał, pewnie znowu po dach. Obawiam się, że się znowu nie zmieści to wszystko, co chciałbym zabrać, bo już tak dużo ludzi się do mnie zgłosiło. I oni muszą czekać na kolejny konwój humanitarny. Więc tak: każda pomoc, nawet najmniejsza, jest pomocą ogromną.

Zrzutki, bo przyjmujecie nie tylko rzeczy, przedmioty, ale także potrzebujecie pieniędzy, żeby działać?

- Cały czas zbieramy pieniądze, m.in. na paliwo. Naszymi samochodami musimy przejechać tysiące kilometrów. Koszt takiego jednego konwoju, to około 12 tys. zł do 15 tys. zł, a konwojów do Ukrainy już mieliśmy ponad 50. Zbieramy pieniądze na paliwo, zbieramy pieniądze na drony, zbieramy pieniądze na pomoc zimową: kupujemy śpiwory, kupujemy agregaty prądotwórcze. Już około 50, jeśli nie więcej, agregatów dostarczyliśmy w różne miejsca. Doposażamy wojskowych, kupujemy latarki dla ludzi, którzy mieszkają w piwnicach, kupujemy baterie, piecyki grzewcze. Z wielkiej brytanii i ze Stanów Zjednoczonych dostajemy jedzenie, bo średnio miesięcznie dostarczamy około 15 - 20 ton jedzenia na linię frontu. Nasi wolontariusze, również ukraińscy, którzy pracują tam na miejscu, dostarczają każdego tygodnia jedzenie dla około półtora tysiąca ludzi, którzy żyją w tych najgorszych miejscach. Tam, gdzie od kilku miesięcy nie ma prądu, nie ma sklepów, gdzie oprócz rakiet w zasadzie niczego nie ma.

Jak Ukraińcy postrzegają teraz Polaków i tę naszą postawę wobec nich?

- Tyle razy, co ktoś mnie z płaczem obejmował i dziękował… nigdy w życiu nie słyszałem tyle podziękowań, co przez ostatni rok. Tam każdy dziekuje całej Polsce, każdy dziękuje wszystkim Polakom. Oni wiedzą, że to jest zaangażowanie całego narodu i każdej pojedynczej osoby w tym kraju. Ta wdzięczność jest naprawdę ogromna i Ukraińcy bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Nie raz słyszałem od żołnierzy, że gdyby nie Polska, to Ukrainy już by nie było. Że my byliśmy pierwsi, którzy im pomogli i że do tej pory się nie odwróciliśmy od ich kraju. Myślę, że oba nasze narody nigdy tego nie zapomną.

Na koniec: czy jest coś, co chciałby Pan powiedzieć, a o co nie zapytałem?

- Mnóstwo jest takich rzeczy, które trzeba powiedzieć. Historii, obrazów, które przez ten rok widziałem - strasznych oraz chwytających za serce. Te dzieci - to chyba jest jeden z najgorszych widoków, które tam na froncie mi towarzyszą. Jak byłem rozdawać prezenty w Bachmucie, dziewczyny z Reutersa, ukraińscy dziennikarze, nie byli w stanie robić zdjęć. Stali i płakali. Kiedy widzimy dorosłych w takiej sytuacji, to jest ich wybór. Ale dzieci, to jest najstraszniejsze. Bo one tam są dlatego, że ich rodzice są kompletnie nieodpowiedzialni i nie zadbali o ich bezpieczeństwo. Widząc w jakich warunkach, piwnicach, na kocach albo na ziemi, w brudzie, bez wody, bez słońca nawet, te dzieci przebywają, to nie można, nie da się nad tym przejść do porządku dziennego. Im zmienia się nawet kolor skóry, przez przebywanie w tych piwnicach. A oni boją się stamtąd wyjść, bo nieustannie trwa bombardowanie. W Awdijiwce była taka sytuacja, że 6-letnia dziewczynka, Elija, zmarła na atak serca - była pod wpływem nieustannego stresu spowodowanego bombardowaniami. Ale żołnierz, “Luty”, opowiadał mi, że ta historia Elii niczego nikogo nie nauczyła. Ludzie nadal zostają tam sami i nie pozwalają swoim dzieciom żyć w normalnych warunkach. A przecież wystarczy pojechać 10 - 15 km dalej i świat jest już inny, jest już względnie bezpiecznie, można tam jakoś żyć. Trudno zrozumieć, dlaczego oni tak żyją.

Rozmawiał Marcin Kruk

Informacje o działalności fundacji “Przyszłość dla Ukrainy. UA Future” dostępne są pod adresem UA Future Charity. Tam także znajdują się dane kontaktowe oraz linki to prowadzonych zbiórek. Jedna z nich ma na celu zebranie pieniędzy na kupno dronów, które będą poszukiwać rannych na polu walki: Drony dla ZSU - Fundusz dronowy dla Ukrainy | zrzutka.pl

Oceń publikację: + 1 + 10 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~andrew699 2023-02-24
    17:19:57

    1 0

    Wpis został usunięty z powodu złamania regulaminu zamieszczania opinii.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.