Wiadomości

Tajemniczy Wrocław: Wrocławska Madonna cz. 6

2013-07-06, Autor: Jolanta Maria Kaleta
Na łamach naszego portalu prezentujemy cykl pod tytułem Tajemniczy Wrocław. Publikujemy w nim fragmenty powieści znanej wrocławskiej pisarki - Jolanty Marii Kalety. Począwszy od 1 czerwca przez kolejne tygodnie na naszej stronie w każdą sobotę można śledzić losy bohaterów "Wrocławskiej Madonny". Dziś szósta już część trzymającej w napięciu powieści, której tłem jest stolica Dolnego Śląska.

Reklama

>Przeczytaj pierwszy odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj drugi odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj trzeci odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj czwarty odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj piąty odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

A oto szósta część powieści:

 

Ta wizyta przekonała go, że opowieści Lissnera nie były bajdurzeniem ciężko chorego człowieka. Tepper z pewnością wywiózł Madonnę z Wrocławia i nie oddał jej władzom kościelnym, jak obiecywał przyjacielowi. Zachował ją dla siebie. Dlatego teraz tak panicznie się bał. Kiedy rok temu wyszło na jaw, że obraz zniknął z Wrocławia, ta informacja musiała lotem błyskawicy dotrzeć i tutaj, do Wiednia. Ksiądz Alfred mógł przypuszczać, że wcześniej czy później ktoś skojarzy jego udział w kradzieży obrazu.

 

Pozostało tylko jedno pytanie bez odpowiedzi: dlaczego nie przekazał Madonny Kościołowi Austriackiemu? Do 1955 roku było to zrozumiałe – jeszcze Rosjanie okupowali ten kraj. Ale był już rok ‘71, Rosjanie dawno się wynieśli… Miał nadzieję, że Tepper da racjonalne wyjaśnienie takiego postepowania.

 

 

Chyba, że… Nawet nie chciał pomyśleć, że to mogłoby mieć miejsce. Sprzedaż obrazu prywatnemu kolekcjonerowi. Wtedy byłby stracony na zawsze. Leżałby schowany w klimatyzowanym sejfie i nikt nie mógłby podziwiać jego urody. Wystawienie na aukcji nie wchodziło w grę. Dzieła Cranacha były tak znane, a Madonna najpierw figurowała w zbiorach wrocławskich, a później na liście dzieł skradzionych. Nikt uczciwy nie zaryzykowałby kupna obrazu obarczonego taką wadą prawną.

 

Wśród bogactwa kawiarenek i sklepików z pamiątkami na Petersplatz, Wolski dostrzegł stylowy napis: „Galeria sztuki. Tamara Rubin”. Nie mógł sobie odmówić zaspokojenia ciekawości, jak malują współcześni Austriacy. To co ujrzał w NRD, nie zachwyciło go w najmniejszym stopniu. Nadal socrealizm. Urodziwi robotnicy z kielnią w dłoni, rumiane żniwiarki, a nawet, przysłowiowe już dziewczyny na traktorach. Jednym słowem - koszmar. Jedynie obecność Marty dawała osłodę.

 

Przez ogromne szyby wystawowe zobaczył rozwieszone na ścianach płótna różnej wielkości. Pośrodku sali, w szpalerze, ustawiono na postumentach rzeźby. Kiedy otworzył drzwi, rozległ się delikatny, orientalny dźwięk dzwoneczka i prawie natychmiast z wnętrza, zza kotary, wyszła młoda kobieta. O pełnych kształtach rysujących się pod obcisłym, czarnym swetrem, z burzą kasztanowych, niesfornych włosów na głowie. Drobne loczki wymykały się spod wszelkiej kontroli, prześwietlone wiosennym słońcem nabrały koloru miedzi. Spojrzała na niego ogromnymi, czarnymi oczami i grzecznie spytała:

 

- Czym mogę służyć? Ale od razu uprzedzam, że dewocjonaliów nie prowadzę. - Chciałem zobaczyć jak malują młodzi Austriacy. Przyjechałem z Polski – wyjaśnił.

- Pan jest Polakiem? – spytała po polsku.

Kiwnął potakującą głową i przedstawił się:

- Jan Bednarski. Kuria arcybiskupia we Wrocławiu.

Odniósł wrażenie, że na dźwięk słowa „Wrocław”, jej twarz drgnęła zaciekawieniem, ale potrafiła się opanować.

- Miło mi – odparła zdawkowo. – Nazywam się Tamara Rubin i jestem właścicielką tej galerii.

- Ach tak. Pani też jest Polką? – spytał zaciekawiony.

- Nie – ucięła krótko.

- Świetnie pani mówi po polsku… Dałbym głowę…

- To by ją pan stracił – przerwała oschle.

Wolski pomyślał, że tę piękną dziewczynę musiały tu przygnać jakieś dramatyczne wydarzenia. Jeszcze jątrzyła się w niej niezabliźniona rana zadana nie wiadomo przez co lub przez kogo. Te wilgotne, rozmarzone oczy i garbaty nosek zdradzały semickie pochodzenie. - Maluje pani czy tylko sprzedaje? – zmienił temat; nie lubił wchodzić bez przyczyny w cudze życie.

- Maluję, a ze sprzedawaniem bywa różnie – zaśmiała się nieco sceptycznie. – Chętnych na zakup obrazów młodego artysty nie ma zbyt wielu.

- Mógłbym zobaczyć pani prace?

- Oczywiście – wyszła zza kontuaru i pomaszerowała na drugi koniec galerii. – Te cztery tutaj – wskazała dłonią o drobnych, szczupłych palcach wiszące na ścianie obrazy.

Na jednym z nich, na gałęzi drzewa leżał zwinięty w kłębek kot, a dwa wróble usiłowały skubnąć go za ogon. W jego oczach, tak bardzo podobnych do czarnych oczu Tamary, czaił się smutek, tęsknota i żal. Kolejne obrazy pani Rubin, choć kolorowe i żywe, miały drugie tło, w którym Marek dostrzegł zranioną duszę artystki. Spojrzał na nią uważnie, ale jej twarz pozostała obojętna i chłodna, tylko zmysłowe usta, lekko rozchylone i bardzo czerwone, dobitnie świadczyły, że w jej żyłach krążyła gorąca krew. Umiała zamaskować swoje prawdziwe myśli i uczucia.

- Chyba się panu nie podobają – raczej stwierdziła niż spytała.

Celowo zwracała się do niego per „pan”, a nie w przyjętej formie „proszę księdza”. Dawała tym wyraz swego żalu wobec instytucji kościelnej, że nie stanęła w ‘68 roku w obronie jej pobratymców.

- Jest pani w błędzie – odparł zadowolony, że po raz pierwszy od tylu dni ktoś rozmawia z nim jak z normalnym człowiekiem, a nie księdzem, którym przecież nie był.

Nawet nie zwrócił uwagi, że w taki sposób ona się do niego zwracała. Przecież zawsze obcy ludzie tak właśnie z nim rozmawiali. - Ma pani ogromny talent i przede wszystkim własną kreskę – dodał po chwili. – Niepowtarzalną. Pani nikogo nie naśladuje, co dzisiaj bywa tak częste. A te obrazy mówią do widza, krzyczą.

Dopiero po tych słowach spojrzała na niego tak naprawdę. Przedtem widziała tylko sutannę i księdza, a oni jej nie interesowali. Takich słów nie mógł użyć duchowny. Wypowiadał się jak znawca. Dlaczego zatem był ubrany w sutannę? I te brązowe oczy z wesołymi chochlikami…Takie głębokie i ciepłe. Patrzył na nią jak mężczyzna na kobietę, której urodę zauważył i docenił.

- Kim pan jest? – spytała.

- Nie widać? – spytał z rozbrajającym uśmiechem, dłońmi wskazując sutannę. – Księdzem.

- Pokazać prace moich kolegów?– speszona, zmieniła temat.

- Może innym razem. Na dziś zobaczyłem już zbyt wiele. Do widzenia pani.

Szybkim krokiem opuścił galerię, żeby nie mogła dostrzec w jego oczach zwykłego, męskiego zainteresowania. Te obrazy mówiły o niej więcej niż mogłaby powiedzieć sama. Oczy dopowiedziały resztę. Nie mógł jeszcze zrzucić księżej sukienki, a miał na to cholerną ochotę. Umówić się z nią na spacer, objąć w pół i wtulić twarz w te rude, delikatnie pachnące włosy. Nie mógł pozbyć się z pamięci widoku jej twarzy i zmysłowego rysunku ust. Od lat żadna kobieta nie wywarła na nim tak silnego wrażenia. I nie było ono jedynie fizyczne.

 

Kolejna część "Wrocławskiej Madonny" na naszym portalu już 13 lipca!

 

-----

Dla autorki Jolanty Marii Kalety inspiracją do napisania powieści stało się zagadkowe, nagłośnione w 1961 roku, zniknięcie z kaplicy Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim, cennego obrazu Łukasza Cranacha Młodszego „Madonna Pod Jodłami”, zwanego ‘Wrocławską Madonną’.

 

Przez dziesięciolecia wydawało się, że jest on dla Polski bezpowrotnie stracony. Kiedy Autorka książki w lipcu br. złożyła w wydawnictwie maszynopis powieści osnutej na tych wydarzeniach, całą Polskę obiegła sensacyjna wiadomość - do posiadania „Madonny” przyznał się Kościół Katolicki w Szwajcarii i wart kilka milionów dolarów obraz zwrócił Polsce. Czy pisarka trafnie przewidziała koleje losu i kres wędrówki obrazu? Czy przewidziała rzecz niemożliwą – jego powrót do Polski? A może wyobraźnia podsunęła Jej inne, ciekawsze niż rzeczywistość, rozwiązanie? Na to pytanie Czytelnik znajdzie odpowiedź w powieści. Śledząc losy jej bohaterów odnajdzie także odpryski głośnej operacji polskich służb specjalnych PRL-u o kryptonimie „Żelazo”.

 

Marek Wolski, wrocławski historyk sztuki, poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki przez swego przyjaciela sekretarza Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu, bez zgody polskich władz, wyrusza na poszukiwanie zaginionego obrazu „Madonna Pod Palmami”. Poprzez Drezno i Wiedeń, ścigany przez agentów służb specjalnych, tropi wymykający się wciąż obraz. Sprawę dodatkowo komplikuje pojawienie się pięknej kobiety. Wolskiemu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu nie może zapobiec nawet powrót do Polski.

 

Akcja powieści toczy się wartko, zaskakując bohatera i czytelników wciąż nowymi przeciwnościami losu, z którymi musi sobie radzić wykorzystując cały swój spryt, inteligencję i urok osobisty. Tę książkę, napisaną ciekawie, soczystym, żywym językiem, z postaciami ‘z krwi i kości’, osadzoną w konkretnych realiach historycznych, czyta się przysłowiowym ‘jednym tchem’. Znajdziemy w niej i zbrodnię i przemoc i bezwzględność służb specjalnych, ale także seks, przyjaźń i prawdziwą miłość.

Oceń publikację: + 1 + 5 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (2):
  • ~Rudy 2013-07-20
    19:03:23

    0 0

    Spodobał mi się ten fragment, bo sam jestem rudy, jak ta malarka. I imię ma takie intrygujące - Tamara. To chyba rosyjskie?

  • ~Kuba 2013-07-21
    19:52:42

    0 0

    Imię chyba rosyjskie. była taka piosenkarka radziecka Tamara Miansarowa i śpiewała "Pust wsiegda..." - cos tam o słońcu i o mamie. Ale ta w powieści to zdaje się żydówka, bo nazywa się Rubin.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.