Kultura

Mirosław Kocur: Być może bez Bożego Narodzenia nie byłoby Szekspira [WYWIAD]

2017-12-23, Autor: Michał Hernes

– Być może, gdyby królowa Elżbieta nie kochała tak mocno teatru i nie chciała, by wystawiano jej spektakle właśnie podczas Bożego Narodzenia, nie rozwinąłby się teatr w Anglii i nie byłoby Szekspira – mówi teatrolog profesor Mirosław Kocur.

Reklama

Michał Hernes: Jak pan, jako teatrolog, patrzy na święta Bożego Narodzenia?
Mirosław Kocur: Mówiąc szczerze, trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo tylko przypadek sprawił, że będę w tym roku na święta we Wrocławiu. Moi rodzice od jakiegoś czasu już nie żyją, nie muszę więc z szacunku dla nich zostawać na Boże Narodzenie w Polsce. Kiedy tylko było to możliwe, uciekałem w grudniu do Azji lub Afryki, gdzie tych świąt się nie obchodzi. W tym roku spędzimy z żoną święta we Wrocławiu, bo kupiliśmy sobie małego pieska i żal nam zostawiać go samego.

Obchodził pan święta w młodości?
- Wychowałem się w Wałbrzychu i Boże Narodzenie nigdy nie było szczególnie ważne ani dla mnie, ani dla mojej rodziny, choć obchodziliśmy to święto. Nie są to jednak dla mnie szczególne dni. Po prostu jest wtedy większy tłok w mieście i trudniej wejść do sklepu. Z drugiej strony rozumiem, że ludzie odczuwają potrzebę takich spotkań. Wigilia to wydarzenie radosne i rodzinne. Może nas jednoczyć, co wydaje się szczególnie potrzebne w sytuacji konfliktu społecznego, wielu sporów i debat rozwibrowujących dziś Polskę. Może to święto chociaż na chwile zawiesi konfrontacje.

Z perspektywy naukowej Wigilia jest wydarzeniem fascynującym. Pracowałem kiedyś nad książkami rekonstruującymi teatr średniowieczny. W tamtych czasach wszystko działo się w rytmie świąt kościelnych, a przestrzeń była definiowana architekturą religijną, dominującą nad miastami i wsiami. Dawało to ludziom poczucie bezpieczeństwa, świat stawał się przez to bardziej zrozumiały. W średniowieczu, gdy nie było dostępu do technologii i żyło się mniej wygodnie, religia i rytuały pomagały ludziom w oswajaniu rzeczywistości, która mogła przerażać. W X wieku klasztorów w Anglii było tak dużo, że z każdego widoczny był inny klasztor. Rytm dnia wyznaczały tam kościelne dzwony, a drewniane kołatki były sygnałem, że można pracować. Mieszkańców średniowiecznej Anglii na chrześcijaństwo nawracali mnisi, performerzy z natury. W przeciwieństwie do proboszcza, żyjącego pośród ludzi, mnich jest kimś, kto separuje się od świata, performując dla Boga. To „aktor” permanentny o określonym wyglądzie i kostiumie. Za murami klasztoru przemieniał się w swego rodzaju „przestępcę”, w człowieka zmarginalizowanego. Peformer permanentny żyje według precyzyjnych zaleceń. Całkowicie przemieniają go scenariusze performansów, narzucane przez zakonne reguły. Pod tym względem mnisi różnią się od kleru, który chrystianizował Polskę czy Niemcy.

Święta Bożego Narodzenia, choć odgrywają bardzo istotną rolę, są tworem sztucznym, to znaczy wymyślonym przez Kościół, żeby zawłaszczyć bardzo popularny w starożytnym Rzymie kult słońca. Wymyślono sobie, że Chrystus urodził się właśnie wtedy, kiedy czczono Słońce. Później przez wieki świętowano ten dzień jako narodziny Jezusa. To jest kluczowe. Współcześnie żyjemy w świecie, w którym działania wszystko usprawiedliwiają. Świetnie oddaje to modne dziś słowo „postprawda”. Jeśli performuje się wiarygodnie i z pasją, performans nabiera cech prawdy i często trudno zweryfikować jego prawdziwość. Performansem zajmuję się naukowo, bo to świetne narzędzie do zrozumienia współczesności.

Boże Narodzenie, choć nie reprezentuje historycznego zdarzenia, poprzez praktykowanie nabrało wartości głębokiej, duchowej i może nawet prawdziwej. Gdy niczego nie można być na sto procent pewnym, wystarczy sam performans, o ile jest silny.

Poza tym z Bożym Narodzeniem może się też wiązać cały rozkwit teatru renesansowego. Być może, gdyby królowa Elżbieta nie kochała tak mocno teatru i nie chciała, by wystawiano jej spektakle właśnie podczas Bożego Narodzenia, nie rozwinąłby się teatr w Anglii i nie byłoby Szekspira, który jest dziś najpopularniejszym dramaturgiem na świecie.

Czy uważa pan święta Bożego Narodzenia za wartościowe?
- W średniowieczu na pewno były bardzo cenione, bo człowiek nie musiał wtedy pracować. Dla Kościoła ważniejsza była jednak Wielkanoc jako dowód, że Chrystus zmartwychwstał i jest Bogiem. Gdy byłem dzieckiem, bardzo mnie fascynowała relacja pomiędzy tymi dwoma świętami. W moim pokoleniu ważniejszą rolę odgrywało Boże Narodzenie. Długo studiowałem ten fenomen: dlaczego Bóg objawił się w ciele człowieka? Na pewno nie z tych samych pobudek, co greccy bogowie, jak choćby Zeus, który ukazywał się ludziom, kiedy chciał sobie pozażywać seksu z kobietą. Antyczni bogowie traktowali ludzi jako narzędzia. A tu nagle okazało się, że zwykły człowiek może budzić szacunek Boga, który przecież powinien nas ignorować. Żeby się narodzić jako człowiek, Bóg musiał ograniczyć swoją wszechwładzę. Postać Chrystusa fascynuje mnie bardziej niż całe chrześcijaństwo. Czczenie jego urodzin wydaje mi się bardzo polskie, bo np. martyrologia odgrywana na ołtarzach wielu niemieckich kościołów kojarzy mi się z chorym sadomasochizmem. Polaków fascynowały natomiast narodziny i dla mnie zawsze było to najważniejsze święto właśnie ze względu na ten dziwny i niespotykany wcześniej cud, że Bóg decyduje się nagle cierpieć jak człowiek. To stanowi dla mnie o największej wartości chrześcijaństwa i to święto ma dla mnie duchowy wymiar. Nie mam potrzeby przeżywania Bożego Narodzenia grupowo, nie przepadam za wspólnotowymi zachowaniami. Ważniejsza jest dla mnie medytacja.

Gdy pracowałem w Bieszczadach jako inżynier, na święto narodzin Chrystusa jechałem do prawosławnych kościołów i cmentarzy, żeby poprzez medytację i duchową więź zrozumieć cud tych narodzin i to, że Bóg zdecydował się na taki skandal, że postanowił doświadczyć życia jako opluwany i pomiatany stolarz. Ta zagadka fascynuje mnie bardziej niż chrystusowa męka, która nas kompromituje, bo zapowiada Jedwabne i dowodzi, że jest w nas dużo zła. Tymczasem narodziny Jezusa mówią o czymś wspaniałym – o Bogu, który może urodzić się jako zwykły człowiek i o tym, że jest w nas też odrobina dobra. Duchowo jest mi to bardzo bliskie i w tym roku pewnie znów będę medytował.

Pytanie, ile osób w tej gonitwie świątecznej i komercjalizacji świąt ma na to czas…
- Ze wszystkimi świętami tak jest, że rytuał przeważa w nich nad wartościami duchowymi. Problem polega na tym, że rytuał bez mitu traci sens. Z drugiej strony nie krytykowałbym rytuałów. Nie zawsze trzeba być patetycznym. Jeśli ktoś porządnie powtarza rytuał, konsekwencją tego może być przeżycie duchowe. Jeżeli precyzyjnie odtwarzamy prosty obrzęd, nasze ciało może ożywić ważne wspomnienie i nagle zwykłe czynności stają się niezwykłe, święte. Jeżeli robię coś z miłością do ludzi, np. piętnastą potrawę na wigilijny stół, żeby się podzielić z bliskimi podczas wieczerzy wigilijnej, to zachodzi we mnie coś pozytywnego. Dzielenie się z człowiekiem, pomaga dostrzec drugą osobę.

Człowiek się zastanawia się często, co powiedzieć przy opłatku drugiej osobie.
- To dobrze. We współczesnym świecie mediów masowych redukowany jest kontakt twarzą w twarz, a tu nadarza się okazja, żeby osobiście złożyć drugiej osobie życzenia.

Na przykład nielubianemu wujkowi.
- Mogę go obrazić i tak się zdarza, ale ten rytuał pełni funkcję terapeutyczną. Powtórzę: Boże Narodzenie kojarzy mi się z czymś wspaniałym, bo Bóg zdecydował się z nami pobyć. To dodaje mi otuchy, w przeciwieństwie do Wielkiej Nocy, kiedy Boga nagle zabrakło w świecie. Tymczasem w Boże Narodzenie rodzi się dziecko i możliwe jest wszystko.

Czy ksiądz na ambonie jest performerem?
- Jest, bo ma na sobie kostium i performuje rytuał. Może też oddziaływać na ludzi głosem. Księża na ambonie prawdopodobnie odgrywają dużą rolę w tym, że wyborcy PiSu stają się coraz mocniejsi i jest ich coraz więcej. Na Uniwersytecie Wrocławskim prowadzimy badania nad siłą sprawczą ludzkiej mowy. Kiedy studiowałem książki o średniowieczu i Rzymie, zafascynowały mnie zapisy dawnych kazań. Niektóre z nich są najwyższej klasy przykładami neurolingwistycznego programowania, podprogowo wprowadzały dodatkowe treści. Mówca oddziaływuje także strukturą zdania, doborem wyrazów, nagłą zmianą tematu, intonajcą. Są to techniki, których się można nauczyć, ale prawdopodobnie sporo osób ma naturalny dar. Nie ignorowałbym tego. Jeżeli raz w tygodniu idzie się na mszę, a kaznodzieja sprawnie posługuje się językiem, to sprawczość tych kazań wciąż jest potężna. Chodzi o coś głębszego niż wskazanie, na kogo głosować. Dobry mówca jest w stanie radykalnie wpłynąć na poglądy słuchacza. Dlatego nie chodzę na kazania.

Czy myśli pan, że księża są tego uczeni?
-
Mam nadzieje, że nie, bo to byłoby groźne. Przejęliby władzę i mogliby sterować całym społeczeństwem. Wielu z nich ma żarliwą wiarę, wygłaszają kazania emocjonalnie i z autentyczną siłą duchową, a to jest bardzo ważne w takich przekazach. W tym sensie są wiarygodni. Każdy człowiek, który nie tylko próbuje przekonać racjami, ale ma poczucie misji i wierzy w słuszność swoich wypowiedzi, może mieć potężną moc rażenia.



Oceń publikację: + 1 + 13 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1221