Święta

Zwyczaje, przesądy i prezenty. Tak wyglądała Wigilia na dawnej polskiej wsi [ZDJĘCIA]

2021-12-24, Autor: mh

– Święta na Dolnym Śląsku są swoistą manifestacją tożsamości – mówi nam Dorota Jasnowska z Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu. – Można tu spotkać wigilie Kresowe, wileńskie, lwowskie, łemkowskie, Polaków z Polski centralnej reemigrantów z Bośni, reemigrantów z Bukowiny rumuńskiej – dodaje. Sprawdziliśmy, jak wyglądały świąteczne zwyczajne na dawnej polskiej wsi.

Reklama

Dorota Jasnowska wyjaśnia, że Wigilia na dawnej polskiej wsi przebiegała według „ściśle określonego scenariusza, opartego na skonwencjonalizowanych wzorcach, które towarzyszyły tak przeżyciu religijnemu, jak i obrzędowości związanej z tym dniem”. Podkreśla, że Boże Narodzenie to największe i najbardziej uroczyście obchodzone święto w Polsce. – Wprowadzone zostało do kalendarza kościelnego już w X w. Ten niezwykły czas świąteczny trwał od Wigilii do święta Trzech Króli. Dawniej w Polsce Boże Narodzenie nazywano Godami lub Godnymi Świętami – podkreśla.

Cytuje Zygmunta Glogera, który napisał w „Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej”:

„Lata ery chrześcijańskiej liczyły się od dnia narodzin Jezusa Chrystusa. W dniu więc Bożego Narodzenia styka się lato stare z nowym, czyli w mowie dawnych Słowian dwa «gody». Stąd powstała nazwa pierwszego miesiąca po tych godach «stycznia» zwanie świąt Bożego Narodzenia «Godami». Jakoż naród polski przez wieki inaczej tych świąt nie nazywał, a choć klasy wyższe i literaci zaniechali używania tej nazwy w XVIII w., to jednak lud wiejski, jako największy konserwatysta w rzeczach narodowej mowy i obyczaju, dotąd Boże Narodzenie tylko Godami mianuje. Ze Słowian, oprócz Polaków, tylko Czesi i Łużyczanie Boże Narodzenie nazywają «hody». U ludu naszego «Gody» znaczą czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, w którym wszystkie wieczory nazywano «świętymi», wystrzegając się podczas tychże wszelkiej pracy, a tylko spędzając czas na wzajemnych odwiedzinach, ugaszczaniu i śpiewaniu prastarych pieśni, które duchowieństwo postarało się zastąpić jasełkami i kolędami o narodzeniu Jezusa Chrystusa” .

Jasnowska zwraca uwagę na to, że święta na Dolnym Śląsku są swoistą manifestacją tożsamości. – Można tu spotkać wigilie Kresowe, wileńskie, lwowskie, łemkowskie, Polaków z Polski centralnej reemigrantów z Bośni, reemigrantów z Bukowiny rumuńskiej. To, co pojawia się na wigilijnych stołach jest prostą informacją, skąd pochodzą przodkowie. Kutia stanowiła dowód związku z dawnymi Kresami, zupa rybna – z Pomorzem, grzybowa – z większością Wielkopolski, czy Podkarpacia – podkreśla.

Świąteczny wystrój i ozdoby

Dodaje, że uroczysty charakter tego dnia i całego okresu bożonarodzeniowego wymagał odpowiedniego wystroju wnętrza. – Dolnośląskie domy jeszcze na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku wypełniały usankcjonowane tradycją akcesoria. Dość powszechnym zwyczajem było umieszczanie w tym dniu w wielu miejscach: na stole, pod obrusem, na podłodze - słomy i siana – mówi pracowniczka Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu.

Wyjaśnia, że dla Dolnoślązaków o korzeniach stanisławowskich, lwowskich, wołyńskich czy tarnopolskich „ozdobą świątecznego wnętrza był ustawiany w kącie pokoju snop niewymłóconego zboża (żyta, pszenicy lub jęczmienia) zwany <dziadem>”. Jasnowska tłumaczy, że ten zwyczaj „znali i praktykowali również reemigranci z Rumuni i Jugosławii oraz osadnicy z Rzeszowskiego”.  – Przygotowany z dorodnych, zazwyczaj pierwszych ściętych kłosów - pozostawał  w mieszkaniu do Nowego Roku. Wiązały się z nim wróżby i zabiegi magiczne, które odwoływały się do pogańskiego, agrarnego charakteru zimowych obrzędów, a którym później nadano nową symbolikę (na pamiątkę narodzenia Dzieciątka Jezus w żłóbku, na sianku). Ten dawny zwyczaj z czasem przybrał zredukowaną, niemal symboliczną formę wstawionej do wazonu wiązanki kłosów. Bardzo szybko zanikł także zwyczaj rozkładania na podłodze słomy, którą nazywano podobnie jak snop„dziaduchem” (Wileńskie, Wołyńskie, Tarnopolskie, Lwowskie) lub „babką” (Stanisławowskie, Rzeszowskie) – mówi Jasnowska.

Przypomina też, że w domach niektórych osadników formą świątecznej dekoracji były wieniec z gałęzi jodły lub jej wierzchołek. – Był wieszany czubkiem do dołu pod stropem, a w domach murowanych pod sufitem. Przez osadników z Krakowskiego nazywany był „podłaźniczką”,  reemigrantów z Rumunii „połaźniczką”  a w innych regionach też: „jutką”, „sadem”, „bożym drzewkiem”. Zdobiono go kolorową bibułą, świeczkami, jabłkami, orzechami oraz przestrzennymi „światami” z opłatka - wyjątkowo delikatnymi i misternymi elementami zdobniczymi. Współcześnie podłaźniczki możemy już zobaczyć tylko na wystawach muzealnych. Nie spotkamy ich już w tradycyjnym wystroju wnętrza domów dolnośląskich, ale jeszcze pod koniec XIX wieku występowały one powszechnie w Polsce południowej i południowo-zachodniej. Nawiązując swoim przeznaczeniem i symboliką do kultu zielonej gałęzi – jako symbolu odradzającego się życia - wszystkim, którzy zamieszkiwali w przystrojonym nimi obejściu - miały zapewniać pomyślność, dostatek, a pannom na wydaniu szybkie zamążpójście – wyjaśnia.

Korzenie choinki

Dodaje, że z czasem miejsce podłaźniczki zajęła choinka. – Do Polski „przenieśli” ją niemieccy protestanci na przełomie XVIII i XIX w. (w okresie zaborów) i początkowo przyjęła się jedynie w miastach, skąd zwyczaj ten przeniósł się na wieś. Pierwsze bożonarodzeniowe drzewka pojawiły się w połowie XIX w. na Pomorzu, Warmii, Mazurach i Śląsku – wyjaśnia. Zwraca uwagę na to, że w miastach Polski centralnej, wschodniej i południowej choinka stała się powszechna dopiero na początku XX wieku. – Dziś w całej Polsce jest najważniejszym elementem wystroju bożonarodzeniowego. Zwyczajowo pozostawia się ją w domu przynajmniej do Święta Trzech Króli (6.I), jednak najczęściej rozbierana jest dopiero w Święto Matki Boskiej Gromnicznej (2.II). Zwyczaj jej „ubierania” w dzień wigilijny znany był także nowym mieszkańcom Dolnego Śląska. Początkowo choinkę dekorowano tradycyjnymi ozdobami: pierniczkami, orzechami, rajskimi jabłuszkami, własnoręcznie wykonywanymi w czasie adwentu ozdobami z bibuły, kolorowych papierów, piórek, wydmuszek, słomy i kłosów zbóż, a także srebrnymi i złotymi tzw. włosami anielskimi. Na gałązkach w wieczór wigilijny zapalano świeczki i zimne ognie. Z czasem elementy ludowego rękodzieła zostały zastąpione przez fabryczne wyroby – tłumaczy Jasnowska.

Świat żywych i umarłych

Podkreśla, że wierzono, że sposób w jaki przebiegnie Wigilia ma wpływ na cały nadchodzący rok. – Stąd licznymi zabiegami „prowokowano” pomyślność. Ich praktykowaniu sprzyjało przekonanie o przenikaniu się w noc wigilijną świata żywych ze światem umarłych. Na Śląsku wierzono, że w tę noc natura obfituje w cuda. O północy miało otwierać się niebo, woda w studniach i w rzekach zamieniać w wino, a zwierzęta i ogień przemawiać ludzkim głosem. Unikano zajęć ciężkich i hałaśliwych, mogłyby one bowiem urazić dusze przodków, które w tym dniu były obecne wśród żyjących. Przez wzgląd na nie i inne istoty pozaziemskie nie wylewano wody, nie szyto, poruszano się z ostrożnością – zwłaszcza od zapadnięcia zmroku. Na Śląsku Opolskim przestrzegano przed rąbaniem drzew, aby nie bolała przez cały rok głowa, oraz przed wbijaniem gwoździ w ścianę, aby nie bolały zęby. Różnie interpretowano kichanie – mogło ono zwiastować chorobę, ale też być magicznym zabezpieczeniem przed przedwczesną śmiercią. Popularnym zabiegiem magicznym, praktykowanym w wielu regionach, było karmienie kur w obręczy, aby „trzymały się gospodarstwa” i „nie gubiły jajek”, oraz podrzucanie śmieci sąsiadom, aby „domu trzymały się pieniądze”. Gospodarze obwiązywali w sadach pnie drzew powrósłami ze słomy i uderzali w nie siekierami, jednocześnie wygłaszając specjalne formuły, które miały zachęcić drzewa – pod groźbą ich ścięcia – do obfitego owocowania. Myto się i przebierano w odświętne ubrania, bo powszechne było przekonanie, że ten, kto zasiądzie brudny do wigilijnego stołu, straci szczęście. Uroczyście rozpalano nowy ogień w piecach, podtrzymywany następnie przez całą noc. Przygotowywano wigilijną wieczerzę, do której zasiadano w momencie ukazania się pierwszej gwiazdy – symbolizującej gwiazdę betlejemską – mówi pracowniczka muzeum.

Opłatek a magiczne praktyki

Podkreśla, że najważniejszym momentem wieczerzy wigilijnej jest „dzielenie się opłatkiem – symbolem przebaczenia i pojednania – oraz składanie sobie życzeń zdrowia i pomyślności. Wigilia rozpoczynała się wspólną modlitwą i dzieleniem się opłatkiem”. – Wyglądało to tak, że na kawałek opłatka ojciec lub matka nakładali miód, którego nie mogło zabraknąć na wigilijnym stole, i wypowiadając słowa: «niech będzie pochwalone nowo narodzone Dzieciątko Jezus», dawali każdemu taki opłatek, zaczynając od najstarszego w kolejności członka rodziny, który odpowiadał: «Amen»” – opowiada.

Zwraca także uwagę na to, że opłatki „używane były w wielu praktykach magicznych, dotyczących między innymi urodzaju, pogody, zdrowia i ożenku”. – W niektórych regionach Polski południowej podczas wieczerzy łamano je na cząstki i podkładano pod miski z jedzeniem – jeśli opłatek przykleił się do jej dna, wróżył „urodzaj na roślinę”, z której przyrządzona została potrawa. Zwyczajem bardzo rozpowszechnionym na wsi było dzielenie się opłatkami ze zwierzętami. W tym celu wypiekane były specjalne opłatki kolorowe. Dla bydła przeznaczone były żółte opłatki, ponieważ „żółte masło dają krowy”, a konie dostawały opłatki czerwone, które miały chronić je przed „zołzami” (chorobą zakaźną źrebiąt i młodych koni) – wyjaśnia Jasnowska.

Dodaje, że opłatkom wigilijnym przypisywano niezwykłe znaczenie. – Ich obecność w domu miała zapewniać dostatek, spokój i boże błogosławieństwo. Wierzono, że każdy, kto dzielił się opłatkiem podczas Wigilii, przez cały rok nie zazna głodu. Powtarzano często, że kto zgubi drogę w lesie, a przypomni sobie, z kim dzielił się opłatkiem, szybko ją odnajdzie i szczęśliwie powróci do domu. Okruch opłatka wrzucony do studni miał oczyszczać wodę, a pijącym ją ludziom i zwierzętom zapewniać zdrowie i siłę – tłumaczy.

Świąteczna wieczerza

Jasnowska podkreśla, że w wigilijny wieczór „uczta, zachowanie uczestników wieczerzy (np. przestrzeganie postu, wróżby), rytualne potrawy kreowały nową rzeczywistość”. – Pomyślność zapewniała obfitość pokarmów, ściśle określano ich liczbę, kolejność podawania i składniki, z których były przyrządzane. W wigilijnym menu podawano dwanaście potraw – na pamiątkę dwunastu apostołów, ale także czasem siedem – ze względu na siedem dni tygodnia, lub dziewięć, a nawet trzy (w ubogich rodzinach). Nieparzystość tych liczb miała gwarantować szczęście. Przestrzegano postu i wierzono, że wigilijne potrawy powinny być przyrządzone z płodów całej natury – pól, lasów, sadów i wody. Wszystkie potrawy wigilijne posiadały swoją symbolikę, miały nam zapewnić zdrowie, pomyślność i obfite zbiory na następny rok – wyjaśnia.

Dodaje, że w ich składzie przeważały więc owoce, kasze, mąki, jarzyny, orzechy, grzyby, miód, ryby. – Wiele z nich wiązano ze światem niematerialnym, łączono z ucztami zadusznymi na grobach zmarłych. Tak postrzegano mak, sprowadzający na człowieka sen – „brata śmierci” czy miód, pozyskiwany od pszczół uznawanych za owady święte. W przypisanych do pozazmysłowego świata potrawach znajdowały się także fasola, bób i jabłka. Do wspólnej wigilijnej kolacji zapraszano istoty spoza realnego świata, otwierając dla nich okna i drzwi, a dla zbłąkanych przybyszy pozostawiano wolne miejsce przy stole. W niektórych regionach nie sprzątano stołu po wieczerzy, bo pozostawione resztki pokarmów miały „nakarmić” nieziemskich biesiadników. Szacunek dla nich i czasowe pozostawanie w sferze śmierci, którą przywodzili swoją obecnością, podkreślało także rytualne milczenie. Stół starano się tak zastawić, aby nie wstawać od niego przed zakończeniem wieczerzy i spróbowaniem wszystkich potraw, ponieważ mogło to sprowadzić nieszczęście na dom lub śmierć na domowników – mówi Jasnowska.

Smaki, zapachy i tradycje

Zwraca uwagę, że dolnośląska wigilia to „różnorodność smaków, zapachów, tradycji”. I dodaje, że: – W tym szczególnym dniu „spotykają” się przy stole świątecznym tradycje kulinarne naszych przodków. Z Kresami związana jest kutia (potrawa z maku, ziaren pszenicy, miodu i bakalii) i czerwony barszcz z uszkami, z Pomorzem zupa rybna, z Wielkopolską, lub Małopolską zupa grzybowa, z Górnym Śląskiem siemieniotka – zupa z ziaren (siemienia) konopi. Podaje się ją z gotowaną na sypko kaszą gryczaną lub z grzankami. Na stole nie może zabraknąć pierogów z rozmaitym nadzieniem: z kiszoną kapustą, z grzybami suszonymi, z soczewicą, z makiem. Są też przepyszne kresowe kulebiaki z postnym farszem, paszteciki, np. z kaszą gryczaną i z białym serem. Ulubionymi wigilijnymi daniami Dolnoślązaków są także wszelkiego rodzaju gołąbki, z nadzieniem ziemniaczanym lub z kaszą gryczaną i grzybami albo z kiszoną kapustą i grzybami. W wielu dolnośląskich domach obowiązkową potrawą są kluski z makiem. Czasem jest to drobny makaron lub łazanki z makiem, innym razem przygotowuje się ciasto jak na kluski śląskie i nadziewa je rozmaitymi bakaliami. Oczywiście nieodzowny był i jest kompot z suszu, a na niektórych stołach ważne miejsce zajmuje bożonarodzeniowy kołacz drożdżowy i swojski chleb na zakwasie, np. pieczony zgodnie z wileńską tradycją chleb maślany albo chleb pieczony z ziołami 12. Wśród ryb króluje oczywiście karp, pieczony na różne sposoby, Przygotowuje się też potrawy z innych ryb, np. z popularnego na ziemi kłodzkiej pstrąga. Wśród rybnych przysmaków dominują dania ze śledziem. Na deser gospodynie dolnośląskie przygotowują makiełki – wielkopolską potrawę z maku, bakalii i z namoczonej w mleku, pokrojonej bułce pszennej, lub znane z Rzeszowszczyzny kluski z makiem. Na górnośląskim stole nie może zabraknąć moczki, która przygotowana jest z ciemnego piernika, migdałów, rodzynek, orzechów laskowych i dużej ilości wody. Królują na świątecznych stołach słodkie wypieki: makowce, serniki, pierniki, keksy z bakaliami oraz rozmaite ciasteczka i korzenne pierniczki – podkreśla.

Jak obchodzono świąteczne dni?

Wyjaśnia, że pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia – 25 grudnia – spędzano w domach przy „suto zastawionym stole, na rozmowach, śpiewaniu kolęd i odpoczynku”. – Jeszcze na początku XX w. obowiązywał w tym dniu zakaz długiego spania, niektórzy wcale nie kładli się do snu po pasterce, aby „nie powaliło się zboże”. Po powrocie z pasterki „należało pokropić wodą święconą mieszkanie i obejście, a resztę wlać do studni, aby nie było w niej robaków. Tego dnia powstrzymywano się od wszelkiej pracy, nie wolno było sprzątać, rąbać drewna, przynosić wody ze studni, a nawet gotować. Tradycja zakazywała również czesania się, przeglądania w lustrze i spania w ciągu dnia. Zwyczajowo nie urządzano w tym dniu wesel ani zabaw, nie składano i nie przyjmowano wizyt poza spotkaniami z najbliższą rodziną – tłumaczy.

Przypomina, żepatronem drugiego świątecznego dnia – 26 grudnia – jest św. Szczepan, czyli męczennik. – Powszechnym zwyczajem było w tym dniu święcenie ziaren owsa podczas mszy w kościele i obsypywanie nimi kapłana – mówi Jasnowska. – Zwyczaj ten nawiązywał do magicznych praktyk zaklinania urodzaju, które zostały przyswojone przez Kościół, symbolizując męczeńską śmierć świętego przez ukamienowanie. Tego dnia podczas składania sobie życzeń domownicy i sąsiedzi obsypywali się ziarnem wołając:

„Na szczęście, na zdrowie,
na ten święty Szczepan –
Żeby wam się rodziła kapusta i rzepa,
ziemniaki jak pniaki,
żyto jak koryto,
pszenica jak rękawica”.

Jasnowska tłumaczy, że w tym dniu rozpoczynały się zwyczajowo obchody kolędnicze, trwające do święta Matki Boskiej Gromnicznej 2 lutego. – Odwiedzano w tym okresie kościoły, w których dla uświetnienia obchodów Bożego Narodzenia wystawiane były szopki betlejemskie z figurką Dzieciątka Jezus – dodaje pracowniczka Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu.

Oceń publikację: + 1 + 2 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.