Wiadomości

Krwawa awantura sąsiadów przy Strzegomskiej. Zadał 70-latkowi 9 ciosów nożem

2019-01-10, Autor: Bartosz Senderek

Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu rozpoczął się proces Marcina T. 44-latek odpowiada za usiłowanie zabójstwa 70-letniego sąsiada. Mężczyzna zadał mu 9 ciosów nożem. – Na korytarzu było tyle krwi, że można by się w niej wykąpać – wspominał poszkodowany. Oskarżony, choć na etapie śledztwa przyznał się do winy, teraz mówi, że jest niewinny. – „Zgrywałem wariata”, bo to miało działać na moją korzyść – tłumaczył, twierdząc że to on został zaatakowany.

Reklama

Do zdarzenia doszło 2 sierpnia 2017 roku w budynku wielorodzinnym przy ulicy Strzegomskiej na wrocławskim Muchoborze. Zaalarmowani przez mieszkańców policjanci na wskazanej klatce schodowej znaleźli zakrwawionego mężczyznę oraz napastnika.

Dzięki szybkiej reakcji pogotowia ratunkowego ofiara została przewieziona do szpitala. Mężczyzna przeszedł tam ponad 4-godzinną operację, w której trakcie stracił około 4 litry krwi i przez jakiś czas po tym był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej.

W czwartek przed wrocławskim sądem rozpoczął się proces 44-latka. Prokuratura zarzuca mu usiłowanie zabójstwa oraz narażenie pokrzywdzonego na zakażenie wirusem HIV, którego nosicielem był nożownik. Marcin T. przed sądem nie przyznał się do winy i złożył obszerne wyjaśnienia, w których próbował dowieść, że to on był ofiarą 70-latka.

Nie znalazł gazu, chwycił za nóż

Według relacji oskarżonego do zdarzenia doszło na klatce schodowej, gdy wracał do domu razem ze swoją matką. Pan Józef miał go zaatakować bez konkretnego powodu. – Zadawał mi ciosy w newralgiczne miejsca, w głowę, w nos, w oczy. Siedział na mnie okrakiem, przyciskał mi ręce do ciała i zadawał ciosy w twarz – zeznawał przed sądem Marcin T. – Gdyby nie interwencja mojej mamy, która ściągnęła napastnika ze mnie, nie wiem, czy dzisiaj bym żył – dodał, tłumacząc, że chwilę później udał się do mieszkania po gaz. Gdy go nie znalazł, miał wejść do kuchni, by przemyć zakrwawioną twarz. To właśnie wtedy chwycił za kuchenny nóż i ponownie wyszedł na klatkę schodową.

Poszkodowany miał wówczas szarpać się z jego matką. Gdy starszy mężczyzna zobaczył Marcina T., miał krzyknąć „mało ci sku...nu” i zaatakować 44-latka. – Nigdy nie chciałem go zabić. Mógł odnieść rany, ale ja się tylko broniłem – przyznał oskarżony. – Józef sam nadział mi się na nóż. Gdy zobaczyłem krew, rzuciłem nóż, powiedziałem mamie, żeby poszła do domu po jakieś ścierki. Poszkodowanemu pomogłem doczłapać się do jego pakamery – tłumaczył przed sądem.

„To wszystko nieprawda!”

– To wszystko nieprawda! – odpowiada raniony nożem Józef M., który zaprzecza, by to on był prowodyrem całego zajścia. Mężczyzna tłumaczy, że nie prowokował młodszego od siebie mężczyzny, nie przeklinał do niego, nie siedział na nim, a w trakcie szamotaniny na klatce schodowej w ogóle nie zauważył jego matki, choć nie wyklucza, że mogła stać za winklem.

Emeryt tłumaczy, że tego dnia do zwarcia z sąsiadem doszło dwa razy. Po raz pierwszy po tym, jak pod blokiem minął oskarżonego kłócącego się z matką. Według relacji poszkodowanego Marcin T. miał przyjść za nim do pomieszczenia gospodarczego mieszczącego się na półpiętrze i zapytać „dlaczego sąsiad go prześladuje?”, a następnie go pchnąć. – Zamykałem pomieszczenie, miałem w ręce klucze. Chcąc się bronić, uderzyłem go kluczami w okolice nosa. Nie było to lekkie uderzenie, ale krew mu nie poleciała – tłumaczył, sądowi Józef M. dodając, że po całym zajściu jego sąsiad poszedł do swojego mieszkania, a on udał się na zakupy do pobliskiego sklepu.

Według relacji Józefa M., do kolejnego spotkania z Marcinem T. miało dojść mniej więcej po 15 minutach, gdy mężczyzna wracał z zakupów. – Zabiję cię za te klucze – miał usłyszeć od czekającego na niego na klatce schodowej sąsiada. – Zaczął mi zadawać ciosy. Pomyślałem „trzeba życie ratować” i zacząłem się bronić – zeznawał przed sądem 70-latek, który po zdarzeniu trafił do szpitala z licznymi ranami kłutymi, w tym w okolice szyi i w brzuch. – Na korytarzu było tyle krwi, że można byłoby się w niej wykąpać – relacjonował, mówiąc, że gdyby nie sąsiad, który przepłoszył napastnika, ten by go pewnie zabił. – Boję się tej osoby do dziś. Gdyby dalej mieszkał w moim bloku, to ja bym się wyprowadził. Po nocach mi się śnią te wydarzenia – mówił w czwartek Józef M.

Poszło o trzaśnięcie drzwiami?

Zapytany o to, co mogło być powodem konfliktu, Józef M. przyznał przed sądem, że jakiś czas temu doszło między sąsiadami do sprzeczki. 70-latek podczas wizyty u sąsiadki, która mieszkała na tym samym piętrze, co Marcin T. miał głośno trzasnąć kratą zamontowaną przy drzwiach do mieszkania, co wówczas rozzłościło sąsiada, który wyszedł ze swojego lokalu, by zwrócić mu uwagę.

Oskarżony Marcin T. w sądzie tłumaczył, że przed tym zdarzeniem z Józefem M. mieli bardzo dobry kontakt. Spotykali się w „kanciapie” emeryta. Młodszy z mężczyzn miał pokazywać starszemu aplikacje na telefonie, razem z sąsiadem pić piwo i pomagać sąsiadce, której zalało mieszkanie, a nawet zaprosić sąsiada do gry w badmintona z jego córką.

– Nie grałem z jego córką w badmintona, nie piłem z nim żadnego piwa, nie wiem o żadnym zalaniu. Nie było takiej sytuacji – odpowiadał poszkodowany, mówiąc, że nie znał zbyt dobrze oskarżonego. – Dzień dobry sobie mówiliśmy, ale nie wiedziałem nawet, jak Marcin ma na nazwisko – tłumaczył.

W prokuraturze „zgrywał wariata”

W aktach sprawy sąd zauważył pewne nieścisłości. Podczas jednego z przesłuchań oskarżony miał mówić, że w trakcie popełnienia zarzucanego mu czynu był m.in. pod wpływem marihuany. Mężczyzna miał tłumaczyć w prokuraturze, że jest uzależniony od narkotyków, leków i alkoholu. Miał mówić też, że brał dopalacze, a dzień przed zdarzeniem wypił 1,5 litra wódki, jednocześnie biorąc leki, przez co miał zaniki pamięci i niezbyt dobrze kojarzył całe zajście. – Gdybym nie był pod wpływem tych środków, pewnie do tego by nie doszło – zeznał na etapie śledztwa, przyznając się do winy.

Podczas czwartkowej rozprawy Marcin T. wszystkiego się wyparł. – Nagadałem takich głupot, ponieważ zasugerowano mi, że jak będę „zgrywał wariata” to będzie to działało na moją korzyść – tłumaczył, dodając, że od lat bierze udział w terapii odwykowej i nie zażywa ani narkotyków, ani alkoholu. – Dopalaczy nigdy w życiu nie brałem – przekonywał sąd.

Oskarżony zastrzeżeń do protokołu przesłuchań nie składał, bo jak tłumaczył w czwartek, o wszystkim chciał powiedzieć dopiero przed sądem.

Sam się nadział na nóż?

Marcin T. przed sądem tłumaczył też, że podczas bójki z sąsiadem noża używał wyłącznie w obronie. Sugerował m.in., że ów nóż w okolice żebra ofiary mógł wbić się sam, gdy 70-latek zaczął na niego napierać. Późniejsze badania wykazały, że cios był tak mocny, że przeciął żebro ofiary. Powołany w sprawie biegły w prawdzie nie wykluczył, że przy odpowiednim zbiegu okoliczności, do przecięcia kości mogłoby faktycznie dojść w wyniku nadziania się mężczyzny na ostrze, jednak przyznał, że w jego wcześniejszej praktyce nie spotkał się z takim przypadkiem.

Kolejną rozprawę sąd wyznaczył na luty. Wtedy mają zostać przesłuchani świadkowie wydarzenia. Marcinowi T. grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Oceń publikację: + 1 + 4 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.