Wywiady

Takiego miejsca brakowało we Wrocławiu

Dolnośląska Giełda Fonograficzna jest cotygodniowym wydarzeniem dla miłośników starych nośników i wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób interesują się muzyką. Spotkanie odbywa się w każdą sobotę o godzinie 15 we wrocławskim klubie Firlej. Pomysłodawcą i organizatorem przedsięwzięcia jest Kuba Zasada, z którym rozmawiamy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości wrocławskiego rynku fonograficznego.

– Skąd pomysł na organizację Giełdy? Skąd ta idea?

 

– Kuba Zasada: Trudno to nazwać ideą – spotkania pasjonatów muzycznych w jednym miejscu przez godzinkę, dwie. To jest coś, co odbywało się kiedyś we Wrocławiu, zresztą, nie tylko we Wrocławiu. Odbywało i odbywa się na całym świecie. Brakowało mi takiego miejsca, do którego będzie można przyjść i powymieniać się chociażby na płyty, kasety i tak dalej.

 

– Dlaczego tym miejscem jest akurat klub muzyczny Firlej?

 

– Powód jest prozaiczny. Wcześniej – do kwietnia – spotkania odbywały się w Drugiej Fali. Ta przestała istnieć, więc szukałem nowego miejsca, a Firlej wydawał mi się najbardziej odpowiedni. Pomysł się spodobał i szybko zaczęliśmy współpracować.

 

– Skąd twoim zdaniem nawrót do nośników analogowych w ostatnim czasie? Rynek fonograficzny uległ bardzo dużej cyfryzacji w ostatnich latach. Skąd to ponowne zainteresowanie i winylami – przede wszystkim – ale też na przykład kasetami? Skąd to się wzięło? Stoją za tym jakość dźwięku i inne walory tych nośników czy jest to po prostu kwestia mody?

 

– Z pewnością media podkręcają trochę ten temat i nawet częściowo można by nazwać to swoistą modą. O drugim życiu płyty gramofonowej piszę się przecież od dawna, nie od dwóch, trzech miesięcy, nie od roku, tylko od paru lat. Faktycznie, gdyby prześledzić statystyki sprzedaży, to rzeczywiście da się zauważyć silny wzrost zainteresowania tym nośnikiem. Ale szczerze mówiąc, ja chciałbym, żeby giełda – oczywiście świetnie, że jest obecnie taka fala ekscytacji winylami i trzeba się z tego cieszyć – była trochę obok tego wszystkiego. Trzeba pamiętać przecież, że wielu ludzi, którzy kolekcjonują, słuchają muzyki z płyt winylowych, będą to robić bez względu na aktualną tendencję na rynku fonograficznym.

 

Chociaż, jeszcze raz chciałbym to podkreślić, należy się z tego cieszyć, bo to tylko dobrze dla osób, którzy chcieliby na przykład zacząć słuchać muzyki z płyt gramofonowych. Co do jakości dźwięku. Nie jestem w tym zakresie specjalistą. Jedni uważają, że winyl jest lepszy ze względu na bardziej naturalny dźwięk, inni z kolei lubią charakterystyczne trzaski, które wydaje płyta, kiedy jest zabrudzona, albo porysowana. Inni wolą kompakty, itd. Nie chcę wypowiadać, dlaczego inni lubią konkretne fizyczne nośniki. Każdy może mieć tutaj swój własny powód, dla którego lubi winyl czy kasetę.

 

Oczywiście jakość dźwięku każdego nośnika z pewnością się różni i ma odmienną specyfikę. Kaseta brzmi inaczej, płyta winylowa brzmi inaczej… stara płyta szelakowa, która nie może zachwycać dobrą jakością nagrań, też brzmi inaczej. Przecież świat płyt gramofonowych nie zaczyna się na winylach, są ludzie, których, dla przykładu, interesują tylko płyty szelakowe. I bardzo fajnie.

 

– Chciałbym jeszcze zapytać o historię rynku fonograficznego – ze szczególnym uwzględnieniem Wrocławia. Bo wiem, że interesujesz się w szerszym zakresie tematem wymiany muzyki. Sama Giełda w Firleju ma się odnosić zresztą do legendarnych spotkań w Pałacyku przy ulicy Kościuszki.

 

– Ta giełda pałacykowa jest tą, do której odwołuje się najwięcej starszych bywalców obecnej giełdy, którzy przychodzą i wspominają stare czasy. Jednak we Wrocławiu było więcej takich miejsc, gdzie odbywały się podobne spotkania. W nieistniejącej już Rurze odbywał się Klub Miłośników Starych Nośników. Salon Czarnego Krążka odbywał się nad Ośrodkiem Kultury i Sztuki.

 

Giełdy odbywały się w Domu Nauczyciela, przy Placu Solnym, na targowisku koło Hali Targowej czy na giełdzie elektronicznej pod Halą Ludową lub (nawet jeszcze obecnie) na ul. Robotniczej. Odbywały się też Czad Giełdy i całkiem niedawno parę razy Giełda Płyt Winylowych w Melin Cafe. I pewnie w wielu innych miejscach, które teraz mi wypadły z głowy, albo o których w ogóle nie wiem. Chciałbym, żeby Dolnośląska Giełda Fonograficzna była jakimś przedłużeniem i dalszym ciągiem tych wszystkich spotkań. Żeby była czymś, co łączy starsze pokolenie zapaleńców z tym, które teraz wchodzi w fascynację muzyką. Wydaje mi się, że takie miejsce w tak dużym mieście jak Wrocław jest po prostu potrzebne.

 

– Jeżeli chodzi o tradycje giełd fonograficznych, to czy Wrocław wyróżniał się pod tym względem na tle innych miast w PRL-u?

 

– Osobiście słyszałem różne opinie. Jedni mówią, że giełda w Pałacyku była na tyle wyjątkowa, że sprowadzała mnóstwo ludzi spoza miasta. Z drugiej strony słyszałem, że Wrocław odstawał od tego typu podobnych wydarzeń, a inne większe miasta, lepiej sobie z tym radziły. Nie jestem jednak odpowiednią osobą, żeby o tym mówić, ponieważ jestem zbyt młody. O tym wszystkim – i to jest najpiękniejsze – dowiaduję z rozmów z uczestnikami giełdy firlejowej, którzy przychodzą ze swoimi historiami z lat ich młodości.

 

A to wszystko łączy się w ładną, jedną całość we Wrocławiu, tworząc pewną nieprzerwaną historię. Myślę, że każde miasto ma jakąś swoją tradycję. Bo muzyka, to będzie przecież banał, ale towarzyszy ludziom od zawsze. Esencją tego, na czym mi zależy, jest spotykanie się i integracja tych, którym muzyka jest bliska. Oprócz tego oczywiście, ważne jest żeby na giełdzie można było nabyć płyty.

 

– I sprzedać.

 

– I sprzedać czy wymienić lub pożyczyć. Ale oprócz tego zależy właśnie mi też na tym elemencie integracyjnym, pasjonackim, towarzyskim. Żeby to było po prostu miejsce, gdzie przychodzimy i czujemy się jak u siebie, otoczeni ludźmi, z którymi mamy o czym pogadać, dowiadywać się czegoś nowego w zakresie pasji muzycznej i kolejnych kapel do przesłuchania. Chciałbym, żeby na Giełdę mógł przyjść każdy. Nie tylko ktoś, kto jest pasjonatem, kolekcjonerem i świeci wiedzą muzyczna, tylko każdy, komu jest bliska muzyka.

 

– A skoro Giełda odbywa się w Firleju, czyli klubie muzycznym, to nie myślałeś nad tym, żeby połączyć to z jakimiś koncertami?

 

– Oczywiście. Obecnie, można powiedzieć, Giełda jest w fazie lekkiego rozbiegu. Licząc od połowy września do teraz – giełda odbywa się przez niecałe dwa miesiące. Mam nadzieję, że będzie się dalej ładnie rozwijać i będą jej towarzyszyć zupełnie inne i ciekawe wydarzenia okołogiełdowe. Takie jak na przykład koncerty, sety didżejskie, czy pokazy sprzętu audio, np. takiego który już jest niedostępny, a jest uznawany za kultowy. Bo przecież oprócz tego, że są maniacy muzyczni, to są też maniacy sprzętowi, audiofile. I to też jest piękna pasja.

 

Chciałbym, żeby Giełda była czymś, co to wszystko scala. Najnowsza inicjatywa przy giełdzie, którą próbujemy właśnie rozkręcić, to stoisko z wydawnictwami lokalnych grup. Każdego zespołu, który wydał płytę albo własnym sumptem, albo w jakimś małym wydawnictwie. Chcemy, aby Giełda dawała możliwość rozprowadzenia swoich nagrań i sprawienia, żeby były bardziej dostępne dla słuchaczy. Każdy zespół, artysta, wydawnictwo, ma tu wstęp wolny, może sobie zrobić stoisko samemu, albo skorzystać z możliwość pozostawienia na osobnym stoisku swoich wydawnictw.

 

– Wiem, że planujesz utworzenie archiwum o wrocławskim rynku fonograficznym i wymianie płyt, a także zrobienie wystawy na ten temat. Powiesz o tym coś więcej?

 

– Tak. Marzy mi się taki projekt… sądzę, że uda mi się go zrealizować w najbliższym czasie. Być może faktycznie można to nazwać archiwum, bo zależałoby mi na odzyskaniu i przywróceniu pamięci o pewnej kulturalnej historii Wrocławia, która jest obecnie w wielkim odwrocie. Mówię tu o zebraniu informacji o wszystkich miejscach związanych z fonografią, przede wszystkim o sklepach płytowych, giełdach, o których rozmawialiśmy, i z pewnością o historiach ludzi w to zaangażowanych. Myślę, że jest to potężna i bardzo bliska ludziom część miasta, która teraz już właściwie nie istnieje.

 

Cieszyć może fakt, że obecnie zdarza się, że sklepy płytowe, na fali popularności nośników, się otwierają, to piękne. Jednak prawda jest taka, że małe sklepiki płytowe to obecnie rzadkość. W muzykę zaopatrujemy się obecnie, albo w sieciowych marketach, albo w internecie. To jest już coś zupełnie normalnego. Nie krytykuję tego, nie oceniam, ani się nie skarżę, po prostu takie są czasy.

 

Główną moją ideą jest jednak to, żeby nie dopuścić do tego, by pamięć o tych miejscach, które istniały, zginęła. Przede wszystkim planuję zrobić zbiórkę fotografii archiwalnych tych wszystkich miejsc. Mam nadzieję, że będzie to możliwe do zrealizowania. Zobaczymy. Zapewne niewiele z osób, które prowadziły kiedyś sklepy z płytami, myślało nad tym, żeby robić im namiętnie zdjęcia do celów archiwizacyjnych. Myślę, że cała nadzieja w rozreklamowaniu tego projektu, bo takie zdjęcia mogą się poznajdywać nawet przypadkiem. Na przykład zdjęcie z wrocławskiego rynku, gdzie była Księgarnia Muzyczna, potem „Bemolika”. Teraz jest tam znana pizzeria.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.