Nie przegap

Jedzie pociąg z daleka…. I dojechać nie może

2022-07-01, Autor: Arkadiusz Franas

Dość! Te ciągłe zarzuty: przecież wszyscy wiedzą, że nie lubisz kolei. Tak? Tylko, że ja tu jestem najmniej ważny. Ważni są wszyscy pasażerowie, których kolej nie lubi i proponuje brudne składy, z nieczynnymi toaletami i brakiem klimatyzacji. Proponuje, jak dojedzie. Więc „misjonarze” namawiający nas, by porzucić auta na rzecz pociągu, może więcej energii poświęciliby namawianiu kolei, by ta się wreszcie zmieniła. A najbardziej proekologicznym „argumentem” za zmianą środka transportu i tak okaże się wysoka cena paliwa.

Reklama

I od razu zastrzegam, by zapobiec wyzywaniu mnie na pojedynek, daj Boże słowny, czy słaniu w mą stronę elaboratów przygotowanych przez magistrów praw wszelakich: dzisiejsze moje przemyślenia dotyczą tylko i wyłącznie spółki kolejowej Polregio, której mam nieszczęście bywać klientem.

Ale ad rem. Na początku była kolej, choć szczerze wyznam, że z porodówki to jednak przywieziono mnie Syreną 103 wyposażoną w okrutnie dymiący silnik dwusuwowy. Potem już tylko pociągi. Zarówno w wersji dalekobieżnej, jak i regionalnej. Najdłuższa podróż po kraju zajęła mi nieco ponad 20 godzin i była to wyprawa, z jedną przesiadką, z Wrocławia do Suśca na Zamojszczyźnie. I tak sobie szczęśliwie peregrynowałem, aż nie pojawił się Leszek Balcerowicz i jego wyznawcy liberałowie czy postkomuniści, dzisiejsza Lewica oraz PSL z Waldemarem Pawlakiem, którzy zbyt dosłownie potraktowali określenie wolny rynek. Była to raczej ekonomiczna wolna amerykanka. Wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki połącznia znikały w mig. Są nawet na to dokumenty, jak  broszura Dyrekcji Generalnej PKP „Nasza kolej. Dlaczego i jak ją restrukturyzować”, gdzie zapisano: „Strategia PKP musi zmierzać do wygaszania popytu na kolejowe przewozy lokalne, a tym samym do przesunięcia tego popytu na transport samochodowy”. I byli w tej dziedzinie prawdziwi stachanowcy, jak jeden z prezesów PKP, który jednego dnia, 3 kwietnia 2000 roku, zlikwidował połączenia na 1028 km linii kolejowych.

W ten sposób PKP zdecydowało, że trzeba było przesiąść się do auta i… nadal próbują mnie przekonać, bym nie zmienił decyzji, choć walczę z nimi jak mogę. Bo minęło wiele lat od tamtych decyzji, a ja cały czas staram się mieszkać blisko torów. I już całą rodziną walczymy, by przesiąść się do pociągu, choć wcale nie byle jakiego.

Obrazek pierwszy. Działo się to już trochę dawno temu. Córka spod Wrocławia, gdzie mieszkamy, do szkoły starała się jeździć pociągiem. Starała się jak mogła. Nagle dzwoni: tato, pociąg nie przyjechał, a ja za godzinę mam pierwszą lekcję. Tato odpala diesla, bo 30 kilometrów w godzinę może zdążyłby struś, córka nie. I obrazek pierwszy ma mnóstwo powtórzeń. Nawet jak córka skończyła gimnazjum i liceum.

Obrazek drugi. Wspólnie z małżonką udajemy się na spotkanie towarzyskie do miasta Wrocław. Oczywiście pociągiem. Ledwo dochodzimy na stację, dyżurna ruchu dziarsko oświadcza, że ten o 17.10 nie przyjedzie, a kolejny ma spóźnienie około godziny. Mąż odpala diesla, bo przecież jesteśmy umówieni na kolację, a nie śniadanie i piechotą nie zdążymy. Ten obrazek miał chyba kilkanaście powtórzeń, choć w różnej konfiguracji spóźnień i odwołań.

Obrazek trzeci. Tym razem żona postanowiła nie dać się działaniom zniechęcającym kolejarzy i do pracy wybiera się pociągiem. Choć trzeba przyznać, że w naszym domu jest najmniej przekonana do tego środka transportu. Mija kilkanaście minut i dzwoni: …. Te kropki to emocjonalne wystąpienie ślubnej. Pociąg nie przyjechał. Zdyszana wbiega do domu, bierze kluczyki i odpala diesla. Aby zdążyć. Ten obrazek nie miał powtórzeń, bo moja żona kocha swoją pracę.

Obrazek sprzed kilku dni. Całą trójką jedziemy do Wrocławia. Dzięki Bogu, żadne nas nie ma terminowych spotkań, więc kilkunastominutowe spóźnienie nie robi na nas wrażenia. Bo pociąg przyjeżdża. Brudny niczym Antek Boryna z „Chłopów” po wykopkach, ale udaje nam się wsiąść bez konieczności dotykania uchwytów klejących się niczym papa w samo południe w dzień lipcowy. W środku ciut lepiej, ale wolimy szkolić sztukę utrzymywania równowagi bez trzymanki. Że ciepło? Bo klimatyzacji nie ma, a okna albo zaspawane albo sklejone brudem? Jak na dworze są 34 stopnie, to musi być ciepło. Takie są odwieczne prawa natury, że zacytuję klasyka z filmu „Miś” Stanisława Barei.

Ale wszystko to nic. Jest jeszcze konduktor, który przy okazji, choć nie w pełni świadomy, że to czyni, objawił nam na czym polega drapieżny kapitalizm w kolejnictwie. Jesteśmy na stacji Wrocław Kuźniki i musimy czekać, aż przejadą inni, bo dostać się na Główny. Konduktor, stojąc na peronie, prowadzi rozmowę z maszynistą na temat bieżącego wydarzenia. – Czyli czekamy na tego pier… kadeka (Koleje Dolnośląskie – mój domysł). Nawet pier… nie dał nam znać – emocjonuje się, ale po chwili okazuje się, że jednak nie trafił. – A nieeee, to ten ch… icek (Inter City – także mój domysł). Rączo wskoczył do pociągu i szczęśliwie dojechaliśmy na Wrocław Główny…

Ten obraz pewnie się nie powtórzy, ale też nie zniechęci mnie do dalszej walki z Polregio, spółki starającej się za wszelką cenę zmusić mnie do jazdy autem. Oczywiście, słaby mam charakter i czasami ulegam pokusom, ale postaram się. Zauważyłem, że coraz więcej sąsiadów też walczy, a do tej walki mobilizują ich chyba galopujące ceny paliwa. Kto się spodziewał takiego sprzymierzeńca w odkorkowaniu Wrocławia?

A wracając do moich obrazów, to chciałbym też przypomnieć, że były momenty, gdy kolejarze potrafili się zachować. W 2010 roku w gazetach ogólnopolskich ukazały się przeprosiny po totalnym zamieszaniu ze zmianami rozkładu jazdy:

„Mamy świadomość, że nawet najgłośniej wypowiedziane słowo PRZEPRASZAM nie zrekompensuje Państwu stresu i trudów obecnych podróży koleją. Równocześnie doświadczenia ostatnich tygodni pokazały nam, kolejarzom, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, by zadowolić naszych KLIENTÓW”.

I poszedłbym tym tropem. Takie permanentne przeprosiny w każdym wagonie. Aż zadowolicie. Jak widać po ostatnim obrazku będą się dobrze trzymać bez używania kleju. Raz tylko dotknąłem drzwi i dłoń myłem z pięć minut.

Oceń publikację: + 1 + 20 - 1 - 11

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.