Wiadomości

Feministka kontra poseł Konfederacji. Poszło o wolność słowa na wrocławskiej uczelni

2019-12-14, Autor: Marta Gołębiowska

W ubiegłym tygodniu Akademia Patriotów i stowarzyszenie KoLiber próbowały zorganizować na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu spotkanie z Dobromirem Sośnierzem, posłem Konfederacji. Po naszej publikacji uczelnia wycofała zgodę na wynajem sali z powodu głoszonych przez niego poglądów. Światopoglądowy spór autorki tekstu z politykiem zaowocował wywiadem o feminizmie, seksizmie, homofobii, stereotypach i dyskryminacji kierowców.

Reklama

Marta Gołębiowska: Zabolało Pana to, że nazwałam Pana homofobem i seksistą. Pan się z tym nie zgadza?

Dobromir Sośnierz: Nie. Nie jestem przeciwnikiem równouprawnienia, jak to Pani ujęła, bo równouprawnienie to sytuacja, w której ludzie mają takie same prawa, niezależnie od płci, wieku i tak dalej. To nie wymaga sprawdzania żadnych parytetów, wręcz przeciwnie, bo to parytet jest przykładem przywileju i nierównouprawnienia. Ja uważam, że w Parlamencie Europejskim to ja walczyłem o równouprawnienie z feministkami, które domagały się przywilejów, podkreślania szczególnej roli kobiet na przykład w procesie wyborczym na Madagaskarze, a nawet w terroryzmie. To właśnie jest seksizm. Kiedyś, historycznie, feminizm walczył o równe prawa dla kobiet. Teraz walczy o przywileje, bo równouprawnienie zostało dawno temu osiągnięte.

Czyli nie jest Pan seksistą, mimo że nie tak dawno powiedział Pan, że feministka to osoba pośrednia między kobietą i mężczyzną, bo chce być mężczyzną, ale nie może?

To była żartobliwa definicja. Jeżeli uznać seksizm za pogląd, w którym mężczyźni i kobiety mają mieć inne prawa ze względu na płeć, to nie jestem seksistą, ale jeżeli - zgodnie z poglądami feministek - przyjąć, że seksizm to stwierdzenie, że mężczyźni i kobiety są różni, mają różne predyspozycje, role i cele, to owszem, jestem seksistą.

Mnie się ta Pana definicja feministki mocno kojarzy z Freudem, który twierdził, że kobieta podświadomie pragnie posiadać penisa.

Nie no, w sensie naukowym, ścisłym, feministka jest kobietą. Kobietą bardziej "męską", nietypową, która walczy o to, by te jej męskie cechy jej cechy przestały być uznawane za typowo męskie. Próbuje narzucić ten punkt widzenia także kobietom, chce, żeby wszystkie kobiety były jak feministki. Ale te aspiracje do męskich atutów, to wieczne, uporczywe dążenie do parytetu, świadczą moim zdaniem o jakimś kompleksie.

Dlaczego chce Pan bronić prawdziwych kobiet przed feministkami? Przecież one walczą o to, by kobiety miały lepiej.

Nie, one walczą o to, czego kobiety statystycznie nie chcą. Bo kobiety nie chcą na kutry. Feministki, dążąc do parytetu, walczą o dostęp do zawodów, w których kobiety wcale nie chcą pracować. Statystycznie kobiety lepiej czują się w zawodzie pielęgniarki niż kierowcy czy inżyniera, na stanowiskach, gdzie można skupić się na ludziach, a nie na rzeczach. Mężczyźni odwrotnie, niewielu z nich chce być pielęgniarzami i przedszkolankami, bo mają słabiej rozwinięty instynkt opiekuńczy.

To się z roku na rok zmienia, wraz z przełamywaniem stereotypów i barier.

Ale nie zmienia to faktu, że feministki rozpętują bezsensowną wojnę płci i robią krzywdę kobietom. Parytety sprawią, że kobiety będą dostawać się na stanowiska z klucza płci, co grozi podważaniem ich kompetencji.

Ja uważam, że tych "nietypowych", Pana zdaniem, kobiet, ale też "nietypowych" mężczyzn, byłoby dużo więcej, gdyby nie byli uwięzieni w stereotypowych rolach płciowych. One hamują rozwój społeczeństwa.

To nieprawda. Przykładem jest Norwegia, która jest jednym z najbardziej egalitarnych krajów, a wśród młodych Norwegów coraz bardziej widoczny jest trend, że wybierają oni tradycyjne role płciowe. Ideolodzy gender ze zdumieniem stwierdzili, że jeżeli da się ludziom swobodny wybór, to oni na nowo wybiorą najbardziej naturalne role.

No i ja bym chciała, by taki swobodny wybór istniał w Polsce. Żeby ludzie - bez narażania się na szykany i ograniczenia w funkcjonowaniu - mogli być, kim chcą i żyć tak, jak chcą.

Pani mówi o utopijnej wizji społeczeństwa. Nie ma możliwości, by w społeczeństwie nie było mniejszości i stereotypów. Nawet w Pani wymarzonym społeczeństwie będą – stereotypem będzie pogląd, że wszyscy są równi, a ten, który chciałby być nietypowy, czyli tradycyjny, też nie będzie się cieszył akceptacją.

Nie, w idealnym społeczeństwie tolerowany jest każdy, kto nie wyrządza krzywdy innym.

To nierealne. Zawsze wytworzy się wzorzec, który będzie w społeczeństwie najbardziej rozpowszechniony i od którego odstępstwa będą piętnowane. Kiedyś uznawano, że król powinien mieć kochankę, a jeśli jej nie miał, to był pierdoła. Dziś prezydent, którego by zdemaskowano z kochanką, miałby poważne problemy wizerunkowe. Są też społeczeństwa, gdzie to chrześcijanin, broniący tradycji, jest fatalnie postrzegany, bo odstaje od standardów poprawności politycznej. Idzie to tak daleko, na przykład tacy konserwatyści na uniwersytetach sali mogą nie dostać. Dochodzi do takich prześladowań, wyobraża sobie Pani? (śmiech)

Więc według Pana patriarchat w Polsce nie istnieje? Jest wymysłem feministek? A co, na przykład, z nierównością płac?

Przedsiębiorca ma prawo wyceniać pracę pracowników tak, jak uważa za stosowne. Równe wypłaty na stanowiskach to bzdura, wypłata powinna zależeć od tego, na ile pracodawca ją wycenia. To tak jakby uznać, że każdy piłkarz na pozycji napastnika powinien zarabiać tyle samo, ale Lewandowski zarabia sto razy więcej niż piłkarz na tej samej pozycji w jakimś podrzędnym klubie nie bez powodu, choć na pierwszy rzut oka wykonuje taką samą pracę.

Dlatego jeżeli kobiety w jakiejś firmie zarabiają mniej niż mężczyźni, to raczej wiąże się to z jakimiś czynnikami, których nie widać na pierwszy rzut oka, a nie z płcią. Gdyby tak nie było, przedsiębiorcy nie zatrudnialiby "droższych" mężczyzn. Widać to na przykładzie dźwigania ciężarów. Są przepisy, mówiące o tym, że kobieta może w pracy dźwigać mniej więcej niż mężczyzna, więc dla pracodawcy jest przez to mniej wydajna i musi liczyć się z niższą pensją. Kobiety zarabiają mniej i bywają niechętnie zatrudniane, bo wprowadzono przywilej, według którego nie można zwolnić pracownicy na urlopie macierzyńskim. Pracodawca musi to sobie wkalkulować w koszty. To pokazuje przy okazji, że przywileje i parytety prędzej czy później obracają się przeciwko uprzywilejowanym.

Nie ma więc żadnego nierównouprawienia, jest nierówność, która jest zjawiskiem naturalnym. Ludzie są różni, każdy osiąga inne rezultaty. Przy większości prostych prac zarobki na stanowiskach są takie same, a różnice mogą pojawiać się, kiedy na wartość tej pracy ma wpływ wiele złożonych czynników - i mogą to być różnice w obu kierunkach, na przykład modelki zarabiają znacznie więcej niż modele.

Ale to też wynika z patriarchatu, bo to kobieta ma być "ozdobą", najlepiej taką, która nie ma własnego zdania. Od poważnych spraw i interesów są mężczyźni.

Jeśli tak, to jak widać, kobiety mogą osiągać korzyści z patriarchatu. To Pani wartościuje w tym momencie zadania przypisywane tradycyjnie kobietom jako mniej poważne. Nie sądzę, że pielęgniarka czy nauczycielka wykonują mniej „poważne” zadanie niż kierowca ciężarówki.

Nie mam na myśli tradycyjnej roli kobiety ani pracy pielęgniarki czy nauczycielki, lecz sprowadzanie roli kobiety do "ozdoby". Dobrym przykładem są cheerleaderki.

Ale to jedna z wielu ról, jedno nie koliduje z drugim. To, że facet jest stereotypowo wiązany z wnoszeniem pralki na czwarte piętro, nie znaczy, że funkcjonuje w społeczeństwie w roli dźwigu. Jednym z aspektów kobiecości jest większy nacisk na urodę, ale to tylko jeden z setek parametrów ich roli społecznej.

To, co wrzuca się do jednego worka ze wszystkimi stereotypami, jest często jakimś utrwalonym doświadczeniem życiowym, pokazującym, że przedstawiciele jakiejś grupy są w czymś lepsi lub gorsi. Na przykład Cyganie i "krzywdzący stereotyp" na ich temat. Oczywiście zdarzają się porządni, pracowici Cyganie, ale złe zdanie na ich temat nie jest oderwane od rzeczywistości. Tak samo jest z rolami płciowymi. Nie ma tu pełnej symetrii. Jest np. źle postrzegane, gdy mężczyzna bije kobietę.

Przemoc jest obiektywnie zła, niezależnie od płci osoby, która ją stosuje. Gdy kobieta bije mężczyznę, też nie postępuje właściwie.

Ale jest to zupełnie inaczej postrzegane, bo mężczyźni zwykle są silniejsi od kobiet.

I ta asymetria jest według Pana w porządku ?

Tak, to jest właśnie doświadczenie życiowe, utrwalone w formie stereotypu, który hamuje agresję mężczyzn w społeczeństwie. I to jest dobry stereotyp.

Wcale nie hamuje, przemoc wobec kobiet nadal jest poważnym problemem.

Oczywiście, część mężczyzn jest agresywna wobec kobiet, ale generalnie mężczyźni starają się hamować. Prędzej uderzą mężczyznę niż kobietę. Wskaźniki przemocy wobec kobiet w Polsce są jednymi z najniższych w Europie. Oczywiście niektórzy twierdzą, że to dlatego, że nie jest zgłaszana.

Bo nie jest.

To jest tłumaczenie, które można stosować w celu podważenia wszelkich statystyk.

Ale w pewnych przypadkach jest to tłumaczenie uzasadnione. Ofiary przemocy są zastraszone. Podobnie mówi się o badaniach przeciętnej długości penisa w Polsce. Ponoć wyniki są zawyżone, bo mężczyźni są skłonni do przekłamań w tej kwestii.

Ale długość penisów można zmierzyć, a to, o czym Pani mówi w kontekście przemocy, to spekulacje - zakłada Pani, że w Polsce z jakiegoś powodu znacząco mniej kobiet zgłasza przemoc. Czy nie jest to czasem wymówka, żeby nie przyjąć do wiadomości niewygodnych statystyk?

To inny przykład. Gdy mężczyzna gwałci kobietę, zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że to ona go sprowokowała. Bo miała, na przykład, krótką spódniczkę albo szła po zmroku przez miasto.

Ja się z tym nie spotkałem. Może Pani znowu zbyt czarno-biało postrzega takie wypowiedzi. Może ktoś chciał przez to powiedzieć, że taka kobieta była po prostu nieostrożna. Z jednej strony kobieta ma prawo przejść po niebezpiecznej dzielnicy w krótkiej spódnicy, a z drugiej wiemy, że jest to nierozsądne. Jeżeli ktoś przychodzi w szaliku GKS Katowice pod stadion Ruchu Chorzów, to oczywiście ma do tego prawo, ale jednak nie powinien się dziwić, jeśli dostanie w dziób. Czasem ofiara przyczynia się przez swoje nierozsądne zachowanie do tego, że pada ofiarą przestępstwa.

A jak Pan postrzega prostytucję? W Polsce prostytutki są wyzywane i obrażane.

To zależy od przyjętych założeń moralnych. Ateista może ją uznawać po prostu za wymianę usług o niskiej szkodliwości społecznej. Prostytucja jest legalna, nikt jej nie zabrania, natomiast w kontekście moralnym jest to oczywiście zjawisko negatywne. Jako libertarianin mówię, że ok, każdy może robić, co chce, ale jako chrześcijanin mówię, że mi się to nie podoba.

Jest to złe niezależnie od płci osoby, która w tym procesie uczestniczy?

No tak, chociaż, jak wiadomo, mężczyzn w tym zawodzie jest mniej. A ponoć w porno występują nawet za darmo: nikt im już nie płaci, bo i bez tego znajdą się chętni, którzy chcą sobie poużywać. To odnośnie nierówności płac (śmiech).

Homofobem też Pan nie jest?

To jest określenie, które szczególnie mnie denerwuje, to jest obelga, „mowa nienawiści”, którą stara się zamknąć dyskusję. Każdy, kto nie chce przyznać małżeństwom homoseksualnym równych praw, staje się homofobem. Słowo to sugeruje fobię, rodzaj stanu lękowego, czyli zjawisko z dziedziny psychopatologii.

A Pan się osób LGBT nie boi.

Nie, nie boję. Uważam za to, że jest to lobby, które wykorzystuje homoseksualistów do uruchamiania jakiejś chorej wojny w społeczeństwie.

A ma Pan takich znajomych?

Znam kilka takich osób.

Lubicie się?

Nie są to jakieś bliskie relacje. Zdarzało mi się zatrudniać osoby homoseksualne, gdy prowadziłem firmę. Obecnie mam pewien ciekawy kontakt, o którym na razie nie chcę zbyt wiele mówić, ale może on mi się wkrótce przydać.

Po tym, jak po moim artykule Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu wypowiedział umowę wynajmu sali organizatorom spotkania z Panem, zamieścił Pan na fanpejdżu post na mój temat, w którym opublikował Pan skriny mojego facebookowego profilu i zasugerował, że jestem zakompleksioną, sfrustrowaną feministką. Pod postem pojawiło się mnóstwo niewybrednych komentarzy, głównie o tym, że jestem samotna, nieszczęśliwa, niespełniona i, cytuję, "niedopchana". Jak się Pan z tym teraz czuje?

Sama napisała Pani, że efekty Pani publikacji poprawiły Pani humor, stąd wniosek, że jest Pani sfrustrowana. Nie czytałem wszystkich komentarzy, widziałem ten o tańcu na rurze.

Tak, internauci pobrali sobie z mojego profilu moje zdjęcie z treningu pole dance i zaczęli wrzucać na Wykop z opisem, że jestem striptizerką i zdzirą. Wmawianie kobiecie, że nie przystoi jej tańczyć na rurze, to przykład seksizmu.

No nie, bo mężczyźnie też nie przystoi.

Dlaczego? Znam mężczyzn, który trenują pole dance i to z dużym powodzeniem.

Myślę, że cieszą się oni jeszcze mniejszym poważaniem, niż kobiety, które to trenują.

Ale to też jest seksizm. Przecież on dotyczy również mężczyzn. Seksizm to mówienie komuś, jaki być powinien, a czego mu nie wolno, z uwagi na płeć, narzucanie ograniczeń i wywieranie presji na pełnienie ról płciowych.

Prawny seksizm to różnicowanie pozycji jednostki ze względu na płeć i on w Polsce nie występuje. A role płciowe, mówienie, co komu wypada, a co nie, nie wzięły się znikąd, są naturalne, zdeterminowane biologiczne. Nie oszukamy natury. Kobiety i mężczyźni mają różne predyspozycje i w życiu osobistym znajduje to naturalny wyraz. Kobieta rodzi dzieci i poświęca się ich wychowaniu, więc logiczną tego konsekwencją jest fakt, że więcej czasu spędza w domu i jej kariera zawodowa wolniej się rozwija, mniej się angażuje w pracę i statystycznie jest mniej skłonna do brania nadgodzin. Mniej agresywnie negocjuje też podwyżki. Od mężczyzny oczekuje się z kolei, że utrzyma dom i rodzinę.

Te społeczne oczekiwania to presja, z którą wiele osób źle się czuje. Nie wszystkie kobiety chcą rodzić dzieci, nie wszyscy mężczyźni chcą być żywicielami. Ale jeśli są inne/inni, zostają napiętnowani. Dobrym przykładem jest podejście do seksu. W zbiorowej świadomości na tym polu mężczyźnie wolno więcej niż kobiecie. A więc znów mamy patriarchat i seksizm.

Ale to też determinuje biologia i nie ma sensu z tym walczyć. Patriarchat tak rozumiany jest po prostu naturalny, tu chodzi o strategię rozrodczą. Kobieta, uprawiając seks z wieloma mężczyznami, będzie miała tyle samo dzieci, co uprawiając go z jednym mężczyzną, natomiast mężczyzna, uprawiając seks z wieloma kobietami, będzie miał tych dzieci więcej i jego geny mogą zostać szeroko rozpowszechnione. W większości społeczeństw rozwiązłość seksualną kobiet postrzega się inaczej niż taką postawę u mężczyzn.

Biologia nie powinna narzucać nam stylu życia ani światopoglądu. Wystarczy odrobina empatii, by chcieć dać więcej swobody kobietom i osobom LGBT.

Jeżeli konwencja, jaką narzucają tradycyjne role płciowe, jest komuś nie na rękę i nie chce jej stosować, to naraża się oczywiście na zdziwienie i nieprzyjemności, tak jak facet chodzący w sukience jest narażony na krzywe spojrzenia, ale jak się uprze, to tak będzie chodził. Trudno, musi pogodzić się z tym, że jest nietypowy, to może być jego atutem lub przekleństwem. Nie uważam, by z tego powodu należało walczyć z krzywdzącym stereotypem, według którego mężczyźnie nie wolno chodzić w sukience.

Nie chciałby Pan żyć w kraju, w którym jest światopoglądowy postęp, w którym każdy robi, co chce i nie musi się tym narażać na nieprzyjemności? Oczywiście, tak jak mówiłam, granicą jest cudza krzywda. Czy trzeba być typowym, by żyć miło i spokojnie?

Są rzeczy, które się z biegiem lat zmieniają i zaczynają być akceptowalne. Na przykład ubiór. Kiedyś kobietom nie wypadało chodzić w spodniach, dziś to jest normalne. Mężczyznom nie wypada chodzić w spódnicach, a kiedyś chodzili. Niewykluczone, że to się znowu zmieni. Innym przykładem są długie włosy u mężczyzn. Ja mam długie włosy i niejednokrotnie spotkałem się z komentarzami na ten temat.

I to jest ok?

Stereotypy są naturalne, pełnią pewną rolę i trzeba się z tym pogodzić. Istnieje stereotyp mężczyzny, który lubi się napić. Ja nie lubię, ale nie mam problemu z tym, że stereotypowo przypisuje się mi, że pewnie lubię się napić.

Nie pije Pan w ogóle?

Nie, nie ciepię alkoholu. To trucizna, która upośledza działanie mózgu i ludzie zachowują się po nim jak zwierzęta. To jest dla mnie odrażające. Ja w każdym razie nie piję, nienawidzę towarzystwa osób pijących i osobiście jestem tego zakamieniałym wrogiem.

Można napić się niedużo.

Można, ale po co? 

Dla przyjemności, dla smaku.

Ja w tym nie odnajduję przyjemności. Alkohol obniża inteligencję i samokontrolę.

Alkohol powinien być zakazany?

Nie, jako libertarianin uważam, że ludzie mają prawo go pić, jeśli tego chcą.

Gorzej, gdy ktoś wywiera presję na bycie stereotypowym. Kobieta ma być skromna i prorodzinna, a mężczyzna twardy. To tak, jakby ktoś powiedział Panu: to co z Pana za facet, jak się Pan nie lubi napić. Prawdziwy facet pije!

Jeżeli mężczyzna nie jest twardy, nie potrafi utrzymać rodziny, to znaczy, że nie dorósł do swojej roli i powinien się trochę zmobilizować, bo jego wartość społeczna jest obniżona. I tyle.

Jest Pan surowy zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. A ludzie, którzy nie wpasowują się w schemat oczekiwań społecznych, często cierpią.

Ja bym powiedział odwrotnie, mężczyźni cierpią przez to, że ich naturalna rola w społeczeństwie przestaje obowiązywać - rola ojca rodziny, który opiekuje się kobietą i dziećmi, jest rozmywana. Mężczyźni przez taki totalny egalitaryzm tracą poczucie sensu życia. W rezultacie powstają różne subkultury i patologie społeczne. Mężczyźni, którym nie dano pełnić właściwych ról, ulegają degeneracji.

Wracamy do LGBT?

Nie, skłonności seksualne są w większości przypadków wrodzone, choć myślę, że homoseksualizm nie jest jednorodnym zjawiskiem. To to jak ból głowy, który może się brać z różnych przyczyn, nie tylko z migreny.

Skoro więc skłonności homoseksualne są wrodzone, to nic dziwnego, że osoby LGBT walczą o równe prawa. To nie jest ich wybór, a chcą móc żyć tak jak inni. Pan, jako libertarianin głoszący, że ludzie powinni robić to, co chcą robić, nie powinien mieć z tym problemu.

Właśnie dlatego jestem w komisji ds. LGBT, żeby o tym podyskutować. Uważam, że te problemy można rozwiązać inaczej niż przez promowanie małżeństw homoseksualnych, bo to jest absurd. Były dwa ważne powody, dla których w przeszłości państwo wzięło się za regulowanie małżeństwa: by chronić kobietę jako słabszą stronę tego układu, bo tak kiedyś było, a drugi, żeby zapewnić dzieciom stabilną sytuację ekonomiczną i psychologiczną, bo kiedyś małżeństwo trudno było rozwiązać. Dlatego małżeństwo uprzywilejowano w stosunku do związków nieformalnych. Ludzie rezygnują ze swojej wolności w zamian za przywileje, jest to więc transakcja wymienna. Dlatego jestem też przeciwny heteroseksualnym związkom partnerskim.

Dlaczego?

Bo ich uczestnicy dostają przywileje, jadąc na gapę, a więc nie oferując nierozwiązywalności takiej relacji. Tak jak osoby LGBT, które nie produkują dzieci dla społeczeństwa. Nie ma tam też powodu bronić słabszego partnera, bo go tam już nie ma.

To jest nierówność praw.

Nie, bo heteroseksualista też nie może zawrzeć związku z mężczyzną. To jest akurat jedyna dziedzina, w której popieram parytet. Jeden mężczyzna na jedną kobietę w małżeństwie (śmiech). Ale ja w ogóle bym skasował także państwowe małżeństwa i zostawił to zwykłym umowom cywilnym. Problemy typu odwiedzanie się w szpitalu, czy prawo do spadku można rozwiązać, umożliwiając proste rozwiązania prawne, zwiększające swobodę przekazywania uprawnień. Bo takie problemy nie dotyczą tylko osób homoseksualnych, więc nie widzę powodu, żeby łączyć je ze związkami seksualnymi. Ja, będąc w Brukseli, nie byłem w stanie upoważnić nikogo, by poszedł na wywiadówkę mojej córki. Oczekiwałbym prostego rozwiązania, a nie zawierania z kimś związku partnerskiego z tego powodu.

Jak się wiązać węzłem małżeńskim, to tylko przed Bogiem? Ateizm wykluczałby wtedy prawo do małżeństwa.

Według mnie - nie jest to na pewno program całej Konfederacji - małżeństwa cywilne nie są potrzebne, więc z punktu widzenia państwa byłyby to tylko umowy cywilne. Każdy niech je zawiera na dowolnych zasadach. Przekonania religijne lub ich brak nie mają tu nic do rzeczy.

Część osób LGBT ma emocjonalną potrzebę zawarcia małżeństwa, nie chce robić tego wyłącznie dla przywilejów.

Ale to jest irracjonalny argument. Jeżeli komuś się będzie lepiej spółkowało pod dyplomem z USC, to tu moja wrażliwość się niestety kończy i nie zamierzam tego słuchać.

Zmieńmy temat. Broni Pan praw kierowców, bo uważa Pan, że są dyskryminowani. Pan sam jest kierowcą?

Od niedawna. Zrobiłem prawo jazdy w 2016 roku.

I co, rzeczywiście kierowcy mają tak źle?

Jest taki trend, by - w skali ruchu miejskiego, którego nie uregulujemy z poziomu Sejmu - maksymalnie utrudniać życie kierowcom. Każdy rząd po kolei uznaje, że jeżeli ktoś jest kierowcą, to stać go absolutnie na wszystko, musi jeździć, więc zniesie wszystkie nakładane na niego opłaty.

Chodzi o dostęp do bezpłatnego parkowania?

Nie całkowicie bezpłatnego; wszystko, co bezpłatne, też może być źródłem patologii, bo jest nadużywane. Ale na przykład reforma absurdalnego systemu OC jest konieczna i te ubezpieczenia są strasznie drogie. Jest tendencja do utrudniania życia przez zwężanie i zamykanie ulic. Ale zamykanie ulic powoduje, że ruch samochodowy nadal będzie się odbywał, ale okrężną drogą, generując korki i spalając paliwo na dłuższym odcinku.

Ale wie Pan, że drogi są przebudowywane po to, by znalazło się tam więcej miejsca dla pieszych, rowerzystów i użytkowników komunikacji zbiorowej? To oni byli przez dekady dyskryminowani, a kierowcy cieszyli się uprzywilejowaniem. Teraz proporcje się zmieniają, bo ulice powinny być dla wszystkich.

Ale my nie mamy w wielu miejscach tak szerokich dróg, by wszystko tam się zmieściło. Jeżeli nie da się tak przebudować drogi, by nie zabrać fragmentu kierowcom, nie powinno się tego robić, bo to tylko zwiększa korki.

A co z rowerzystami? Dla rowerzystów powinny być wydzielone drogi rowerowe?

Ale to nie piesi czy rowerzyści stoją w korkach. Rowerzyści mogą sobie wybrać, mogą jechać jezdnią dla aut albo chodnikiem.

Ale obie sytuacje są kolizyjne i niebezpieczne. Pierwsza grozi zderzeniem z samochodem, a druga – z pieszym.

Podobnie jak kolizyjne skrzyżowania czy zwężenia. Nie da się wszystkiego zmieścić na wąskiej czasem drodze. Sytuacja, gdy nie narzucamy rowerzystom, którędy powinni jechać, ma swoje zalety. Na przykład dzięki temu mogą jechać pod dróg drogą jednokierunkową.

Tylko że w sytuacji, gdy zapewni się odpowiednią infrastrukturę dla tramwajów, autobusów, pieszych i rowerzystów, to jest szansa, że ludzie wybiorą zdrowszą, bardziej ekologiczną alternatywę dla auta.

Autobus też nie jest ekologiczny, bo służy szybszemu rozpowszechnianiu się chorób zakaźnych. Ludzie stłoczeni w autobusie szybko się od siebie zarażają. Wiem to po sobie, bo gdy korzystałem z komunikacji publicznej, częściej chorowałem niż teraz. Nie wierzę w to, że ludzie zrezygnują z aut, bo zazwyczaj to autem da się najszybciej załatwić sprawy, jeżeli trzeba w krótkim czasie odwiedzić kilka miejsc.

Przymuszanie ludzi do porzucenia samochodów przez zwężanie ulic, w sytuacji, gdy nie oferujemy im lepszych usług ze strony transportu publicznego, jest bezcelowe, bo oni będą zgrzytać zębami, wciskać się w te dwa pasy z trzech, a i tak pojadą samochodem. Większym kosztem nerwów, czasu, paliwa, ale i tak pojadą autem, bo komunikacja, w monopolistyczny sposób prowadzona przez miasta, jest niewydolna, niewydajna i relatywnie droga. Skala marnotrawstwa w przedsiębiorstwach komunikacyjnych jest ogromna. Jeżeli umożliwilibyśmy konkurencję w tej dziedzinie, to może doczekalibyśmy się autobusów, którymi chętnie by się jeździło, które nie byłyby zatłoczone i byłyby tańsze.

Postuluje Pan także umożliwienie kierowcom szybszej jazdy. Ograniczenia prędkości są według Pana zbyt restrykcyjne?

Tak, zdecydowanie. Ograniczenia prędkości narzucane są w demagogiczny sposób. Zawsze, gdy jest jakiś wypadek, używa się go jako argumentu. A przecież jeśli ktoś jechał 130 km na godzinę i przejechał kogoś na pasach, to ograniczenie prędkości z 50 na 40 km na godzinę na tym odcinku nic nie zmieni.

To jak na tym zapanować? Może jednak więcej policji na drogach?

Nadmierne ograniczenia uczą braku szacunku do prawa i w konsekwencji ludzie zaczynają traktować znaki drogowe z przymrużeniem oka, choć niektóre z nich są adekwatne. Ale jeżeli 99 proc. ludzi łamie jakiś przepis, to znaczy, że ten przepis jest zły, a nie te 99 proc. ludzi. Nie można kryminalizować powszechnych, normalnych zachowań. Pani pewnie też nie jeździ 50 km na godzinę po mieście, tylko szybciej.

50 km na godzinę po mieście to za mało?

Za mało. Myślę, że 60-70 km na godz. to minimum. To taka naturalna prędkość, 50 km na godz. to po prostu zbyt wolne tempo, zwłaszcza na szerokiej, prostej drodze. Nawet radiowozy jeżdżą szybciej. Nawet oni wiedzą, że te ograniczenia są nieżyciowe.

Ale chodzi też o proste rzeczy, którymi utrudnia się kierowcom życie. Na przykład konieczność wymiany tablic rejestracyjnych przy każdej sprzedaży auta - to niepotrzebne koszty, niepotrzebne stanie w kolejkach, po cholerę nam to? Czy nie może mieć to auto jednej tablicy, przypisanej raz na zawsze?

Po coś to zrobili.

No jedyne co, to taka rejestracja pokazuje, to z jakiego miasta jest kierowca, ale nie jest to do niczego potrzebne, w wielu krajach nie ma czegoś takiego i jakoś ludzie żyją, więc nie róbmy sobie pod górę. Moim celem jest też walka z patologią budżetów obywatelskich, które często obracają się przeciwko kierowcom, bo wystarczy grupka aktywistów miejskich, która sobie wymyśli projekt, dajmy na to, żeby postawić szlaban w poprzek głównej ulicy. Ten szlaban jest tani, więc nawet przy niewielkiej ilości głosów taki projekt przechodzi do realizacji, a inni nie mają się temu jak sprzeciwić, mimo że to jest projekt mniejszości.

Czyli w miastach nie powinno być budżetów obywatelskich?

Nie, powinna być możliwość głosowania przeciwko. Ci ludzie mają czasem naprawdę oszołomskie pomysły, wymierzone w kierowców, którym nie ma jak przeciwdziałać.

Uważa Pan, że Polska powinna wyjść z Unii Europejskiej?

Zdecydowanie.

Dlaczego? 

W założeniu miała być to wspólnota, która służy znoszeniu barier między krajami i to jest bardzo dobry pomysł, niestety utworzono ośrodki władzy centralnej w Brukseli, które zaczęły prowadzić stałą ekspansję kompetencyjną, która kończy się tworzeniem zupełnie zbędnych regulacji na poziomie unijnym i nie ma z tym jak walczyć. Nie mamy żadnej możliwości nacisku na Unię Europejską, nie mamy narzędzi, jakimi moglibyśmy ją od środka naprawiać.

Ja, jako libertarianin, jestem za tym, by regulacji było jak najmniej, a teraz, nie dość, że mamy regulacje na poziomie rządowym i samorządowym, to mamy jeszcze regulacje z Brukseli, np. ACTA 2, którego prawie nikt w Polsce nie chciał, ale trzeba było to zrobić, wbrew demokratycznej opinii większości Polaków. Unia Europejska to narzędzie to wysysania ogromnych pieniędzy z krajów członkowskich i wydawania ich na bzdury, na programy typu Erasmus, czyli pozorowanych studiów za granicą, z których korzyści mają tylko beneficjenci, a społeczeństwo na tym traci.

Ale przecież Polska ma również korzyści z członkostwa w Unii Europejskiej. Na przykład fundusze, dzięki którym kraj się rozwija.

W większości idą one na rzeczy zbędne lub szkodliwe.

Drogi, nowe pociągi? Rozwój uczelni?

Drogi to jeszcze ok, a jeśli chodzi o wydatki na naukę, to jesteśmy jednymi z ostatnich w Europie. Zresztą to jest częściowo płacone przez Unię. Równie dobrze moglibyśmy nie wpłacać do budżetu unijnego i inwestować u siebie. Koszty uzyskania tych pieniędzy są znaczne, a czasem przekraczają koszty danego programu. Większość unijnych programów to nie są drogi ani pociągi. Większość to absurdalna polityka rolna, administracja, kosztowne programy społeczne, organizacje pozarządowe, działalność pseudokulturalna.

A większe bezpieczeństwo dzięki wsparciu sojuszników?

To jest bardzo iluzoryczne. Nasza niepodległość już jest iluzoryczna. UE to jest sposób ekspansji Niemiec na całą Europę. Jesteśmy de facto kolonią niemiecką, która przyjmuje takie zasady gospodarcze, żeby nigdy tych metropolii nie przegonić. Nie można wyprzedzić Niemiec, przyjmując niemieckie regulacje. Musimy mieć wolną gospodarkę, by je wyprzedzić.

Dziękuję za rozmowę.

Chciałbym jeszcze odnieść się do tego hajlowania, za które również mnie Pani napiętnowała.

Proszę bardzo.

Trudno brać na poważnie odwoływanie się do ideologii, która jest w skrajny sposób sprzeczna z ideologią libertariańską.

No, ale jednak jest to gest, który się fatalnie kojarzy i lepiej go po prostu nie wykonywać.

Lepiej nie wykonywać go publicznie, bo wtedy żart może nie być właściwie zrozumiany, ale to był żart na zamkniętym spotkaniu. Nikt by tego nie zobaczył, gdyby ktoś tego zdjęcia nie opublikował bez oryginalnego kontekstu. Nikt w 2009 roku nie przewidział, że dziesięć lat później będzie to żyć własnym życiem. Nie byliśmy wtedy zawodowymi politykami, po prostu dobrze się bawiliśmy.

 

Czy uczelnia to odpowiednie miejsce na spotkania z kontrowersyjnymi politykami?





Oddanych głosów: 3408

Oceń publikację: + 1 + 128 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (2):
  • ~Martin Blubbowski 2019-12-15
    05:17:29

    36 2

    Dobry wywiad! Więcej takich! O to chodzi by dwie osoby różnych poglądach się spierali!

  • ~Rosen 2019-12-15
    16:04:35

    3 34

    dla tych którzy jak pan Sośnierz nie rozumieją dlaczego ograniczenie prędkości do 50 km/h jest ważne:
    https://www.transport-publiczny.pl/wiadomosci/jaka-jest-roznica-miedzy-50-kmh-a-60-kmh-i-co-ma-to-tego-usain-bolt-60235.html

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.