Wiadomości

"Więzienie lub kara finansowa za odmowę szczepienia" [WYWIAD, ZDJĘCIA]

2021-01-30, Autor: Michał Hernes

– Wrocław stał się miastem zamkniętym i nikt nie mógł z miasta wyjechać, ani do niego wjechać, jeśli nie został zaszczepiony. O żadnych ruchach antyszczepionkowych nikomu się nawet nie śniło – epidemię ospy prawdziwej wspomina wrocławska pisarka Jolanta Kaleta.

Reklama

Michał Hernes: W czasach wrocławskiej epidemii ospy prawdziwej szczepienia przeciwko niej były przymusowe. Z czego to wynikało?
Jolanta Kaleta: Wiele rzeczy w czasach PRL było przymusowych, nakazywanych prawem lub wymuszanych presją psychiczną. Na przykład udział w wyborach do parlamentu nie był obowiązkowy, ale w zakładach pracy groziły represje, do zwolnienia włącznie, jeśli ktoś nie wziął udziału. A przecież każdy się na liście głosujących podpisywał, więc władze wiedziały, kto poszedł do urny wyborczej, a kto nie. W czasach gierkowskich już tak drastycznych nacisków nie było. Natomiast nakazany prawem był obowiązek prześwietlania płuc, chyba raz na dwa lata. Na adres domowy przychodnia wysyłała przypomnienie o terminie. Kto je zlekceważył, do tego drzwi zapukała milicja i doprowadzała. Nikt nie narzekał i się nie buntował, że tak często był naświetlany szkodliwymi promieniami.

Mając w pamięci koszmarne represje czasów stalinowskich, wszyscy się po prostu władzy bali. Również w przychodniach chorób skórno-wenerycznych (taka wówczas była nazwa, o ile dobrze pamiętam) istniał obowiązek podania danych osobowych swoich kontaktów seksualnych, jeśli się trafiło do takiej przychodni z chorobą weneryczną.

Później do takich „kontaktów” przychodziło wezwanie do stawienia się w przychodni w celu przebadania w kierunku choroby wenerycznej. Jeśli wynik był dodatni, należało podać kontakty. I historia zataczała coraz szersze kręgi. Takie przepisy były w pewnym stopniu zrozumiałe z uwagi na szerzącą się gruźlicę i choroby weneryczne, jako pozostałości wojny i okupacji oraz upowszechnienie antybiotyków, które te choroby leczyły. O ile dobrze pamiętam, przepisy te zniosły dopiero zmiany ustrojowe w 1989 roku.

Obowiązkowe były także szczepienia dzieci przeciwko chorobom wieku dziecięcego. Zbyt wielu tych szczepionek wówczas nie było, z prostej przyczyny, że ich jeszcze nie wynaleziono, np. przeciwko różyczce czy bardzo groźnej odrze. Niektóre szczepionki podawano nam w szkole, nawet nie pytając o zgodę rodziców, ani nie prosząc o ich obecność. Ja urodziłam dziecko w 1976 roku i nie przypominam sobie, aby jakakolwiek matka nie wyrażała zgody na szczepienie, wręcz przeciwnie. Każda z nas pilnie śledziła kalendarz szczepień, aby tylko dziecko uchronić przez ciężkimi chorobami. Pamiętam zaufanie, jakim darzono lekarzy i naukowców. O żadnych ruchach antyszczepionkowych nikomu się nawet nie śniło.

Kiedy pojawił się we Wrocławiu przypadek ospy prawdziwej, znaczna część mieszkańców kraju była zaszczepiona, gdyż jakiś czas po wojnie wprowadzono taki obowiązek. Dzieci szczepiono w pierwszym dniu po urodzeniu. Mimo to, z uwagi na wysoką śmiertelność w tej chorobie, wprowadzono obowiązkowe szczepienia dla wszystkich, w obawie, że szczepionka podana w przeszłości może już nie dawać odpowiedniej ilości przeciwciał. Nikt się nie buntował, każdy chciał się zaszczepić jak najszybciej. Nie tylko z uwagi na lęk przed chorobą czy śmiercią. Wrocław stał się miastem zamkniętym i nikt nie mógł z miasta wyjechać, ani do niego wjechać, jeśli nie został zaszczepiony. Na rogatkach miast postawiono stosowne tablice z napisami, a milicja sprawdzała zaświadczenia o szczepieniu. Dziś aż takich restrykcji nigdzie nie wprowadzono we wczesnym etapie epidemii, więc jest jak jest.

Jakie kary groziły osobom, które się nie zaszczepiły?
Miałam wówczas 12 lat, więc tego nie pamiętam, ale można w literaturze przeczytać, że za uchylanie się groziła kara 3 miesięcy więzienia lub 4500 zł grzywny, a nie były to wówczas małe pieniądze. Natomiast za odmowę leczenia można było trafić na 15 lat za kratki, a więc były to kary dość surowe. Jeśli takie przypadki się trafiały, raczej w prasie czy telewizji o tym nie mówiono, no a media społecznościowe wówczas nie istniały. W moim środowisku nikomu  nawet do głowy nie przyszło, aby odmawiać szczepienia czy leczenia. Należy przy tym przypomnieć, że szczepionka mogła budzić lęk, nie tylko dlatego, że podawano ją nawet osobom z przeciwskazaniami, ale głównie z uwagi, jaką metodą ją podawano. To nie był jeden zastrzyk, lecz nałożoną na skórę ramienia tzw. krowiankę czyli sztuczny szczep wirusa wyhodowany na krowach, wprowadzano do organizmu poprzez 30 nakłuć igłą lub specjalnym skaryfikatorem. Pamiętam, jak z przerażeniem patrzyłam na to ostro zakończone metalowe narzędzie, którym kaleczono mi skórę. Proces trwał dłużej niż zastrzyk. Chyba bolało, ale jak bardzo, już nie pamiętam.
Słyszałem, że w ciągu miesiąca sytuacja została opanowana, a po dwóch stan epidemii odwołano. Patrząc na obecną sytuację, trudno w to uwierzyć.

W systemach totalitarnych jest znacznie łatwiej zapanować nad społeczeństwem, narzucić mu nakazy i zakazy, bo nikt się nie przeciwstawi, nikt nie będzie się powoływał na konstytucję, która w czasach PRL dawała prawa obywatelom wyłącznie w teorii.  Ale gdyby nie zaangażowanie ówczesnych służb medycznych, kto wie, czy tak gładko dałoby się przejść przez tamtą epidemię. Był to wynik szybkiego odnalezienia pacjenta „zero” i prześledzenia wszystkich jego kontaktów. Każdą taką osobę natychmiast poddawano kwarantannie w specjalnie utworzonych izolatoriach i szukano kolejnych kontaktów. Nikt nie przebywał na kwarantannie w domu z rodziną, jak to ma miejsce obecnie, co między innymi przyczynia się do tak szybkiego rozprzestrzenienia się zakażeń. Nie zamknięto żadnych zakładów pracy, sklepów czy urzędów. Ograniczono jednak biurokrację papierkową oraz zakazano sprzedaży samoobsługowej chleba, choć taka sprzedaż istniała wyłącznie w dużych miastach w niektórych sklepach.

Mieszkałam wówczas na wrocławskim Biskupinie i w żadnym sklepie w tamtych latach nie prowadzono sprzedaży samoobsługowej. Dziś grzebiemy w towarach do woli, biorąc wszystko do ręki, a nawet wąchamy. Szkoły zdążyły zamknąć się same z uwagi na okres wakacyjny, gdyż dopiero w połowie lipca wyszło na jaw, z jaką groźną chorobą mamy do czynienia. Natomiast stosowano na dużą skalę dezynfekcję wszystkiego, co tylko się dało. Klamki i wszelkie uchwyty, poręcze, słuchawki telefonów itp. owinięte były bandażami nasączonymi środkiem dezynfekcyjnym, buty wycierano w specjalne wycieraczki, dezynfekowano nawet ziemię, podłogi, pieniądze, wnętrza tramwajów i karetek pogotowia, mieszkania, z których zabrano chorych czy podejrzanych o kontakt. Pamiętam wszechobecny smród chloru, gdzie tylko się weszło.

Może nie wszyscy wiedzą, ale ospą prawdziwą można się zarazić nie tylko drogą kropelkową, ale także poprzez kontakt z rzeczami, których dotykał czy używał chory oraz przez dotykanie wydzielin chorego. Dziś dezynfekcja jest fikcją. W bloku, gdzie mieszkam, ani razu nie przeprowadzono dezynfekcji klatki schodowej, a pani sprzątająca raz na jakiś czas „leci” mokrą szmatą po wszystkich powierzchniach, starannie omijając kąty. A więc brud i wirusy mają się dobrze. W sklepach i urzędach maseczki wiszą na brodach personelu, nikt nie pilnuje, aby wchodzący dezynfekowali ręce. Często nawet nie ma czym. Wówczas taki nonszalanckie podejście do nakazów było wręcz nie do pomyślenia. Chyba więc i w tym tkwi przyczyna sukcesu, który wówczas odniosły służby medyczne.

Jako dziecko nie miała pani świadomości, że zagrożenie jest bardzo poważne.
Nie tylko mój wiek sprzyjał niewiedzy, ale także reglamentacja wiedzy przez rządzących. Władze komunistyczne starały się wszystkie ważne, problematyczne dla nich zdarzenia, trzymać w tajemnicy. Toteż choroba już się rozprzestrzeniała, a społeczeństwa nikt nie informował. Pierwsza wzmianka w gazecie, i to na ostatniej stronie pojawiła się, jak było już 20 przypadków. Nikt tego problemu nie roztrząsał w telewizji, bo mało kto miał odbiornik w domu, a program informacyjny był tylko raz dziennie. Radio także nie podgrzewało nastrojów, wręcz przeciwnie.
W związku z tym istniało szerokie pole do szerzenia się plotek i lęków na wyrost. Pamiętam, jak jeden z mieszkańców, prawdopodobnie upośledzony umysłowo, co można było wnosić także z jego zdeformowanej twarzy, poruszał się po mieście okutany od stóp do głów w jakieś kufajki, z kapturem zasłaniającym pół twarzy. Nawet po ustąpieniu epidemii, wciąż tak chodził ubrany, budząc postrach u dzieci.

O maseczkach ochronnych nikomu się wówczas nawet nie śniło, być może dlatego, że jak wszystkiego, ich zapewne także brakowało. To, że ja jako dziecko nie miałam pełnej świadomości zagrożenia życia, nie znaczy, że nie mieli jej rodzice. Było im jednak o tyle łatwiej pilnować mnie i brata, że mieszkaliśmy na peryferiach Wrocławia, w dzielnicy willowej, gdzie siłą rzeczy kontakty międzyludzkiej były i tak ograniczone.

Po zaszczepieniu pojechała pani z rodziną nad morze.
Na szczęście wówczas taka możliwość ucieczki z zapowietrzonego miasta istniała, bo dziś nie ma dokąd uciekać. Koronawirus czyha wszędzie. Wyjechałam nad morze z mamą i bratem. Brat był na kolonii, a ja z mamą nocowałam w namiocie, takim małym dwuosobowym, bez tropiku, rozbitym na terenie szkoły, gdzie zakład pracy ojca te kolonie zorganizował. Później ja przeniosłam się do budynku szkoły, a brat do namiotu do mamy, gdyż w tamtych czasach wypoczynek dzieci nie był koedukacyjny. Jak patrzę na zdjęcie tego namiotu, to nie wiem, jakim cudem moja mama wytrzymała w nim przez cały miesiąc.

O epidemii oczywiście nie dawała zapomnieć szczepionka. W miejscu jej podania powstawała rana wielkości 5 groszy. Moja goiła się dość dobrze, jak na psie, ale mama miała ranę wielkości 5 zł, a ramię napuchnięte, czerwone i bolesne. To był dobry znak, że szczepionka się przyjęła. Niektórzy też gorączkowali. Nikt nas nie informował o ofiarach śmiertelnych po szczepieniu, a takie się przytrafiły. Dopóki na ramieniu trzymał się strup, miejsca tego nie wolno było zamoczyć. Więc jak tu cieszyć się morzem, mając zaledwie 12 lat? Nie zachowałam ostrożności i strupa zamoczyłam.  Szybko wysechł i odpadł.

Więc tak naprawdę, to nie wiem, czy moja szczepionka się przyjęła. Na szczęście w 1980 roku WHO ogłosiło zlikwidowanie wszystkich ognisk na świecie, więc mogę spać spokojnie, czekając na swój termin otrzymania szczepionki przeciwko covidowi.

Zobacz galerię

Czy dobrowolnie zaszczepisz się przeciwko COVID-19?




Oddanych głosów: 8854

Oceń publikację: + 1 + 5 - 1 - 5

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.