Kultura

Pracował dla Morawskiego, a teraz zostanie dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego?

2018-12-05, Autor: Michał Hernes

Nieoficjalnie mówi się, że nowym dyrektorem artystycznym wrocławskiego Teatru Polskiego może zostać Jan Szurmiej, który w przeszłości był dyrektorem Teatru Roma w Warszawie. W Teatrze Polskim za kadencji Cezarego Morawskiego wyreżyserował spektakl „Xięgi Schulza”. Z naszych informacji wynika, że prowadzone są rozmowy z różnymi kandydatami, w tym właśnie z Janem Szurmiejem. 

Reklama

Jan Szurmiej to absolwent Studia Aktorskiego przy Teatrze Żydowskim i aktor Teatru Żydowskiego w latach 1971–1991. Był dyrektorem Teatru Roma w Warszawie. Zagrał m.in. Hunona w „Dybuku”, Happy’ego w „Śmierci komiwojażera”, a także Christiana Hortkopfa w „Jakubie i Ezawie”. W swoim dorobku ma ponad 100 realizacji reżyserskich, m.in.: „Sztukmistrza z Lublina”, „Wielkiej woda” i „Zorby”. W Teatrze Żydowskim wyreżyserował spektakle: „Skrzypek na dachu” (2002),  „Straszna gospoda” (2007) oraz „Ach! Odessa-Mama...”. Zagrał w filmach i serialach, m.in. w: „Sanatorium pod klepsydrą” Wojciecha Jerzego Hasa, „Dybuku” Stefana Szlachtycza, „Austerii” Jerzego Kawalerowicza, „Królewskich snach” Grzegorza Warchoła, „Szulerze” Adka Drabińskiego, „Facetach do wzięcia” Janusza Kondratiuka.

W uznaniu swoich zasług artystycznych otrzymał wiele nagród i odznaczeń, m.in.: Złoty Krzyż Zasługi za osiągnięcia w dziedzinie kultury (1985), Grand-Prix na festiwalu w Moguncji (Niemcy) za reżyserię spektaklu „Sztukmistrz z Lublina (1994, Teatr Współczesny we Wrocławiu) i Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w dziedzinie kultury (2005).

Hochsztaplerzy i celebrycka młodzież

– Miejsce artysty jest w teatrze i teatr jest priorytetem. Nie ma znaczenia, jaki dyrektor stoi na jego czele – mówi nam Jan Szurmiej. – Twórca ma nieograniczoną wyobraźnię i  prawo do pokazywania wizji swojego świata. Jeżeli jednak ta wizja jest hochsztaplerska i obsceniczna; jeśli nie bawi, nie wciąga ani nie wzrusza, a ma jedynie zszokować widza i przykryć niedobory warsztatowe, wtedy mnie to wkurza. Nie oglądam takiego teatru, chociaż staram się oglądać wszystko. Wśród twórców młodych, mówię o tak zwanej młodzieży celebryckiej, są znakomite talenty, ale jest też dużo hochsztaplerki – dodał reżyser.

Jan Szurmiej to bardzo niedobra propozycja. Jeżeli się to potwierdzi, będzie to oznaczać, że dewastacja artystyczna i finansowa Teatru Polskiego dokonana przez Cezarego Morawskiego, za wiedzą Tadeusza Samborskiego, który odpowiadał za kulturę w poprzednim zarządzie, niczego nie nauczyła ani marszałka Cezarego Przybylskiego, ani zarządu – mówi Piotr Rudzki z Teatru Polskiego – w podziemiu. – Jan Szurmiej nie przyciągnie żadnej reżyserki czy reżysera, którzy mogą zaproponować wysokiej jakości sztukę i jednocześnie pomogą odbudować zespół - bez niego nie ma repertuarowego artystycznego teatru publicznego w Polsce. Jaki jest stosunek Jana Szurmieja do zespołu, najlepiej świadczy jego spektakl "Xięgi Schulza". Na 32 artystów, którzy pojawiają się na scenie, tylko 8 to etatowe aktorki i aktorzy Polskiego. Dla przypomnienie: dziś na etacie w Polskim jest chyba 35 aktorek i aktorów. Czyli z tych, załóżmy, 35 tylko 8 dostało możliwość pracy. Gdyby Jan Szurmiej myślał o zespole, wziąłby do obsady etatowych! Ale on myśli kategoriami teatru prywatnego lub impresaryjnego, tylko myśli o sukcesie komercyjnym, a nie rozwoju artystycznym zespołu, teatru i w efekcie - publiczności. Myśli o zatrudnianiu ludzi do określonego spektaklu. Wtedy zespół nie jest potrzebny. Nie ma etatów, nie ma kosztów, ale w konsekwencji nie ma też pracowni, administracji, marketingu, działu artystycznego etc. Po co utrzymywać ludzi na etatach, skoro można zamówić scenografię w firmie zewnętrznej, podobnie prowadzenie księgowości, marketingu, strony internetowej czy opieki prawnej można zlecić na zewnątrz? Wszystkie te ruchy zaczął już Morawski. Jan Szurmiej je z pewnością dokończy. I ktoś na tym teatrze się uwłaszczy! – uważa Rudzki.

Jaka przyszłość czeka Teatr Polski?

– Czy Jan Szurmiej, którego Morawski zaprosił do współpracy, zdejmie te niedobre spektakle wyreżyserowane czy zagrane przez Morawskiego? – pyta Rudzki. – Czy Jan Szurmiej zdejmie te spektakle, które udawały premiery Polskiego? Czy zdejmie swój absolutnie kuriozalny z ekonomicznego punktu widzenia spektakl? Czy rozliczy "okres Morawskiego" w Polskim? Czy będzie jakieś zgłoszenie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa niegospodarności, przekroczenia kompetencji czy złego zarządzania finansami publicznymi przez Morawskiego? Jestem pewny, że na te pytania jest jedna odpowiedź: nie! – uważa Rudzki. 

– Jeżeli faktycznie ten pomysł się potwierdzi, jaki to będzie przekaz dla tych wszystkich, którzy przez Morawskiego musieli radykalnie zmienić swoje życie: ponad 40 osób i ich rodziny! Jaki to będzie przekaz dla miłośników sztuki teatru we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, w Polsce, tęskniących za teatrem artystycznym, co nie oznacza trudnym w odbiorze. I wreszcie: jaki to będzie przekaz dla aktorek, aktorów, koordynatorów, producentów, realizatorów, reżyserów, scenografów, dramaturgów, którzy od ponad 2 lat walczą nie z  Morawskim, Samborskim etc., ale walczą o publiczny teatr artystyczny – dodał przedstawiciel Teatru Polskiego – w podziemiu.

Ostracyzm, który poszedł w zapomnienie  

– Pamiętam sytuację, która miała miejsce we Wrocławiu w latach 80-tych, kiedy na miejsce Kazimierza Brauna przyszedł Jan Prochyra, którego oskarżono, że go zwolnił i że został przyniesiony przez czerwonych na teczce – mówił nam Jan Szurmiej. – To był absolutny ostracyzm. Środowisko teatralne nie pisało recenzji spektakli z tego teatru, choć pojawiali się w nim ciekawi ludzie, np. reżyser Grzegorz WarchołJanusz Józefowicz, który wystawił tam „Pannę Tutli Putli”.  Mimo to ten teatr pomijano. Gdy byłem po sukcesie „Skrzypka na dachu” zwrócił się do mnie Jan Prochyra z prośbą, żebym zrobił mu hitowy spektakl, czerpiąc inspirację z kultury żydowskiej. Przyszedł mi wtedy do głowy  „Sztukmistrz z Lublina”.  Siła zespołu, genialność Zygmunta Koniecznego, songi Agnieszki Osieckiej, scenariusz mój i Michała Komara zaowocowały spektaklem o dużej sile rażenia. Odnieśliśmy niebywały sukces z licznymi nagrodami. Spektakl na stałe wpisał się w historię teatralną Wrocławia. Do Teatru Współczesnego powrócili wybitni reżyserzy, między innymi Jerzy Jarocki. Powróciła tam również publiczność. Ostracyzm poszedł w zapomnienie. Oznacza to, że miejsce artysty jest w teatrze i teatr jest priorytetem. Nie ma znaczenia, jaki dyrektor stoi na jego czele. Dyrektorzy się zmieniają, a teatr ciągle jest ten sam. Nazywa się Teatr Polski, a nie imienia Morawskiego, Mieszkowskiego albo Wekslera. Rzecz jasna, duża scena została przypisana wybitnemu twórcy teatru, czyli Grzegorzewskiemu – dodał.

Jacek Weksler wprowadził eklektyzm repertuarowy w dobrym tego słowa znaczeniu, kiedy to wybitny reżyserzy, w tym Andrzej Wajda, Tadeusz Minc, Jerzy Grzegorzewski, Jerzy Jarocki, Krystian Lupa, Jacek Bunsch i wielu innych kształtowali ten teatr – mówi Szurmiej. – To były złote czasy Teatru Polskiego, ale od czasu pojawienia się Pawła Miśkiewicza rozpoczęła się recesja zespołu. Nie wiem, czemu, bo Paweł Miśkiewicz jest znakomitym człowiekiem teatru. Ze stratą dla teatru odeszli wtedy m.in. Igor Przegrodzki, Halina Skoczyńska, Krzysztof Dracz, Henryk Niebudek, Miłek Reczek, Paweł Okoński, Aleksandra Popławska, Andrzej Szopa czy Kinga Preis. Uznali, że to nie jest ich teatr. Podsumowując: nie interesuje mnie, czy motorniczy w tramwaju jest poglądów prawicowych czy lewicowych. Mnie interesuje teatr. Gdybym patrzył na niego jak na tramwaj, który prowadzi zwolennik PiSu, to nigdy bym do niego nie wsiadł i musiałbym chodzić na piechotę. Mnie, jako człowieka teatru, interesuje moja praca i praca z zespołem. Wróciłem do Wrocławia po 18. latach, bo tak się złożyło, że nie zapraszał mnie ani Capitol, ani Teatr Współczesny, ale to nie ma znaczenia, bo miałem pracę i swoje miejsce w innych teatrach. Po powrocie wzruszyło mnie jednak, jak przyjęli mnie pracownicy Teatru Polskiego, zespół techniczny, pracownie i starzy aktorzy, którzy mnie pamiętają. Ważne, najważniejsze jest dla mnie, z kim pracuję i jaką energię twórczą wytwarzamy w trakcie prób i w osobistych kontaktach – powiedział reżyser teatralny o pracy nad "Xięgami Schluza".

– Nie można w publicznym teatrze zasilanym z pieniędzy podatników prowadzić prywatnego przedsięwzięcia – mówi Piotr Rudzki. – To niedopuszczalne, oprócz etycznego, również z ekonomicznego punktu widzenia. Spektakl Jana Szurmieja pewnie był, relatywnie rzecz biorąc, jedną z najdroższych produkcji w historii Polskiego. – I jeszcze: Jan Szurmiej na pewno nie zdejmie swojego spektaklu i w związku z tym teatr będzie musiał cały czas dopłacać duże kwoty do jego eksploatacji. A Morawski do dyrektorskiej pensji dodawał sobie będzie za granie w nim. Zaś jego żona - Anna Zagórska - jedna z tych aktorek nieetatowych, której Morawski musiał zapłacić honorarium za przygotowanie roli. Ciekaw jestem, jak wysokie, skoro sobie płacił ponad 20 tys. złotych (najwyższa stawka w Polsce to ok. 12 tys. zł dla wybitnego artysty) - za granie dostaje i będzie dostawać stawki gościnne, skoro Morawski sobie płacił prawie 3 tys. złotych (średnia w Polskim to ok. 500 zł). Należy podkreślić, że 3 tys. zł brutto to miesięczna, etatowa, pensja wybitnych aktorów Polskiego z bardzo długim stażem! – dodał Piotr Rudzki.

Teatry w Polsce są niedofinansowane

– Nie porównałbym „Xsiąg Schluza” do wydatków na realizacje za czasów byłej dyrekcji, o których publicznie wiadomo – ripostuje Szurmiej. – Nasza realizacja nigdy nie będzie kosztować półtora miliona złotych. Rzecz jasna, mistrz Krystian Lupa zasługuje na każdy wysoki budżet. Teatry w Unii Europejskiej nie borykają się z takimi problemami finansowymi jak teatry w Polsce. Koszty produkcji, materiałów i.t.p. na realizację są takie same w Niemczech jak i w Polsce, nie mówiąc o apanażach zespołów teatralnych czy realizatorów. Kultura w Polsce jest poważnie niedofinansowana. Politycy i kolejne zmiany rządów nie przyniosły kulturze należytej reformy, nie mówiąc o edukacji. Nie jest tak, że mój spektakl miał kosztować 300 tysięcy złotych, a jego koszty urosły na przykład do miliona złotych. Milion złotych w teatrze to bardzo dużo. U nas, w Polsce jest bieda i trzeba czasami sposobem zrobić coś, co będzie wartościowe i nie będzie wyrzucane jako realizacja do kosza po trzech wieczorach – zauważył reżyser.

– Moje spektakle zawsze robią duże wrażenie i publiczność chce je oglądać, a to jest dla mnie najważniejsze.  Jeżeli publiczność, będąca najważniejszym recenzentem, przychodzi na moje spektakle, to dla mnie jest to największa nagroda, która oznacza, że moja praca w teatrze nie idzie na marne – wyznaje Jan Szurmiej. – Nigdy nie gram na fałszywych emocjach. Jest stare zjawisko nazywane katharsis, wzięte od teatru antycznego. Rzadko widuje się ludzi śmiejących się i zarazem płaczących na spektaklu. A na moich spektaklach tak bywa. Nie dlatego, że zmuszam ich do tego i staram się ich zszokować czymś turpistyczno- seksualnym po to, żeby byli zaskoczeni, zdziwieni. Mnie to nie interesuje. Interesuje mnie moment, gdy widz dostaje coś dla siebie –  energię od zespołu i  tematu który niesie spektakl. Nieważne są recenzje, jeżeli po wyjściu z teatru widz będzie wzruszony i poleci go innym, mówiąc, że warto zobaczyć kunszt aktorów w  spektaklu Jana Szurmieja – zakończył kandydat na dyrektora Teatru Polskiego. 

Oceń publikację: + 1 + 13 - 1 - 7

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 533