Kultura

"To komedia, zabawa i musical” [WYWIAD]

2018-06-23, Autor: mh

– Jak się każe Frankensteinowi śpiewać, jest to tak niepoważne, że trudno byłoby potem kogoś wystraszyć. Lubię takie podejście do wielkich tematów, jakie miewali Woody Allen i Mel Brooks – mówi Wojciech Kościelniak, reżyser musicalu „Frankenstein”, który w ten weekend zostanie wystawiony na zamknięcie tegorocznego sezonu w Teatrze Muzycznym Capitol.

Reklama

Musical wyreżyserował Wojciech Kościelniak, muzykę napisał Piotr Dziubek, teksty piosenek - Rafał Dziwisz, scenografię zaprojektował Damian Styrna, a w rolach głównych występują Mariusz Kiljan jako Doktor Frankenstein i Cezary Studniak jako Monstrum. Spektakl można zobaczyć w sobotę, 23 czerwca, o godz. 18:00 i w niedzielę, 34 maja, o godz. 16:00. Bilety wciąż są w sprzedaży w kasach i na stronie internetowej Capitolu, kosztują od 35 do 150 zł.

Michał Hernes: „Frankenstein” powrócił do Capitolu, ale został wystawiony na nowej scenie i z muzyką na żywo.
Wojciech Kościelniak: Ponowne spotkanie z „Frankensteinem” to była wielka radość. Okazało się, że ten spektakl bardzo mocno funkcjonował w świadomości aktorów i przypominając go sobie na pierwszych próbach mieliśmy sporo dobrej zabawy. Ubawiło nas ponowne spotkanie z tym tekstem, tymi postaciami i sposobem, w jaki ta historia została przerysowana. Powróciliśmy do tego spektaklu, ponieważ prosili nas o to widzowie.

Są tacy, którzy uważają, że prawdziwy doktor Frankenstein nie był pyszny, tylko był naukowcem.
W naszej wersji ma on w sobie pychę, która charakteryzuje wiele osób. Każdy, kto chce osiągnąć sukces uważa się za wybrańca i myśli, że jest kimś więcej. Dotyczy to również wielu artystów. Ktoś myśli, że jest kimś wyjątkowym i chcąc stworzyć dobro, tak naprawdę tworzy zło. Mam wrażenie, że problem ze złem bierze się z chęci stworzenia rzeczy wielkich i z tego, że robimy to niedokładnie, źle i po trupach, a przy okazji dzieje się bardzo dużo zła. Żaden człowiek nie przyznałby się, że chce postępować źle. Wręcz przeciwnie, twierdzi, ze pragnie tworzyć dobro, tymczasem zła jest coraz więcej.

Czy technologia jest zła czy dobra?
Sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Wszystko zależy od tego, jak i do czego jej użyjemy. Jest o tym mowa w naszym spektaklu. Pogubiony człowiek zaczyna używać technologii w złych celach, chociaż wydaje mu się, że postępuje tak tylko przez chwilę, żeby stworzyć lepszy świat. Tymczasem kończy się na Oświęcimiach, Holokaustach i innych ludzkich tragediach. W spektaklu Wiktor Frankenstein jest odpowiedzialny za to, co zrobił w tym sensie, że nie do końca przewidział skutki swojej działalności. Stworzył człowieka, wstawił mu mózg i myślał, że narodzi się z tego geniusz, tymczasem narodził się morderca. Często, dążąc do sukcesu i chcąc uzyskać doraźny efekt, pomijamy luki, co może skutkować złem.

Czy chciał pan, żeby ludzie się bali na tym spektaklu?
Nie, niespecjalnie. To jest komedia, zabawa i musical. Jak się każe Frankensteinowi śpiewać, to jest tak niepoważne, że trudno byłoby potem kogoś wystraszyć. Lubię takie podejście do wielkich tematów, jakie miewali Woody Allen i Mel Brooks.

Przypominał mi się „Młody Frankenstein” Mela Brooksa.
To bardzo kultowy film i nie ukrywam, że była to dla mnie jakaś inspiracja. To jeden z tych filmów, które się pamięta i które kształtowały moje poczucie humoru. W naszej wersji chcieliśmy,  żeby było i śmieszno, i straszno. Poważnie i wzruszająco, a czasem patetycznie.

Skąd pan wie, że coś jest zabawne w trakcie prac nad spektaklem?
Nigdy tego do końca nie wiem. Wiem, że mnie coś bawi. Jeśli spektakl jest szczery i ma wymiar osobisty, to można szukać w sobie dialogu z widownią. Podążałem tą drogą. Interesował mnie problem rodzenia się zła, wykluczenia i poszukiwania miłości. Problem dwoistości ludzkiej natury. Jest w nas część inteligentna, mądra, wrażliwa, ale obok niej znajduje się także nasza ciemna strona. O tym opowiadamy w musicalu. Doktor Frankenstein i monstrum to jedna i ta sama osoba, tylko w pewnym sensie rozdwojona. Jak wspominałem, proces rodzenia się zła jest ciekawy, bo zazwyczaj jego przyczyna tkwi w chęci zrobienia czegoś dobrego.

Czy lubi pan tego Frankensteina, choć jest on potworem?
Oczywiście że go lubię. Nie umiałbym go w pewnym sensie stworzyć, gdybym nie odnajdywał go w sobie. W każdej z tych postaci chcę widzieć siebie. To monstrum, które cierpi, że nie jest kochane, ale za to niezrozumiałe i odtrącone. Któż z nas czegoś takiego nie odczuwał? Kto z nas nie miał sentymentalnych roszczeń, żeby świat się nami bardziej interesował? Wszyscy tak mamy.

Czasem to człowiek jest największym potworem.
Jeśli spojrzymy na to, co człowiek zrobił z naszą planetą, to zgadzam się, że jest potworną istotą. Żyjemy w świecie nie dość dobrze skonstruowanym i nie dość pięknie wymyślonym. W takim rozumieniu człowiek jest potworem. Z drugiej strony chcemy wierzyć, że rządzą nami dobre emocje i przynajmniej dążymy ku dobru. Każdy człowiek chce być szczęśliwy. To samo w sobie nie jest złe.

Oceń publikację: + 1 + 9 - 1 - 3

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Kogo poprzesz w wyborach prezydenta Wrocławia?







Oddanych głosów: 8803