Kultura

"Jesteśmy bombardowani przekazem opartym na dyktaturze szczęścia" [WYWIAD]

2018-05-19, Autor: Michał Hernes

– Ktoś powiedział mi ostatnio, że tej płyty powinna posłuchać każda kobieta, bo każda z nas przeżyła jakąś wersję tej historii. I że powinien jej posłuchać każdy mężczyzna, który chce kobietę lepiej zrozumieć – mówi nam Patrycja Obara z wrocławskiego zespołu SHE-la. 29 maja odbędzie się premiera dwupłytowego concept-albumu SHE-la "STORIES: #retrospect #andersenretold" i koncert premierowy w Centrum Technologii Audiowizualnych.

Reklama

Michał Hernes: #retrospect to historia kobiety wobec miłości w różnych jej odsłonach. Czym jest dla pani miłość?
Patrycja Obara: Nie chciałabym podejmować próby zdefiniowania tego, czego nie udało się dotąd jednoznacznie zdefiniować artystom, filozofom i naukowcom, mimo iż od tysięcy lat próbują. Nawet opisanie mojej osobistej perspektywy rozwinęłoby się pewnie w tekst rozmiarów encyklopedii. Dlatego, skracając, w kontekście płyty "STORIES: #retrospect," miłość to podróż - przez pragnienia, tęsknoty, złudzenia, przebudzenia. Podróż, którą zaczynamy z wielkimi nadziejami, czasem nawet z arogancką pewnością, ale tak naprawdę bez mapy i bez śladu świadomości, dokąd nas ostatecznie zaprowadzi.

Dlaczego postanowiła pani opowiedzieć historię kobiety wobec miłości w różnych jej odsłonach?
- Ktoś powiedział mi ostatnio, że tej płyty powinna posłuchać każda kobieta, bo każda z nas przeżyła jakąś wersję tej historii. I że powinien jej posłuchać każdy mężczyzna, który chce kobietę lepiej zrozumieć. Opowiadam tę historię, podobnie jak tę z #andresenretold, bo to historie uniwersalne. Stąd # przy podtytułach. A jednak, mimo ich uniwersalności, rzadko się o nich mówi. Jakoś nie wypada mówić głośno o słabości, o złych wyborach, nietrafionych decyzjach i trudnych emocjach w czasach, gdy bombardowani jesteśmy przekazem opartym na dyktaturze szczęścia. Sky is the limit, możesz wszystko, 70 godzin dziennie z uśmiechem na ustach i nie waż sie mówić, że jest inaczej. Ale każdy z nas ma w sobie swój Cień - tę część nas, z którą rozmawiamy tylko wtedy, kiedy zostajemy sami - o ile rozmawiamy w ogóle, bo często wolimy wyprzeć jego istnienie. Ale on jest i jeśli nie oddamy mu głosu, nie zaakceptujemy go i czasem nie przytulimy, to prędzej czy później upomni się o swoje.

"#andersenretold" to historia kobiety wobec własnych wewnętrznych demonów i demonów społecznych oczekiwań. O jakie demony społecznych oczekiwań chodzi?
"Ana" to piosenka o walce z anoreksją. O tym, że kobieta jest piękna tylko wtedy, kiedy jest chuda, a kiedy chuda nie jest, nie zasługuje na szczęście. I o tym, ile kobiety (a nierzadko również mężczyźni) gotowe są poświęcić, by tę iluzję szczęścia osiągnąć. "Mermaids no more" to sprzeciw wobec milczenia w sprawie przemocy domowej - opowieść o tym, że maltretowane kobiety milczą, ukrywając swój koszmar nawet przed najbliższymi.

"Impeccable" to utwór o kobiecie, która, niezależnie od tego, jak bardzo się stara, zawsze jest niewystarczająco jakaś lub zanadto jakaś. Aż w końcu znajduje odwagę, by powiedzieć: dosyć!, wykopać siebie spod ziemi i wziąć pierwszy od lat oddech. To manifest: wiem, jak mam żyć. "Princess and the pea" to z kolei bunt wobec andersenowskiej papki kładzionej nam do głów od wczesnego dzieciństwa - wobec baśni o tym, jak to kobieta służy tylko do tego, żeby dobrze wyjść za mąż. Nasza księżniczka początkowo podąża za tym schematem, ale potem ma moment przebudzenia. Wstaje rano posiniaczona, widzi jad sączący się z kącika ust poddającej ją próbie królowej i mówi: "ej, to nie moja bajka, spadam stąd". Te społeczne oczekiwania to nie tylko problem kobiet. Mężczyźni też zewsząd słyszą, jacy mają być. A myślę, że w 2018 roku moglibyśmy wreszcie uznać, że każdy jest inny, że każdy ma prawo samostanowienia. Moglibyśmy wreszcie odczepić się od siebie nawzajem. Bądźmy sobie grubi, chudzi, wierzący, niewierzący, hetero i nieheteronormatywni, jacy tylko. Bądźmy artystami, naukowcami czy pracownikami korporacji. Bądźmy ludźmi w pełnym spektrum znaczeń tego słowa.

Jak walczyć z wewnętrznymi demonami i demonami społecznych oczekiwań?
- Bohaterka "#andersenretold" w pierwszym utworze, "Mommy & Daddy left", mierzy się ze swoimi lękami. Opuszczona przez rodziców zaprzyjaźnia się z potworami zamieszkującymi jej szafę. Przestaje je oceniać przez pryzmat własnego strachu. Stara się wejrzeć głębiej i te swoje lęki - swój Cień - polubić. Tylko dzięki temu udaje jej się przetrwać. "Fear of exposure" to opowieść o akceptacji tego, że wszystko ma swoją cenę i że to niezgoda na jej płacenie jest źródłem naszej frustracji. Płytę zamyka klamra - powrót do tej małej dziewczynki z pierwszego utworu. Do wewnętrznego dziecka, które zawsze nam towarzyszy, a na które często nie zwracamy uwagi, mimo że patrzy na nas codziennie w lustrze tymi wielkimi, pragnącymi miłości oczami. To rozmowa z tym dzieckiem, próba pogodzenia się z nim i zapewnienia go, że od tej pory będzie kochane. Że już nie stanie mu się krzywda. Dla mnie to jest początek i koniec tej walki - miłość do samego siebie.

Co sądzi pani o miejscu i roli kobiet we współczesnej Polsce? Jak ważna jest dla Pani walka o prawa kobiet?
- W drugiej dekadzie XXI wieku powinniśmy już być w innym miejscu. Jakkolwiek idealistycznie to nie zabrzmi, powinniśmy już od dawna być w miejscu, w którym uprawia się dialog, a nie toczy walkę. I jest się w tym dialogu równoprawnymi partnerami. Powinniśmy już umieć traktować naszą różnorodność jak wartość, zaakceptować, że bycie w różnych miejscach skali męskość-kobiecość nie jest czymś, co jednocześnie plasuje nas na skalach lepsze-gorsze, wyżej-niżej. Że nie możemy istnieć bez siebie i że dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby to współistnienie było harmonijne, a nie oparte na agresywnie wyszarpanej dominacji którejś ze stron. Przeraża mnie to, że 100 lat po uzyskaniu praw wyborczych nadal musimy wychodzić na ulicę, żeby przeciwstawiać się decyzjom dotyczących, nas, kobiet, naszego życia i naszych ciał, które w naszym imieniu - i bez naszego udziału - podejmują w dużej mierze mężczyźni. Z drugiej strony przeraża mnie to, że walcząc o swoje prawa często sięgamy po nie mniej agresywne środki, co czasem zagłusza komunikat, sprawia, że ten, którego poglądy chcemy zmienić, nie chce z nami rozmawiać. Że etykieta "feministka" powoduje, że przed naszym nosem zatrzaskują się drzwi, a sam feminizm kojarzy się nawet niektórym kobietom z rewersem patriarchatu, tyle że uprawianym przez inną płeć. Z jeszcze innej strony trudno się dziwić tej frustracji, jeśli w podręcznikach szkolnych czytamy, że ciało kobiety jest glebą, że dziewczynki prowokują gwałt, generalnie wolno myślą i nie lubią się ruszać; z baśni dowiadujemy się, że miarą wartości kobiety jest to, czy wyjdzie za najlepszą partię w całym królestwie, w sklepach zabawkowych dostajemy przekaz, że chłopcy mają się rozwijać intelektualnie i zdobywać świat a dziewczynki być śliczne i umieć gotować, a media społecznościowe wtłaczają nam przekonanie, że chodzi głównie o to, żeby mieć jędrne cycki (niesłużące, rzecz jasna, do karmienia dzieci, bo to obrzydliwe) i trzy dni po porodzie idealnie płaski brzuch. Chciałabym, żebyśmy przestali ubierać nasze córki na różowo i zakładać im na głowy tiary. Chciałabym, żeby mogły nosić żółte trampki, zielone spodnie i interesować się samochodzikami. Czy czym tam sobie zechcą. I żeby nasi synowie mogli być opiekuńczy i wrażliwi, i żeby nikt się wtedy z nich nie śmiał. Żeby mężowie wraz z żonami zajmowali się dziećmi i domem, a nie tylko w tym pomagali. Żeby ojciec mógł bez tłumaczenia się przed światem zostać w domu z dzieckiem, a matka również bez tłumaczenia się wrócić do pracy - jeżeli tak chcą. Żeby ludzie mogli decydować o tym, ile chcą mieć dzieci i czy w ogóle chcą je mieć. Żeby chłopców i dziewczynki w szkołach uczono szacunku i akceptacji zarówno dla innych, jak i dla samych siebie. Żeby kobiety na porządku dziennym nie doświadczały różnych form przemocy seksualnej (#metoo). Chciałabym, żeby ta zmiana nastąpiła na najgłębszym poziomie - edukacji (poczynając od przedszkolnej), wartości wynoszonych z domu, zaszczepionych przez rozmowy, obserwacje i czytane dziecku lektury. Trudno mi uwierzyć, że dziś, w 2018 roku, nadal tak ostro trzeba o to walczyć, tyle o tym mówić, że tak mozolnie się to zmienia, że opór wobec tej zmiany jest tak duży. Często nie posiadam się ze zdumienia, że to nie jest już dla wszystkich oczywiste. Rozumiem, że żyjemy w czasach, gdy w odpowiedzi na długą historię patriarchatu wahadło równości płci ostro wychyla się w drugą stronę i że jest to konieczne, żeby wreszcie mogło spokojnie wylądować na środku. Mam nadzieję, że tego doczekam, albo przynajmniej że doczekają tego córki i synowie moich przyjaciół. Tymczasem mam w sobie ogromną niezgodę na traktowanie kobiet jak gorszego podgatunku człowieka, i taką samą niezgodę na opluwanie po równo wszystkich mężczyzn za, nazwijmy to, grzechy jakiejś grupy, która niefortunnie przegapiła fakt, że średniowiecze jakiś czas temu się skończyło.

Pani dwie płyty tworzą jedną kompletną opowieść - opowieść o dojrzewaniu człowieka. Dlaczego chciała pani opowiedzieć o dojrzewaniu człowieka?
Dojrzewanie to niekończący się proces, który dotyczy nas wszystkich. Człowiek od narodzin do śmierci jest niedokończonym dziełem. Wiele w tym procesie musimy stoczyć walk - i o tych walkach opowiada płyta STORIES. Dziś moje dojrzewanie mogłabym zamknąć w trzech punktach: coraz mniej wiedzieć, coraz mniej się bać, coraz bardziej być.

Oceń publikację: + 1 + 3 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kto powinien zostać nowym marszałkiem Dolnego Śląska?






Oddanych głosów: 1206