Wiadomości

Odkrywamy Wrocław: wrocławski Manhattan

2011-02-13, Autor: Wojciech Prastowski
Można go uwielbiać albo nienawidzić, trudno przejść obok tych sześciu betonowych kolosów obojętnie. Poza „Manhattanem” nazywa się je nieraz „bunkrowcami” oraz, nieco bardziej pogardliwie, „sedesowcami” z racji owalnych zagłębień okiennych. Zespół mieszkaniowo-usługowy przy placu Grunwaldzkim we Wrocławiu, bo taka jest oficjalna nazwa tego kompleksu, to bez wątpienia jedna z ikon współczesnego Wrocławia.

Reklama

Kompleks został zaprojektowany w drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku przez Jadwigę Grabowską-Hawrylak przy współpracy Zdzisława Kowalskiego i Włodzimierza Wasilewskiego. Wybudowano go w pierwszej połowie lat 70. XX stulecia i już podczas budowy wzbudzał kontrowersje, które nie gasną do dziś.

Jak pomysł rozminął się z wykonaniem

Miały być wybudowane z białego betonu, który w słońcu wyglądałby jak marmur Biała Marianna. W zagłębieniach między okrągłymi osłonami a oknami miały stać donice z pnącą roślinnością, co w połączeniu z cegłą klinkierową wnęk około balkonowych, ciemnym drewnem na niektórych wewnętrznych ścianach i trawiastymi dachami pawilonów handlowych, tworzyłoby wyjątkowy w  tamtych czasach klimat śródziemnomorski w centrum środkowoeuropejskiego miasta. Awangardowy projekt przerastał czasy, w których powstał – możliwości produkcyjne były ograniczone. Skończyło się na szarym betonie, braku jakiejkolwiek roślinności (o donicach nie wspominając) i dachach krytych papą.

Być może dzięki temu w architekturze tych budynków odnaleźć można silne wpływy brutalizmu – stylu będącego nurtem modernizmu, który nie zapisał się zbyt mocno w architekturze polskiej. Jedna z ikon polskiego brutalizmu – dworzec kolejowy w Katowicach – legł niedawno w gruzach, mimo szeroko zakrojonej akcji ratunkowej i kampanii rozbudzającej świadomość społeczną. Jednak architektura to jedna z tych dziedzin twórczości, której realizacje są non-stop wystawione na widok publiczny, a zatem narażone są zarówno na krytykę dyletantów, jak i szacunek znawców. Dworzec katowicki wraz ze słynnymi betonowymi kielichami przegrał min. przez swój opłakany stan i czterdziestoletni brud, w przeciwieństwie do dworca Warszawa Centralna, który właśnie wygrywa dzięki kompleksowemu czyszczeniu. Jaki zatem los czeka wrocławską ikonę modernizmu?

Niełatwe ma życie architektura powojenna, która powoli przestaje być „współczesna”, ale nie staje się jeszcze „substancją zabytkową”, mimo że cechy zabytkowości już posiada, tak jak wrocławski Manhattan. To budynki unikatowe, które posiadają również inne wartości: naukowe, historyczne i artystyczne. Są powszechnie rozpoznawalne i zdobyły uznanie swoich czasów (nagroda SARP w  1974 roku). Obecnie czynione są ruchy zmierzające do tego, aby je chronić, szykuje się także ich remont, którego projekt będzie opiniowany w Wydziale Architektury Urzędu Miejskiego. Oczywiście problemem jest zarówno brak odpowiednich funduszy, skomplikowana sytuacja własnościowa oraz, co najważniejsze, wyjątkowa forma tych budynków wymagająca unikalnego podejścia do takiego remontu.

Trudna historia

Historia tych sześciu budynków połączonych betonową esplanadą, z których każdy mierzy 55 metrów, skupia w sobie wszystkie dramaty i komedie polskiego budownictwa mieszkaniowego z  trudnych lat 60. i 70. XX wieku. Jak pisała wówczas Gazeta Robotnicza – osiedle miało być budowane początkowo jako inwestycja miejska, finansowana ze specjalnych dotacji centralnych z racji wysokich kosztów, uzasadnionych skomplikowaną konstrukcją budynków i usługowymi parterami. Jednak czasy permanentnego kryzysu odcisnęły wyraźne piętno na każdym etapie tej inwestycji. Z powodu braku dotacji budowę przejęła spółdzielnia własnościowa, która kilkakrotnie stawała przed trudnościami podrażającymi koszty całego przedsięwzięcia.

Po badaniach geologicznych okazało się, że konieczne będzie palowanie terenu, a zamiast szacowanych 180 pali należało wbić ich jednak 240. Konieczność zastosowania nowoczesnych szwedzkich wind (krajowe nie spełniały ówczesnych norm dla tak wysokich budynków) również podniosła znacząco koszt metra kwadratowego. Wydatki cięto zatem tam, gdzie się dało, co znacząco wpłynęło również na ich obecny, opłakany stan. Dzisiaj płyty betonowe, z których zrobione są ściany budynku, pękają w zimie pod wpływem wody zamarzającej w szczelinach i małych pęknięciach, przez co kilka z nich jest już osmołowanych, co nie dodaje im uroku. Stan nawierzchni parteru usługowego również jest dramatyczny. Kiedyś było to modne i eleganckie miejsce, co mogą pamiętać dojrzali mieszkańcy Wrocławia – znajdowały się tam: perfumeria, klubokawiarnia, składnica harcerska, koktajl bar z automatami do gier, delikatesy „Społem”, bar szybkiej obsługi, jubiler, zegarmistrz, zakład fotograficzny, optyk i słynny sklep wielobranżowy „Artur”. Obecnie stan esplanady i bliskość „Pasażu Grunwaldzkiego” wymiotła stamtąd prestiżowe usługi, co nie znaczy oczywiście, że handel tam zamarł – po prostu przyciąga innych odbiorców, głównie studentów i ludzi starszych.

U naszych zachodnich sąsiadów (w niedalekim Dreźnie) budynki tego typu często zmieniają swoją funkcję i przy pomocy uczelni oraz władz miasta stają się np. domami studenckimi, dzięki czemu pojawiają się nowe źródła finansowania remontów. W przypadku naszego Manhattanu odbywa się to niejako samoistnie, co niestety nie gwarantuje takich możliwości dofinansowania, bo zmiany struktury własnościowej mieszkań zaszły już za daleko. Większość mieszkań jest wynajmowanych ludziom niezamożnym – małe pokoje, kuchnie przypominające ciemnie fotograficzne, wąskie korytarze i mizerny stan techniczny – to wszystko może wystarczać studentom, ale nie osobom marzącym o własnym apartamencie. Jednak takie normy obowiązywały w tamtych czasach: pokój dzienny mógł mieć maksymalnie 16 m2, a najmniejsza sypialnia (pokój dziecinny) – 6 m2.

Remont potrzebny od zaraz

Przyszły remont całego zespołu, jeśli do niego dojdzie, wymaga przynajmniej 10 milionów złotych. Wiąże się on z ryzykiem, że budynki zostaną jedynie ocieplone i pomalowane. Większość mieszkańców narzeka na grzyb na ścianach i wierzy, że ocieplenie budynków pozwoli im go ostatecznie zlikwidować. Chyba nie wiedzą oni, że grzyb w budynkach jest wynikiem zbyt szczelnych okien przy jednoczesnym braku dobrej wentylacji. Ocieplenie nie poprawi komfortu życia, a może go nawet pogorszyć. Podobnie z malowaniem elewacji – kolor inny niż biały, delikatnie piaskowy bądź szary, całkowicie wypaczy odbiór tej architektury, a tak popularne obecnie różowo-żółte wzorki mogą „zabić” te budynki swoją karykaturalną ordynarnością.

Szansą dla wrocławskiego Manhattanu jest wpisanie go do rejestru zabytków, co umożliwiłoby uzyskanie dotacji na jego kompleksowy remont. A renowacja wykonana z szacunkiem dla  oryginalnych założeń byłaby szczególnie kosztowna, bo środki do konserwacji betonu są bardzo drogie. Zatem przyszłość „sedesowców” leży w rękach Andrzeja Kubika - Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Tym bardziej, że środowisko architektów i historyków sztuki jest za ochroną tej awangardowej w skali kraju – choć niedoskonałej w kilku miejscach (bo nieukończonej zgodnie z projektem) – unikatowej architektury. Okazuje się, że rejestr zabytków spełnia nie tylko funkcje nobilitujące architekturę, jego istotną rolą jest obecnie ratowanie obiektów zagrożonych i  umożliwianie uzyskania dofinansowania.

Przyszły remont powinien sprawić, aby cały kompleks nie tylko wypiękniał, ale zyskał na wartości, a to jest najtrudniejsze wyzwanie. Może się to wiązać z koniecznością przebudowy przyziemia bądź zmianą funkcji niektórych jego elementów. Najwyższy czas, aby legenda wrocławskiego modernizmu odżyła i odkryła swoje nowe, czyste oblicze. Pozwoliłoby to na zmianę wciąż jeszcze popularnego w społeczeństwie, krzywdzącego i emocjonalnego podejścia do architektury okresu PRL-u i byłoby szansą dla wielu innych wrocławskich unikatowych budynków, których losy wciąż się ważą.

----------------


W cyklu Odkrywamy Wrocław pisaliśmy o miejscach takich jak: WUWA, Arsenał, Uniwersytet Wrocławski, Ogród Botaniczny, nasyp kolejowy przy ul. Bogusławskiego i Nasypowej, Ogród Japoński, nasz własny plac Gwiazdy, o pomyśle budowy wieżowców zamiast Sukiennic w Rynku, legendarnych barach mlecznych, kampusie Politechniki, wzgórzu Bendera, Poltegorze, trzech wrocławskich lotniskach, o ulicy Szewskiej, początkach miasta, wrocławskim Manhattanie, ogrodach Ossolineum, młynie św. Klary, Solpolu... i wielu, wielu innych.


Wszystkie teksty z naszego cyklu znajdziecie w specjalnej zakładce.


Zapraszamy Was do współpracy przy jego tworzeniu. Piszcie do nas maile z propozycjami miejsc.


Oceń publikację: + 1 + 2 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (5):
  • ~ 2011-02-13
    15:28:11

    0 0

    Pierwsze słyszę, że ktoś to nazywa bunkrowcami.

  • ~ 2011-02-13
    15:45:42

    0 0

    określeń było zapewne i więcej

  • ~ 2011-02-13
    16:38:22

    0 0

    Bardzo mądre podsumowanie przygotowań do remontu. Tutaj trzeba działać rozważnie, aby nie popsuć tego co pozostało, a zarazem zrobić wszystko aby naprawić i dążyć do założeń pierwotnych.

  • ~ 2011-02-13
    22:27:41

    0 0

    Zaraz sie okaże , ze trzeba bedzie albo czesc rozebrac albo calosc wyburzyc bo technologicznie remont jest nie do zrealizowania - w koncu to wielka plyta tylko troche inaczej a Niemcy oraz Francuzi juz dawno pozbyli sie wiekszosci tych "drapaczy" pozostawiajac sobie tylko 4-6 pietrowce , ale coz pozyjemy - zobaczymy

  • ~ 2011-02-16
    21:21:44

    0 0

    Fajny artykuł

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.