Kultura
Reżyser „Blaszanego bębenka”: Przez brak dystansu gubimy uśmiech i radość [WYWIAD]
"Blaszany Bębenek"
– W „Blaszanym bębenku” jest dużo humoru, erotyki, miłości, cierpienia, ale też tańca, wesołości i radości. Budowałem swój zamysł wokół książki, którą uważam za jedną z najciekawszych w historii literatury. Jest ona mieszaniną rzeczy trudnych, poważnych, śmiesznych, romantycznych, brutalnych i patetycznych. Chciałem osiągnąć między nimi chemię podobną do tej z książki – mówi Wojciech Kościelniak, reżyser „Blaszanego bębenka”, który w sobotę, 6 października, będzie miał premierę w Teatrze Muzycznym Capitol.
Michał Hernes: W „Blaszanym bębenku” Güntera Grassa poruszona została poważna tematyka, pan tymczasem wyreżyserował na jego podstawie baśniowy musical w formie wodewilu. Skąd ten pomysł?
Wojciech Kościelniak: Jeśli uważnie przeczyta się książkowy pierwowzór, zwracając uwagę na język, jakim został napisany, to widać, że jest on lekki. Günter Grass w dziecięcy i pozornie bezrozumny sposób opowiedział o tematach najpoważniejszych i najbardziej brutalnych. Pomyślałem więc, że musimy znaleźć środki scenicznego wyrazu, które oddadzą zawarty w powieści sposób artykulacji jej głównego bohatera, Oskara. Uznałem, że skoro zamknął się on w świecie trzyletniego chłopca, to będzie mówił językiem zabawek. W książce padają słowa, że najpiękniejszym miejscem na świecie dla Oskara jest sklep Sigismunda Markusa, gdzie chodził razem z mamusią kupować blaszane bębenki i gdzie mieszkały małpki, zajączki, lokomotywy i pajace. Pomyślałem sobie, że jeśli Oskar gdzieś się schował i zamieszkał, to właśnie tam i przy pomocy swoich ulubionych bytów opowiada swoją smutną, tragiczną historię.
Zobacz także
Wszystkie te byty zostały wzięte z literackiego pierwowzoru?
- Tak, zawsze staram się wywieść inscenizację z książki. Wydaje mi się, że ważne jest, żeby pozostać możliwie jak najbardziej wiernym autorowi, ale nie próbować stworzyć książkę na scenie, bo to się nie udaje. Książka posługuje się językiem literackim, a teatr muzyczny powinien opowiadać swoim własnym językiem.
Jak wielkim wyzwaniem było przełożenie tego na język teatru i musicalu?
- Było to dla mnie wielkie wyzwanie choćby z tego względu, że teatr muzyczny operuje skrótem. Piosenką i formą trzeba operować tak, aby zawrzeć w spektaklu główne treści, opowiadając to samo, co Günter Grass. Albo przynajmniej się do tego zbliżyć.
Grass napisał tę książkę przepięknym językiem. Pytanie brzmi, jak ułożyć i napisać równie przepiękne piosenki?
- To również było wielkie wyzwanie. Powodem dopisania piosenek raz był monolog, a innym razem dialog lub scena. Bardziej niż kiedykolwiek staraliśmy się opowiadać w tym spektaklu przy pomocy muzyki, piosenek i dźwięku, które same w sobie także mają rangę interpretowania. Dźwięk i muzyka, w zależności od instrumentacji, melodyki i rytmu, również są interpretacją. Trzeba tylko umieć to czytać i być otwartym na to, że ten spektakl będzie się posługiwał językiem teatru muzycznego, a nie dramatycznego.
Jakie dźwięki i muzykę można usłyszeć w tym musicalu?
- Znakomity kompozytor Mariusz Obijalski oparł się na stylistyce mało u nas znanego amerykańskiego zespołu Squirrel Nut Zippers, który jest niezwykle ciekawy, a także na utworach Gogol Bordello i innych zespołów bazujących na folkowej i wczesno-jazzowej nowoorleańskiej stylistyce.
Warstwa wizualna również odgrywa w „Blaszanym bębenku” ważną rolę.
- Anna Chadaj, z którą drugi raz mam przyjemność pracować, ma niezwykłą wyobraźnie i wprowadziła do tego spektaklu plastykę. „Blaszany bębenek” oparty jest na zbiorowości, która buduje nie tylko sceny, ale też często scenografię i zdarzenia. W tym musicalu jest mniej scenografii, ale za to dużo ludzi, kostiumów i miejsc. Musical wymaga energii, więc ilość siły i dynamiki płynącej ze sceny również powinna być spora. Mam nadzieje, że udało nam się zachować w nim odpowiednie proporcje.
Czy w tym wszystkim nie umknie, nie zagubi się poważna tematyka „Blaszanego bębenka”?
- Mam nadzieje, że nie, ale nie mnie to oceniać. Powtórzę: stworzony przez Grassa język, którym operuje sam Oskar, nie jest tak śmiertelnie poważny, jakby się nam wydawało. To co prawda książka z najwyższej literackiej półki, ale nie oznacza to, że została napisana bez dystansu i że tak należy do tego podchodzić na scenie.
Czy tego dystansu brakuje współcześnie wielu Polakom?
- Moim zdaniem tak. Żyjemy w świecie, w którym wszystko staje się polityczne, przesadnie ważne i mroczne. Gubimy przez to uśmiech i radość.
Czy w takim razie "Blaszany bębenek" to spektakl polityczny?
- Jeśli jest polityczny, to tylko w ramach zawartych w nich metafor, nie idziemy natomiast z transparentem na głowie, że lubimy tych, a tamtych już nie. Opowiadamy historię i albo będzie ona działała na kogoś politycznie, albo nie. Nie skupialiśmy się jednak na tym, żeby opowiedzieć polityczną historię. Chociaż, oczywiście, są tam jej elementy.
A jednak flagi wiszące na Capitolu wywołały zamieszanie i nie wszystkim się spodobały.
- Tak, ale proszę zauważyć, że ten plakat funkcjonował dużo wcześniej i nikt się nim nie bulwersował. Kłopot zaczął się w momencie, gdy flagi zawisły na budynku przypominającym hitlerowskie gmachy. Nie wiem, czy było to świadomym zamysłem. W 1973 troku Wiktor Górka stworzył plakat filmu „Kabaret” złożony z kobiecych nóg układających się w symbol swastyki. Niedawno IPN przygotował zaś wielki baner w hołdzie polskim żołnierzom walczącym na różnych frontach i na tej reklamie pojawiła się swastyka bez żadnej przeróbki. Nikogo to nie bolało. Odnoszę więc wrażenie, że to kwestia kontekstu, budynku i koloru. Capitol nie zawiesił tam swastyki, tylko wiatraczek, zgodnie zresztą z zabawkową konwencją. Trudno jednak uciec od historii.
Czyli ci, którzy wybiorą się do Capitolu nie muszą się martwić polityką i dostaną dobrą zabawę?
- Oczywiście. Żyjemy w czasach, w których nie da się uniknąć polityki. Polityczny był „Kabaret” Boba Fosse’a, ale to przede wszystkim świetny musical. Staramy się tak opowiadać nasze historie, żeby były musicalowe.
To więc musical i zabawa, czy też chodzi w nim także o to, by powiedzieć coś więcej?
- Mam nadzieje, i tego chcemy, że to musical, który mówi coś więcej.
A jednocześnie można się na nim zaśmiać.
- Oczywiście, idąc za literą Güntera Grassa – jest tam dużo humoru, erotyki, miłości, cierpienia, ale też tańca, wesołości i radości.
Czy dobre komedie powstają często w kontrze?
- Tak się zdarza.
Czy taki był wasz zamysł?
- Budowałem swój zamysł wokół książki, którą uważam za jedną z najciekawszych w historii literatury. Jest ona mieszaniną rzeczy trudnych, poważnych, śmiesznych, romantycznych, brutalnych i patetycznych. Chciałem osiągnąć między nimi chemię podobną do tej z książki.
Czy Polacy mają problem z autoironią?
- Moim zdaniem – bardzo. Mamy kłopot z dystansem do siebie samych, z autoironią, a także z twórczym i rozsądnym przerabianiem własnej historii.
Czy musicale mogą pomóc to zmienić?
- Mogą nas nauczyć dystansu, zabawy i być dla nas dobrym lustrem.
Czy wierzy pan, że spektakle takie jak „Blaszany bębenek” zmienią publiczność?
- Gdybym w to nie wierzył, nie robiłbym takiego spektaklu. Pytanie brzmi, ile osób uda nam się przekonać. To zawsze zagadka.
Tagi: Teatr Muzyczny Capitol, blaszany bębenek, Konrad Imiela, Wojciech Kościelniak, bezpartyjny wrocław, Katarzyna Obara-Kowalska, capitol, spektakl, premiera, Gunter Grass
Zobacz także
Komentarze (0):
Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.
Najczęściej czytane
Alert TuWrocław
Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!
Wyślij alert