Wiadomości

Tajemniczy Wrocław: Wrocławska Madonna cz. 9

2013-07-27, Autor: Jolanta Maria Kaleta
Na łamach naszego portalu prezentujemy cykl pod tytułem Tajemniczy Wrocław. Publikujemy w nim fragmenty powieści znanej wrocławskiej pisarki - Jolanty Marii Kalety. Począwszy od 1 czerwca przez kolejne tygodnie na naszej stronie w każdą sobotę można śledzić losy bohaterów "Wrocławskiej Madonny". Dziś dziewiąta już część trzymającej w napięciu powieści, której tłem jest stolica Dolnego Śląska.

Reklama

>Przeczytaj pierwszy odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj drugi odcinek.

 

>Przeczytaj trzeci odcinek.

 

>Przeczytaj czwarty odcinek.

 

>Przeczytaj piąty odcinek.

 

>Przeczytaj szósty odcinek.

 

>Przeczytaj siódmy odcinek.

 

>Tu znajdziesz ósmy odcinek.

 

A oto kolejna część powieści:

 

Było późne popołudnie, kiedy Tamara wrzuciła do skrzynki pocztowej kolejny list do Marka i spacerkiem wróciła do swojej galerii przy Petersplatz. Zwiesiła na ścianie nowy obraz przedstawiający rudego kota na maleńkiej wyspie otoczonej ze wszystkich stron wzburzonym morzem. Z bezgranicznie smutnych oczu zwierzęcia płynęły łzy wielkie jak perły.

 

Usiadła w foteliku, który stał na zapleczu, podkuliła nogi po siebie i wyjęła z torebki ostatni list od Wolskiego. Już po raz trzeci czytał jego zapewnienia o tęsknocie i miłości. Jej oczy zrobiły się wilgotne, a usta wykrzywiły się do płaczu. W tym momencie nad drzwiami zadzwonił dzwoneczek. Zerwała się z miejsca i szybko wysiąkała nos. Poprawiła na sobie bluzeczkę i wyszła do salonu. Za ladą stał wysoki i szczupły młody człowiek, ubrany w eleganckie lniane spodnie i białą płócienną koszulę z krótkim rękawem. W sam raz na lipcowy upał. Uśmiechnął się szeroko i spytał:

- Czy pani Tamara Rubin?

- Tak. Czym mogę panu służyć? – odrzekła.

- Chciałbym kupić kilka pani obrazów – wyjaśnił uprzejmie.

- Bardzo mi miło – oznajmiła. – Które? Już pan coś wybrał?

- Mam dwa pani obrazy, które wiszą w głównej sali i chciałbym dokupić, niejako do kompletu, jeszcze ze dwa lub trzy o tej samej tematyce. Spojrzała bardzo zdziwiona. Nie pamiętała, aby temu miłemu człowiekowi kiedykolwiek sprzedała choć jeden obraz.

- Nie przypominam sobie, żebym już pana gościła w swojej galerii – uśmiechnęła się przepraszająco.

- Nie, nie – gwałtownie zaprzeczył. – Ja wszedłem w posiadanie pani obrazów niejako przy okazji. Wraz z winiarnią.

Tamara poczuła, jak nogi się pod nią ugięły. Z trudem zapanowała nad drżeniem głosu.

- Winiarni? – spytała.

- Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Peter Kleiner, właściciel winiarni Silber Taler przy Saarplatz – wyciągnął w kierunku Tamary rękę i uścisnął serdecznie jej dłoń.

– Kupiłem ją ponad dwa miesiące temu i od razu spostrzegłem na ścianie dwa pani obrazy. Z miejsca się w nich zakochałem i postanowiłem całą winiarnię ozdobić obrazami pani autorstwa. Tym bardziej, że planuję zmienić także jej nazwę, właśnie na Czarny Kot. Trochę czasu zajęło mi odnalezienie tej galerii, bo na płótnach była tylko sygnatura. Ale w końcu trafiłem.

 

 

- Ach, tak. Znałam tę winiarnię – skłamała. – A co stało się z panem Majchrzakiem? Dlaczego sprzedał tak dobrze prosperujący lokal?

- Wyjechał – odparł Kleiner. – Wrócił do Polski. Ponoć na stałe. Chyba do Breslau.

- Ma pan na myśli Wrocław?

- Tak, oczywiście. To teraz Wrocław.

Tamara prezentowała mu obrazy, będąc jak we śnie. Myślała tylko o jednym: Marek jest w niebezpieczeństwie. Gdy Kleiner w końcu dokonał zakupu i wyszedł z galerii, zamknęła ją i pobiegła na parking do swojego fiacika.

Pędziła zatłoczonymi ulicami, przekraczając prędkość wszędzie, gdzie tylko się dało i z piskiem opon zahamowała przed domem. Wbiegła po schodach i zamówiła rozmowę błyskawiczną z Wrocławiem. Czekając na połączenie, pakowała walizkę. Po godzinie telefonistka poinformowała ją, że abonent nie odbiera telefonu. Kazała powtarzać próbę połączenia. Wyjęła z szuflady dokumenty. Paszport był nadal ważny. Rozwód nie był jeszcze prawomocny, więc widniało w nim nazwisko Tamara Scharff.

 

Zadzwoniła do dozorczyni i poprosiła o opiekę nad kotem z powodu ważnego wyjazdu. Siedziała skulona w fotelu z telefonem na kolanach. Marek nie odbierał. Gdy wybiła północ, wzięła walizkę, zarzuciła na ramiona kurtkę dżinsową, zbiegła ze schodów i wsiadła do samochodu. Ruszyła wprost do przejścia granicznego Drasenhofen – Mikulow.

 

Po godzinie szalonej jazdy austriacki celnik podniósł przed nią szlaban i życzył miłej podróży. Szybko podjechała pod budynek czechosłowackich celników. Nie myślała o sobie i swoich obawach przed powrotem do kraju. Teraz one nie miały już żadnego znaczenia. Młody człowiek, ubrany w zielony mundur, dłużej spoglądał w jej oczy niż w dokument podróżny. Uśmiechnął się, zasalutował i podniósł szlaban.

Pierwszy raz w życiu jechała nocą przez kompletnie obcy sobie kraj. Zdążyła przez te trzy lata przyzwyczaić się do austriackich, szerokich jezdni, dokładnych i logicznych oznaczeń kierunku jazdy. Atlas samochodowy nie był zbyt precyzyjny, a oznakowanie dróg byle jakie, więc kilka razy zjechała z właściwej trasy.

Był późny ranek, kiedy Tamara wjechała na przejście graniczne Nachod – Kudowa. Żegnana łakomym spojrzeniem czeskiego celnika, zapuszczonym w dekolt bluzki, podjechała do polskiej granicy. Z drżeniem serca oczekiwała na kontrolę paszportową. W średnim wieku celniczka wzięła jej dokumenty i weszła do budynku.

- Mam tu jakąś Tamarę, ale to pewno nie ta. W paszporcie ma napisane Scharff – powiedziała znudzonym głosem do kolegi siedzącego za stołem i popijającego herbatę.

- To nie ta. Kazali zatrzymać Tamarę Rubin – wyjaśnił, nie odrywając oczu od ekranu telewizora, w którym nadawano serial „Czterej pancerni i pies”.

- Znowu jakaś parszywa Żydówka – pomyślała celniczka, oddając paszport i podnosząc szlaban; fiat z piskiem opon ruszył przed siebie. Tamara ze wzruszeniem witała znajome kamieniczki i wille Kudowy. Pamiętała je z czasów tak odległych, jakby były przed wiekami. - Palmy! – pomyślała na widok ogromnych donic z roślinnością ustawionych w pobliżu domu zdrojowego.

 

Szybko przemknęła wąskimi uliczkami, śpiącego jeszcze o tej porze uzdrowiska i wyjechała na szosę prowadzącą do Wrocławia. Witała się z mijanymi miejscowościami jak ze starymi znajomymi. Już o godzinie dziesiątej pędziła przez Powstańców Śląskich. Zatrzymała się przy pierwszej budce telefonicznej i dopadła słuchawki. Nikt jednak nie odebrał telefonu.

Jechała z prędkością znacznie przekraczającą tę dozwoloną, w duchu ciesząc się, że w Polsce ruch samochodowy był znacznie mniejszy niż we Wiedniu. O korkach nie było mowy. Przemknęła przez Plac Grunwaldzki nie zwracając uwagi na będące w budowie wieżowce. Jeszcze tylko ulica Olszewskiego z jej uroczymi ogródkami i tonącymi w zieleni willami i skręciła w Norblina. Z daleka zobaczyła wysoki, dziesięciopiętrowy blok.

- To ten – domyśliła się.

Znała go z opowiadań Wolskiego, kiedy planowali wspólną przyszłość. Szybko odnalazła jego bramę i wsiadła do windy. Z biciem serca czekała, aż dowiezie ją na ostatnie, dziesiąte piętro. Dzwoniła i stukała w drzwi równocześnie. Wolski nie otwierał. Natomiast uchyliły się drzwi sąsiadki z naprzeciwka. Stanęła w nich starsza pani. Tamara spojrzała na nią z rozpaczą w oczach.

- Zabrali go. Wczoraj rano – szepnęła Wrońska, rozglądając się, czy nikt niepowołany nie znajduje się na korytarzu. – Chyba ubecja, bo byli po cywilnemu. Zakuli go w kajdany, biedaka.

Słysząc te słowa Tamara oparła się plecami o ścianę i bardzo wolniutko osunęła się na posadzkę. Jej ramionami wstrząsał cichy szloch.

 

Kolejna część "Wrocławskiej Madonny" na naszym portalu już 3 sierpnia!

 

-----

Dla autorki Jolanty Marii Kalety inspiracją do napisania powieści stało się zagadkowe, nagłośnione w 1961 roku, zniknięcie z kaplicy Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim, cennego obrazu Łukasza Cranacha Młodszego „Madonna Pod Jodłami”, zwanego "Wrocławską Madonną".

 

Przez dziesięciolecia wydawało się, że jest on dla Polski bezpowrotnie stracony. Kiedy Autorka książki w lipcu br. złożyła w wydawnictwie maszynopis powieści osnutej na tych wydarzeniach, całą Polskę obiegła sensacyjna wiadomość - do posiadania „Madonny” przyznał się Kościół Katolicki w Szwajcarii i wart kilka milionów dolarów obraz zwrócił Polsce. Czy pisarka trafnie przewidziała koleje losu i kres wędrówki obrazu? Czy przewidziała rzecz niemożliwą – jego powrót do Polski? A może wyobraźnia podsunęła Jej inne, ciekawsze niż rzeczywistość, rozwiązanie? Na to pytanie Czytelnik znajdzie odpowiedź w powieści. Śledząc losy jej bohaterów odnajdzie także odpryski głośnej operacji polskich służb specjalnych PRL-u o kryptonimie „Żelazo”.

 

Marek Wolski, wrocławski historyk sztuki, poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki przez swego przyjaciela sekretarza Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu, bez zgody polskich władz, wyrusza na poszukiwanie zaginionego obrazu „Madonna Pod Palmami”. Poprzez Drezno i Wiedeń, ścigany przez agentów służb specjalnych, tropi wymykający się wciąż obraz. Sprawę dodatkowo komplikuje pojawienie się pięknej kobiety. Wolskiemu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu nie może zapobiec nawet powrót do Polski.

 

Akcja powieści toczy się wartko, zaskakując bohatera i czytelników wciąż nowymi przeciwnościami losu, z którymi musi sobie radzić wykorzystując cały swój spryt, inteligencję i urok osobisty. Tę książkę, napisaną ciekawie, soczystym, żywym językiem, z postaciami "z krwi i kości", osadzoną w konkretnych realiach historycznych, czyta się przysłowiowym ‘jednym tchem’. Znajdziemy w niej i zbrodnię i przemoc i bezwzględność służb specjalnych, ale także seks, przyjaźń i prawdziwą miłość.

Oceń publikację: + 1 + 4 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.