Wiadomości

Tajemniczy Wrocław: Wrocławska Madonna cz. 8

2013-07-20, Autor: Jolanta Maria Kaleta
Na łamach naszego portalu prezentujemy cykl pod tytułem Tajemniczy Wrocław. Publikujemy w nim fragmenty powieści znanej wrocławskiej pisarki - Jolanty Marii Kalety. Począwszy od 1 czerwca przez kolejne tygodnie na naszej stronie w każdą sobotę można śledzić losy bohaterów "Wrocławskiej Madonny". Dziś ósma już część trzymającej w napięciu powieści, której tłem jest stolica Dolnego Śląska.

Reklama

>Przeczytaj pierwszy odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj drugi odcinek.

 

>Przeczytaj trzeci odcinek.

 

>Przeczytaj czwarty odcinek.

 

>Przeczytaj piąty odcinek.

 

>Przeczytaj szósty odcinek.

 

>Przeczytaj siódmy odcinek.

 

A oto kolejna część powieści:

 

Trzy dni później, dokładnie o piątej trzydzieści rano, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Wolski zaspany, w piżamie, poszedł otworzyć przekonany, że to któryś z sąsiadów, wracając z suto zakrapianej kolacji pomylił piętra.

- Obywatel Marek Wolski? – spytał młody, wysoki mężczyzna w szarym płaszczu ortalionowym.

Obok niego stało jeszcze dwóch, ubranych w szare, ortalionowe kurtki. Wysocy i barczyści.

- Tak, to ja – odparł zdziwiony. – O co chodzi?

- Pan pójdzie z nami – oznajmił ten w płaszczu, wepchnął Wolskiego do mieszkania i zamknął drzwi.

- Proszę się ubierać – dodał – i zabrać ze sobą szczoteczkę do zębów.

- Proszę najpierw wyjaśnić, o co chodzi – zażądał Wolski.

- Stul mordę i rób co mówimy, bo ci spuszczę taki wpierdol, że cię rodzona mamusia nie pozna – wyrzucił mu prosto w twarz, plując drobinkami śliny.

 

Wolski nie jeden raz słyszał w jaki sposób milicjanci i esbecy odnosili się do osób zatrzymanych. Domyślił się, że z tymi ostatnimi miał właśnie do czynienia, więc wszelkie rozmowy uznał za bezcelowe. Oni mogą naprawdę spuścić mu manto, a potem powiedzą, że próbował uciekać i spadł ze schodów. To ich stare metody. Niejasno, jakby przez skórę czuł, że to wszystko miało związek z wizytą Majchrzaka u niego, w Desie. Kiedy Wolski był już ubrany, wykręcili mu ręce do tyłu i skuli kajdankami. Cicho, nie robiąc zbędnego hałasu, zjechali windą na parter i wsadzili go do zaparkowanej przed blokiem Nyski.

 

 

Mieszkająca naprzeciwko, emerytowana nauczycielka, pani Wrońska, tego dnia wstała bardzo wcześnie. Bolały ją stawy i nie mogła już dłużej uleżeć w łóżku. Weszła do kuchni i wówczas usłyszał głośny łomot do drzwi sąsiada, którego tak bardzo lubiła. Przez maleńki wizjer w drzwiach dostrzegła trzech mężczyzn ubranych po cywilnemu, którzy wtargnęli do jego mieszkania. Piętnaście minut później z okna kuchni zobaczyła, jak wsadzili go z rękoma skutymi kajdankami do Nyski, na której nie było żadnych oznaczeń i odjechali. Zdążyła tylko dostrzec, że samochód miał zakratowane okienka.

- Ubecja – domyśliła się i z dezaprobatą kręciła posiwiałą głową.

 

Nyska zatrzymała się na wewnętrznym dziedzińcu komendy milicji przy Podwalu, a trzej mężczyźni zaprowadzili Wolskiego na drugie piętro. Kazali mu usiąść na krześle pod drzwiami. Ci w kurtkach rozsiedli obok niego, a mężczyzna w płaszczu, gdzieś poszedł. Wolski siedział bez poczucia czasu, w milczeniu. Korytarz był pusty i pokoje chyba też, bo nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy.

 

Dopiero około godziny szóstej trzydzieści na końcu korytarza pojawił się młody mężczyzna średniego wzrostu. W związku z tym szedł, zadzierając wysoko głowę, aby nadrobić ten niedostatek. Ubrany w garnitur stalowego koloru, pod pachą ściskał czarną teczkę. Skrzypienie jego nowych, skórzanych półbutów niosło się po całym korytarzu. Omiótł wzrokiem Wolskiego, otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Dopiero po kilku minutach wychylił się i oznajmił:

- Wprowadzić zatrzymanego i rozkuć.

- Niech pan siada – powiedział, gdy Wolski wszedł do pokoju.

Wskazał mu ręką krzesło naprzeciwko swego biurkiem. Wlepił w niego przenikliwe spojrzenie swoich małych, piwnych oczu, jakby sądził, że w ten sposób go przestraszy albo onieśmieli. Na Wolskim jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia.

 

Po minucie odezwał się:

- Jestem porucznik Zbigniew Kwieciński i zajmuję się pańską sprawą.

- Jaką sprawą? – spytał Wolski.

- To nie wie pan, dlaczego się tu znalazł?

- Nie, nie wiem.

Kwieciński spojrzał na niego z powątpiewaniem i politowaniem jednocześnie. W jego oczach można było wyczytać, że już z góry założył, iż ten, który siedział naprzeciw niego, kłamie jak z nut.

- Dobrze – stwierdził sarkastycznie. – Zaraz do wszystkiego dojdziemy. Najpierw formalności.

Kilka minut wpisywał długopisem w rubryczki protokołu imię i nazwisko, datę urodzenia, imiona rodziców, adres zamieszkania, wykształcenie, pochodzenie społeczne i miejsce pracy Wolskiego. Kiedy skończył, odłożył na bok wypełniony druczek, a przed sobą położył kolejny formularz. Oparł się plecami o krzesło, założył ręce na piersi i spytał:

- Gdzie pan był w kwietniu bieżącego roku?

Pytanie to upewniło Wolskiego, że jego zatrzymanie miało związek z Majchrzakiem. W tym miesiącu był właśnie w Wiedniu. I tam widział go dwukrotnie, za każdym razem w dwuznacznej sytuacji. Nagle dotarło do niego, że nie miał żadnego alibi. Musiał zatem trzymać się jednej wersji. Będzie im trudno udowodnić, że on był w tym czasie za granicą.

- Pytanie jest nieprecyzyjne. Czy chodzi kraj, miasto, budynek?

- Powiedzmy, że o kraj – oznajmił przesłuchujący go porucznik; jednocześnie pomyślał: „Sprytny jesteś, ale mnie nie dorównasz, gnojku ”.

- W Polsce – odparł Wolski krótko.

- Na pewno?

- Oczywiście. Nie mam paszportu, a bez niego nie można opuścić tego kraju.

Kwieciński zanotował coś na kartce i pytał dalej:

- Sprawdzimy. Więc skoro byliście w Polsce, jak mówicie, to w którym mieście?

- We Wrocławiu, kilka dni w Warszawie, trochę w górach, w Karkonoszach, potem w Wambierzycach, a także obserwowałem ptaki w dolinie Baryczy – wyliczał ustalone wcześniej z Bednarskim miejsca.

Zastanawiał się, jak on mógł przewidzieć, że ktoś będzie o to pytał. Kazał Markowi wpisać te wszystkie miejsca do swego kalendarza i o nic się nie martwić.

- A tak bardziej konkretnie? W które dni, gdzie? – wypytywał się porucznik.

- Mam zapisane w notesie, ale nikt mnie nie uprzedził, że mam go wziąć ze sobą – odparł Wolski. – Polecono jedynie wziąć szczoteczkę do zębów.

 

Kwieciński sięgnął do swojej teczki i wyjął z niej duży, brązowy notes Wolskiego. Patrząc mu bezczelnie prosto w twarz, spytał:

- Ten?

- Rozumiem, że przeprowadziliście rewizję pod moją nieobecność. To chyba niezgodne z prawem? – oznajmił spokojnie, choć z trudem nad sobą panował.

- Zaraz „rewizja”! Skąd taki pomysł? – stwierdził porucznik z głupkowatym uśmiechem. – Po prostu wziąłem, bo sądziłem że pan zapomniał.

Nachylił się i podał Wolskiemu notes przez biurko.

- To podajcie teraz dokładnie, gdzie, w którym dniu byliście – polecił.

Wolski przewracał kartkę po kartce, dziękując w duchu przezorności Bednarskiego. Kiedy skończył, zamknął notes i czekał na kolejne pytanie.

Kwieciński przez moment wpatrywał się w swoje notatki. W końcu odezwał się nadal tym samym, lekko kpiącym tonem:

- Sprawdzimy. A w tych Karkonoszach, to kto może potwierdzić, że byliście?

- Nocowałem w schroniskach. Tam nie prowadzi się meldunku. Może jednak ktoś mnie zapamiętał.

- I w tej dolinie Baryczy, to też tylko ptaszki mogą potwierdzić waszą obecność?

- Jedynie ptaszki – odparł Wolski równie kpiącym tonem.

Kwieciński zerwał się z krzesła i walnął pięścią w biurko, aż wszystkie leżące na nim przybory podskoczyły do góry i wrzasnął:

- Wy mi tu, kurwa, nie pierdolcie o ptaszkach i żabkach! Jak sobie posiedzicie 48 godzin, to zaraz sobie przypomnicie z jakimi ptaszkami naprawdę żeście się spotykali!

 

Wolski ani drgnął. Zacisnął szczęki i siedział wyprostowany. Przypomniał sobie, co mówiła Tamara. W jaki sposób ją przesłuchiwali. Nie słuchał już krzyków latającego po gabinecie esbeka. W głowie kołatała mu jedna myśl: „ Już zrozumiałem. Teraz zrozumiałem”.

Kwieciński zorientował się, że krzykiem niewiele wskóra. Usiadł za biurkiem i spytał już bardzo spokojnym tonem:

- Napije się pan kawy czy herbaty?

- Nie, dziękuję.

- Niech pan nie bierze sobie tak bardzo do serca tych moich krzyków. Nerwowy jestem.

Porucznik obserwował Wolskiego, czy zmiana frontu została zauważona, ale z obojętnego wyrazu jego twarzy nic nie zdołał wyczytać. - To jak wytłumaczycie, że w tym czasie, kiedy to ponoć oglądaliście te ptaszki czy dzieła sztuki w Wambierzycach, widziano was w Wiedniu i to wielokrotnie? – spytał na pozór obojętnie.

- Ktoś musiał się pomylić. Ja nie miałem i nie mam paszportu – odparł Wolski.

- Nie tylko widziano was w Wiedniu – syknął Kwieciński – ale na dodatek chodziliście przebrani za księdza.

- To niemożliwe. Skąd wziąłbym sutannę? Ktoś musiał się pomylić. Albo celowo wprowadził was w błąd – Wolski obstawał przy swojej wersji.

Kwieciński uśmiechnął się szeroko i z aprobatą kiwnął głową:

- Otóż to! Z pewnością tak właśnie było. Jak myślicie, kto mógłby na was złożyć taki paskudny donos?

- Nie wiem – odrzekł Marek. – Ale jeśli taki był, to pan go przecież czytał. Nie był podpisany?

Kwieciński usiadł na brzegu biurka i niezrażony wypytywał dalej:

- Może to ktoś od was, z Instytutu, chciał rzucić na was podejrzenia?* - O czym pan mówi? Jakie podejrzenia? O co? – zdziwił się.

- To pan nie wie? – udał, że jest zaskoczony jego niewiedzą. – Jest pan podejrzany o szpiegostwo na rzecz obcego państwa – wyjaśnił porucznik, zniżając głos. – W zasadzie nie powinienem panu mówić, ale według mnie, to któryś z pańskich kolegów chce pana wrobić, jak się to mówi.

- Jaki kolega? Jakie wrabianie w szpiegostwo? – żachnął się Wolski. – To brednie!

- Niech pan sobie dobrze przypomni, co koledzy mówili o ustroju, kto najbardziej krytykował. I tak dalej… A my docenimy pańską szczerość.

Wysunął szufladę biurka i położył przed Wolskim formularz przystąpienia do współpracy.

- Jeśli pan podpisze, wówczas to absurdalne oskarżenie zostanie wycofane – zaproponował po przyjacielsku.

Wolski wstał na nogi tak energicznie, że krzesło, na którym siedział, przewróciło się.

- Pan jest skończoną świnią – wycedził przez zęby.

W tym momencie Kwieciński zerwał się i zamachnął pięścią, lecz Wolski był szybszy. Błyskawicznie chwycił go za przegub, wykręcił mu rękę i puścił dopiero po chwili. Porucznik nacisnął guzik pod biurkiem i do pokoju wszedł kapral w milicyjnym mundurze.

- Tak jest, obywatelu poruczniku! – zasalutował w progu.

- Odprowadzić zatrzymanego do aresztu, na 48 godzin – oznajmił spokojnie.

Gdy tylko Wolski odwrócił się do niego plecami, umówionym gestem pokazał mundurowemu, co należy z nim zrobić.

Kapral założył mu kajdanki i sprowadził po schodach do milicyjnej Nyski. Otworzył tylne drzwi i wepchnął do środka. Za nim wskoczyło do auta dwóch innych mundurowych. Jeszcze kierowca nie zdążył ruszyć, kiedy na Wolskiego spadły pierwsze ciosy pięścią.

 

Kolejna część "Wrocławskiej Madonny" na naszym portalu już 27 lipca!

 

-----

Dla autorki Jolanty Marii Kalety inspiracją do napisania powieści stało się zagadkowe, nagłośnione w 1961 roku, zniknięcie z kaplicy Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim, cennego obrazu Łukasza Cranacha Młodszego „Madonna Pod Jodłami”, zwanego "Wrocławską Madonną".

 

Przez dziesięciolecia wydawało się, że jest on dla Polski bezpowrotnie stracony. Kiedy Autorka książki w lipcu br. złożyła w wydawnictwie maszynopis powieści osnutej na tych wydarzeniach, całą Polskę obiegła sensacyjna wiadomość - do posiadania „Madonny” przyznał się Kościół Katolicki w Szwajcarii i wart kilka milionów dolarów obraz zwrócił Polsce. Czy pisarka trafnie przewidziała koleje losu i kres wędrówki obrazu? Czy przewidziała rzecz niemożliwą – jego powrót do Polski? A może wyobraźnia podsunęła Jej inne, ciekawsze niż rzeczywistość, rozwiązanie? Na to pytanie Czytelnik znajdzie odpowiedź w powieści. Śledząc losy jej bohaterów odnajdzie także odpryski głośnej operacji polskich służb specjalnych PRL-u o kryptonimie „Żelazo”.

 

Marek Wolski, wrocławski historyk sztuki, poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki przez swego przyjaciela sekretarza Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu, bez zgody polskich władz, wyrusza na poszukiwanie zaginionego obrazu „Madonna Pod Palmami”. Poprzez Drezno i Wiedeń, ścigany przez agentów służb specjalnych, tropi wymykający się wciąż obraz. Sprawę dodatkowo komplikuje pojawienie się pięknej kobiety. Wolskiemu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu nie może zapobiec nawet powrót do Polski.

 

Akcja powieści toczy się wartko, zaskakując bohatera i czytelników wciąż nowymi przeciwnościami losu, z którymi musi sobie radzić wykorzystując cały swój spryt, inteligencję i urok osobisty. Tę książkę, napisaną ciekawie, soczystym, żywym językiem, z postaciami "z krwi i kości", osadzoną w konkretnych realiach historycznych, czyta się przysłowiowym ‘jednym tchem’. Znajdziemy w niej i zbrodnię i przemoc i bezwzględność służb specjalnych, ale także seks, przyjaźń i prawdziwą miłość.

Oceń publikację: + 1 + 5 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (3):
  • ~Fred 2013-07-20
    19:09:11

    0 0

    Przeczytałem z zainteresowaniem. Czy ktoś wie ile będzie tych odcinków?

  • ~Remik 2013-07-20
    21:55:01

    0 0

    To jakoś mniej więcej 1/5 książki na razie była.

  • ~Kret 2013-07-23
    16:59:41

    2 0

    Polecam filmową reklamę innej powieści tej samej autorki https://www.youtube.com/watch?v=EDT1m990ymo

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.