Wrocław nadal bez umowy na prąd. Czy 1 stycznia zgaśnie światło?

Chodzi nie tylko o prąd używany przez urząd miejski, ale i wykorzystywany do oświetlania miasta, zasilania sieci tramwajowej, wykorzystywany przez szkoły, przedszkola, instytucje kulturalne czy miejskie spółki. By wynegocjować niższe ceny, miasto na wszystkie te cele kupuje prąd w ramach jednego zamówienia. Dotąd kosztowało to około 66 mln zł rocznie, teraz miastu zaoferowano cenę 405 mln zł. Prezydent Jacek Sutryk zdecydował, że takich pieniędzy miasto nie zapłaci. Ogłosił więc nowy przetarg. Nikt jednak do niego nie stanął.

W międzyczasie miasto zapowiedziało oszczędności - to m.in. rezygnacja z części iluminacji zabytków oraz iluminacji świątecznej, wyłączenie części latarni w mieście, gaszenie świateł w parkach czy na cmentarzach, zamknięcie części basenów i saun w aquaparku, a nawet wywiezienie części zwierząt w zoo. Na razie nie wiadomo, jakie przyniosło to oszczędności, bo wciąż nie wiadomo, skąd miasto weźmie prąd po 1 stycznia i ile to będzie kosztowało.

Czy po 1 stycznia grożą nam we Wrocławiu egipskie ciemności? W ratuszu zarzekają się, że nie. Miasto chce teraz szukać dostawcy energii bez przetargu. Zamierza negocjować z firmami energetycznymi i z najtańszą podpisać umowę z wolnej ręki. Czy to się uda? Nie wiadomo - skoro nikt nie wystartował w przetargu, nie ma też pewności, że znajdą się zainteresowani rozmowami z Wrocławiem na innych zasadach. Co stanie się, gdy i do negocjacji z ratuszem nikt nie stanie. Na szczęście wówczas możliwe jest rozwiązanie awaryjne - miasto może zwrócić się o dostawę prądu do tzw. dostawcy rezerwowego. W przypadku stolicy Dolnego Śląska jest nim Tauron Dystrybucja.