Wiadomości

Podsumowanie sezonu 2013/2014: Śląsk rozczarował, ale dał też nadzieję na kolejne sukcesy

2014-06-04, Autor: Łukasz Maślanka
Piłkarski Śląsk Wrocław można porównać do tłustego kota. W ostatnich sezonach ów kot obrastał w tłuszczyk, aż nagle zalecono mu surową terapię odchudzającą. Po trwającej od kilku miesięcy kuracji zwierzak wygląda coraz lepiej i w przyszłym sezonie znowu może być łowczym, a nie rozleniwionym kanapowcem.

Reklama

Po trzech z rzędu sezonach kończonych na podium i grze w europejskich pucharach, miejsce nr dziewięć na zakończenie tegorocznych rozgrywek Ekstraklasy można skwitować tylko jednym słowem: porażka. Śląsk miał znów walczyć o medale ligi i umocnić się w gronie zespołów, które tworzą śmietankę rodzimej Ekstraklasy. Zależało na tym zwłaszcza miastu Wrocław, które w ostatnich latach wpompowało (i zamierza robić to nadal) w Śląsk grube pieniądze, nie mówiąc o budowie nowoczesnego stadionu. Piłkarski Śląsk to zresztą kluczowy - obok spłaty kredytu, rzecz jasna - element układanki pt. “Nowy stadion we Wrocławiu”.
Ten obiekt musi tętnić życiem, zwłaszcza podczas meczów wrocławskich piłkarzy. Nie będzie wyników, nie będzie sukcesów - wtedy nie będzie też frekwencji. A obiekt za prawie miliard złotych, po trybunach którego hula wiatr lub dzieci podczas Dnia Przedszkolaka - to nie tak ma wyglądać.
 
Były w minionym sezonie momenty dla Śląska - nie bójmy się tego słowa - piękne, jak choćby dwumecz z belgijskim Club Brugge, w którym to wrocławianie okazali się lepsi. Była piękna bramka Sebino Plaku w pierwszym meczu z Belgami, którą zachwycała się cała piłkarska Polska. Była świetna pierwsza połowa spotkania w Hiszpanii z Sevillą CF, zresztą zwycięzcą całej tegorocznej Ligi Europy. Śląsk w wakacje to było “coś”, przez duże C. Forma, styl, ładna dla oka gra tak inna od tej, do której przez lata zdążyły przyzwyczaić polskie zespoły - ofensywna, kreatywna, pomysłowa, niezła technicznie.
 
Potem było już tylko gorzej. A Śląsk, który w wakacje wyglądał jak dumna i zwinna puma, okazał się być liniejącym i rozleniwionym dachowcem. Wrocławianie prowadzeni przez sympatycznego skądinąd Czecha Stanislava Levego popełniali dramatyczne błędy zwłaszcza w obronie. I potrafili przegrywać na własnym stadionie, jak np. z Cracovią 0:3, z Zawiszą Bydgoszcz 1:2 czy z Ruchem Chorzów 2:3. Zespół był zresztą w rozsypce. Mające 49 proc. udziałów w klubie władze miasta toczyły otwartą wojnę z Zygmuntem Solorzem, do którego należał większościowy pakiet udziałów. Właściciel Polsatu nie chciał ani odejść, ani łożyć na klub. Władze miasta miały związane ręce, bo wydawanie publicznych pieniędzy ograniczone jest wieloma przepisami i procedurami.
 
W efekcie najmocniej cierpieli piłkarze, którzy nie dostawali pensji w terminie, a co gorsza nie wiedzieli, na czym klub stoi. A gdy widać, że firma, w której jest się zatrudnionym chwieje się na wszystkie strony, trudno z pełną motywacją podchodzić od swoich obowiązków. Cierpka atmosfera odbiła się na nerwach zawodników. Po meczu z Zawiszą bramkarz Rafał Gikiewicz pobił się z pomocnikiem Przemysławem Kaźmierczakiem, został zesłany do rezerw i więcej w Śląsku nie zagrał. Trener Levy w tej gęstniejącej atmosferze gubił się coraz bardziej i najczęściej narzekał, że ma kadrę zbyt krótką, by grać o coś więcej niż o utrzymanie. I poniekąd Czech miał rację, bo w wakacje stracił m.in. Piotra ĆwielongaMarcina Kowalczyka, później odszedł najlepszy zawodnik Waldemar Sobota, a transfery do Śląska były tylko odległym marzeniem, bo w klubie nie było pieniędzy.
 
W zimie Śląsk jako tako wyglądał w meczach sparingowych, ale realne wzmocnienia Levy dostał w chwili, gdy właściciele klubu stracili do niego zaufanie i po porażce na własnym stadionie 2:3 z Ruchem Chorzów zwolnili go z pracy. Zastąpił to trener Tadeusz Pawłowski, jedna z żyjących legend Śląska. Szkoleniowiec zaprowadził w zespole swoje porządki, m.in. zabierając opaskę kapitana Sebastianowi Mili, dodatkowo informując opinię publiczną o sporej nadwadze piłkarza. W roli lidera zespołu zastąpił go Marco Paixao, bez którego Śląsk - mówimy to z pełną odpowiedzialnością - równie dobrze byłby bliski spadku z ekstraklasy. Portugalczyk był bowiem klasą sam dla siebie i często - zwłaszcza jesienią - aż kłuło w oczy, że nie bardzo ma z kim pograć. Wiosną było już lepiej, bo do Śląska dołączył m.in. jego brat bliźniak Flavio, a także Robert Pich, Mateusz MachajLukas Droppa. Kapitan Śląska w lidze nastrzelał aż 20 goli, z 49 zdobytych przez cały zespół. To mówi wiele, ile Portugalczyk znaczył dla drużyny.
 
Pod okiem trenera Pawłowskiego Śląsk odżył. Piłkarze w końcu zaczęli grać, a transfery zaakceptowane jeszcze przez Levego zwiększyły konkurencję w zespole. Okazało się, że nawet oskarżany o permanentne lenistwo Słoweniec Dalibor Stevanović może zasuwać na boisku za dwóch, a nawet strzelić hattricka, jak w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Nowy szkoleniowiec przestał eksperymentować z linią obrony, czyniąc jej filarami Rafała GrodzickiegoAdama Kokoszkę. Im bliżej było końca sezonu, tym lepiej grali obaj i aż szkoda, że los Grodzickiego w Śląsku jest niepewny, a popularny “Kokos” niemal na pewno przeniesie się do izraelskiego Beitaru Jerozolima. Trener dał też miejsce w drużynie młodemu Pawłowi Zielińskiemu, który w Śląsku jest dopiero od sześciu miesięcy, wcześniej grał w 2. lidze, a mimo to przebojem wywalczył sobie miejsce w składzie jednego z najbardziej utytułowanych zespołów w Polsce w ostatnich latach. Odżył również Sebastian Mila, który - jak sam mówił - schudł aż 10 kg i wreszcie zaczął grać tak, jak w najlepszych momentach swojej kariery w Śląsku. A przede wszystkim znowu zaczął biegać, i to z zapałem juniora.
 
Wrocławscy piłkarze sezon pożegnali efektownym 5:1 w Kielcach, gdzie rozbili miejscową Koronę. Był to ich dziewiąty mecz bez porażki. Za czasów trenera Levego kibice Śląska marzyli głównie o tym, by ich zespół od czasu do czasu jednak wygrał, bo z każdym kolejnym meczem miejsce na podium oddalało się z prędkością francuskiego pociągu TGV. Trener Pawłowski przywrócił ducha w zespole. Poukładał Śląsk na nowo, otwierając go na kombinacyjną, ale przede wszystkim odpowiedzialną piłkę. A przede wszystkim tchnął w piłkarzy nową wiarę. Zawodnicy Śląska w poprzednim sezonie ścierali się z problemami finansowymi, musieli znosić walki na szczeblu właścicieli klubu, w zespole brakowało też świeżej krwi i Śląsk zaczął się kisić we własnym sosie. Wiele wskazuje na to, że piłkarze byli syci po sukcesach minionych lat, a do wiosny nie było w klubie zawodników, którzy mogliby nieco pokąsać po łydkach dotychczasowych liderów i może nawet pozbawić ich miejsca w składzie. Przykład Mili pokazał, jak dobrze może zadziałać taki zastrzyk motywacji i pewien atak na zdrową, sportową ambicję.
 
Sukcesy sukcesami, ale w ostatnich latach Śląsk był co najmniej nierozsądny, jeśli chodzi o politykę transferową. “Wzmocnił się” (cudzysłów nie jest tu przypadkowy) takimi zawodnikami, jak Oded Gavish, Lubos Adamec, Johann Voskamp czy Krzysztof Żukowski. Dwaj pierwsi grali we Wrocławiu jeszcze w zakończonym właśnie sezonie i są już na wylocie z Wrocławia, a działacze oraz trener Tadeusz Pawłowski chcą się oprzeć głównie na zawodnikach z Polski, szukając jednocześnie młodych talentów. To zdrowa filozofia budowania klubu, który w ostatnich latach z jednej strony opływał w sukcesy, z drugiej - żył trochę ponad stan ściągając drogich, ale słabych i nieprzydatnych piłkarzy, a także podpisując sute kontrakty, na które dziś klubu nie stać. Dlatego odejdzie pewnie Marian Kelemen czy Przemysław Kaźmierczak, może też Dalibor Stevanović. To piłkarze, których pensji odchudzony budżet klubu zwyczajnie już nie pomieści.
 
 
W Śląsku idzie nowe. Końcówka sezonu pokazała, że to “nowe” pod względem sportowym wygląda kusząco i aż szkoda, że rozgrywki już się skończyły. Śląsk wreszcie zaczął grać. Nie tak efektownie, jak w ubiegłoroczne wakacje, gdy mierzył się m.in. z Club Brugge, ale wydaje się, że trener Pawłowski postawił głównie na efektywność, zostawiając wszakże miejsce na szczyptę kreatywności. W wakacje skład drużyny na pewno się zmieni i wydaje się, że do Wrocławia trafią zawodnicy o mniej znanych nazwiskach (np. Janusz Gancarczyk), może młodzi i głodni sukcesu, być może znajdzie się miejsce dla kilku solidnych i niedrogich obcokrajowców. Takie wietrzenie szatni na pewno się przyda, bo przez większą część poprzedniego sezonu wrocławscy piłkarze pokazali, że w wyczynowym sporcie stabilność finansowa jest szalenie ważna, ale gdy osiąga się sukcesy i nie ma wewnętrznej presji, trudno utrzymać się na szczytach motywacji czy wysokiej formy. Trener Pawłowski przywrócił swoim podopiecznym wiarę w ich nieprzeciętne przecież możliwości i z każdym meczem Śląsk grał coraz lepiej. W klubie po tym, gdy pojawiło się trzech nowych współwłaścicieli, trwają też porządki i oszczędności. Wypada wierzyć, że terapia zadziała szokowo, świeża krew pobudzi nieco zmęczony organizm i w przyszłym sezonie Śląsk Wrocław wróci na swoje miejsce, czyli na podium Ekstraklasy. I na co najmniej jego trzeci schodek.
 
Oceń publikację: + 1 + 2 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~Maciej 2014-06-05
    08:06:28

    2 0

    Sekcję rozwiązać, a pieniądze przeznaczyć na 17 krotnego mistrza Polski -> koszykarski Śląsk, i 15 krotnego mistrza -> sekcję piłki ręcznej.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.