Wiadomości

Idziesz do fryzjera, a wracasz ze starym ciuchem i wazonem. Jedyne takie miejsce we Wrocławiu

2024-04-23, Autor: Kinga Mierzwiak

To niepozorne miejsce przy Pomorskiej 48 przykuwa uwagę czym innym niż plakaty z nowoczesnymi fryzurami i reklamami z kosmetykami do włosów, bo tu przyciąga niezwykła ceramika i wazony z kolorowego szkła, jedyne w swoim rodzaju. Nie sposób przejść obok nich obojętnie. Ale zaraz: to w końcu fryzjer czy galeria vintage? Zadajemy sobie pytanie i co ciekawe, okazuje się, że nie tylko my. 

Reklama

KLIKNIJ I ZOBACZ ZDJĘCIA

Jul.ciach to salonik fryzjerski i sklep vintage w jednym. Tu wszystko jest autentyczne i z drugiej ręki. Lada to dawny stolik, a zabudowa myjki powstała z szafy. Nawet psy, które zapraszają tu klientów, są ze schroniska. Co jednak najważniejsze, to nie tylko salon fryzjerski, lecz także sklep vintage, a założycielka, Julia Kwietniewska, to dziewczyna z pasjami.

- Już nieraz tak było, że ktoś przechodził i pytał: co to właściwie jest? Salon fryzjerski czy galeria? Ale ja właśnie chciałam stworzyć takie miejsce, w którym rzeczy będą mogły zyskać swoje drugie życie. Dlatego to nie tylko salon, ale też sklep vintage. Można tu kupić rzeczy do domu, jak ceramikę, naczynia, wazony, plakaty, dekoracje. Są też ubrania vintage. Połączyłam swoje pasje, bo z wykształcenia jestem fryzjerką, ale nawet we fryzjerstwie staram się ubierać klientów i klientki w ich włosy, a nie przebierać za kogoś innego. Nie wykonuję takich zabiegów, jak keratynowe prostowanie włosów czy nanoplastia, bo uważam, że każdy jest piękny na swój sposób i to piękno trzeba tylko umieć wychwycić - mówi Julia Kwietniewska, która na Nadodrzu ma salon od roku. - Ważne jest też dla mnie, żeby nie produkować nowych rzeczy, tylko starym nadawać drugie życie. A wszystko zaczęło się tak, że miałam już za dużo rzeczy vintage w swojej piwnicy. Mój partner, który lubi porządek i jest perfekcjonistą, powiedział, że ma dość tego skansenu i pomyślałam, że wystawię te rzeczy w swoim salonie. 

 

 

Nieraz zdarza się więc, że zaglądają tu zaciekawieni witryną z ceramiką i porcelaną vintage wrocławianie, a koniec końców lądują na fotelu (również z drugiego obiegu) na cięcie. 

- Mam takie przypadki. Zdarzało się, że ktoś regularnie kupował u mnie rzeczy vintage, a potem pytał: a macie jakiś wolny termin? Bywa też tak, że robię bartery. Na przykład ktoś chce sprzedać coś vintage, a ja oferuję za to nową fryzurę. Ale są też tacy, którzy przychodzą, chcąc się pozbyć swoich rzeczy. Na przykład jedna pani oddała serwis ślubny, bo już go nie używa, a chciała, by ucieszył kogoś innego. Ktoś inny sprzedawał mieszkanie i pozbywał się starych rzeczy - opowiada Julia Kwietniewska. - Ale trafiają się też prawdziwe perełki, jak np. poniemieckie naczynia, jeszcze z napisem Breslau. Mamy też naczynia z nieistniejącego już zakładu w Mirostowicach. Jest też porcelana Karolina, i to w niższych niż na ogół cenach. To nie jedyne perełki. Jest też szkło od projektantów takich jak Horbowy, Pijaczewska czy Drostowie, a pośród ubrań sweterki Vivienne Westwood czy wełniane garnitury polskiej produkcji. Niestety, bardzo dużo zakładów ceramiki i porcelany już upadło, a my mamy ich produkty w swoim salonie. Ceny naprawdę są konkurencyjne, bo nie chcę być taką pańcią dla nowobogackich. 

To kolejne oryginalne miejsce na Nadodrzu, które stworzone zostało na swój niekonwencjonalny sposób. Co więcej, to nie biznesowa machina, nakręcająca nowych klientów. To lokal, w którym wszystko ma swoje drugie życie - od ceramiki po nasze włosy. 

 

Oceń publikację: + 1 + 26 - 1 - 3

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.