Wiadomości

Nożownik chciał zabić księdza. Oskarża cały kler o „grzech zaniechania”

2020-01-08, Autor: Bartosz Senderek

Nożownik, który w czerwcu ubiegłego roku zaatakował księdza na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, stanął przed sądem. Mężczyzna przyznał się do tego, że zranił duchownego, jednak przekonywał, że jego celem nie było zabójstwo. Szybko jednak dodał, że może się przyznać do wszystkiego, bo to i tak nie zmieni stanu faktycznego, który będzie taki, jakiej jest obecne „zapotrzebowanie polityczne”.

Reklama

Przypomnijmy, że chodzi o sprawę z 10 czerwca 2019 roku. Z ustaleń prokuratury wynika, że Zygmunt W. zaatakował nożem idącego na poranną mszę ks. Ireneusza Bakalarczyka (zgadza się na publikację nazwiska). Duchowny z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala, a napastnik został zatrzymany na miejscu przez przechodniów. Świadkowie zdarzenia twierdzili, że nie był to atak na konkretną osobę, a po prostu na księdza. – Równie dobrze zaatakowany mógł zostać proboszcz, który szedł 20 metrów dalej – mówił wówczas ks. Rafał Kowalski, rzecznik wrocławskiej kurii.

W trakcie śledztwa Zygmunt W. złożył szereg sprzecznych ze sobą zeznań. W trakcie jednego z przesłuchań mężczyzna miał mówić m.in., że nie miał informacji o tym, by jego ofiara zamieszana była bezpośrednio sprawy związane z pedofilią, ale wszyscy księża są winni „grzechu zaniechania”, dlatego zdecydował się na atak. Innym razem przekonywał śledczych, że zaatakowany przez niego ksiądz miał mu kilka dni wcześniej proponować tzw. inne czynności seksualne.

Oskarżony sam był księdzem przez ponad 10 lat

Podczas przesłuchania w prokuraturze miał mówić też, że jego zdaniem dogmaty katolickie są „olbrzymim hamulcem dla rozwoju ludzkości”, a to, co robi Kościół, jest złe. Mężczyzna zeznał też, że sam przez ponad 10 lat był duchownym katolickim. Święcenia kapłańskie miał otrzymać na początku lat 80-tych. W 1993 roku miał opuścić zakon bez porozumienia z przełożonymi.

Mówił też, że po tych doświadczeniach miał krytyczne zdanie o klerze, w tym sferze seksualnej księży i zjawisku pedofilii w kościele. – Bezpośrednio nie mam wiedzy o jakiś niedozwolonych czynach księdza Ireneusza, jednak z mojego 10-letniego doświadczenia wiem, że nawet jeżeli się samemu nie popełnia grzechu pedofilii, to się wie o takich grzechach popełnianych przez innych księży. Każdy ksiądz, który przebywa w strukturach Kościoła katolickiego, musi wiedzieć o chociaż jednym przypadku pedofilii. W takim przypadku popełnia grzech zaniechania, albowiem nie zawiadamia organów ścigania o przestępstwie – tłumaczył podczas jednego z przesłuchań.

W środę w sądzie Zygmunt W. na pytanie, czy podtrzymuje te zeznania, odpowiedział pytaniem „jaka jest wiarygodność człowieka, który popełnił samobójstwo?”. – Ja się mogę do wszystkiego przyznać, ale to nie zmienia stanu faktycznego. Stan faktyczny będzie taki, jakie jest zapotrzebowanie polityczne – mówił przed sądem.

Oferował pomoc za „loda”?

Mężczyzna na wcześniejszych etapach śledztwa składał różne, później wykluczające się zeznania. Tuż po zatrzymaniu miał się przyznać do dźgnięcia księdza nożem. Wówczas tłumaczył, że atakując duchownego, chciał zemścić się za propozycję, jaką ten miał mu złożyć 5 dni przed zdarzeniem. Oskarżony utrzymywał wówczas, że podczas rozmowy na moście Tumskim miał spotkać księdza Bakalarczyka, który złożył mu propozycję pomocy w zamian za usługi seksualne.

– Oczekiwał ode mnie, żebym był miły. W pewnym momencie dotknął mojego uda i zapytał, czy mogę mu „zrobić loda”. Powiedziałem, że się zastanowię – miał zeznać w czerwcu. Później Zygmunt W. z tych zeznań się wycofał, mówił, że konfabulował.

Nożownikiem był „Satanista”?

Na dalszym etapie śledztwa zeznał, że to nie on ugodził księdza nożem. 19 czerwca miał spotkać w kościele swojego znajomego z Białorusi, którego ze znajomymi mieli nazywać „Satanistą”.

– On miał krytyczny stosunek do księży. Chwalił mi się, że potrafi oddać mocz w kościele i bardzo nienawidzi księży. Pokazywał na palcach rogi diabła – opisywał w toku śledztwa. Zdaniem oskarżonego to właśnie wspomniany obcokrajowiec miał zadać księdzu cios, a następnie oddać mu nóż. Tłumaczył wtedy, że początkowo składał nieprawdziwe zeznania (o propozycji złożonej przez księdza), żeby nie robić problemów swojemu koledze, który przebywał w Polsce bez zezwolenia.

Nie chciał zabić księdza?

Mężczyzna w środę przed sądem mówił, że rozumie treść postawionych mu zarzutów i przyznał się do zadania księdzu ciosu nożem. Tłumaczył jednak, że jego celem nie było pozbawienie życia duchownego. Mówił, że był wówczas w silnej depresji, miał myśli samobójcze. Dodał też, że miesiąc przed zdarzeniem próbował nawet popełnić samobójstwo. Powodem takiej decyzji miało być, jak to określił „narastające rozgoryczenie kwestiami wynikające ze stanowiska do Kościoła” oraz sprawy osobiste – śmierć partnerki, za którą obwinia jej rodzinę, której członkowie są sędzią i prokuratorem.

Zygmunt W. przed sądem nie chciał jednak przedstawić swojej wersji wydarzeń z czerwca ubiegłego roku. Poprosił jedynie o przeprowadzenie kolejnych badań psychologicznych. Mężczyzna po zakończeniu przesłuchania przez sąd uśmiechał się, a w kierunku osób siedzących na miejscach dla publiczności pokazał gest kciuka uniesionego w górę.

Podczas następnej rozprawy ma zostać przesłuchany ks. Ireneusz Bakalarczyk, który został poszkodowany. Sąd zaplanował też przesłuchanie biegłych i świadków. Oskarżonemu Zygmuntowi W. za próbę zabójstwa grozić może nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Oceń publikację: + 1 + 11 - 1 - 4

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.