Kultura

„Zapamiętamy profesora Bednarka jako cudownego odmieńca” [WYWIAD]

2020-11-01, Autor: Michał Hernes

– Wszyscy pamiętamy go jako cudownego odmieńca, wyglądającego jakby się urwał z innej epoki, mówiącego w sposób tak charakterystyczny, że każdy go zapamiętywał raz na zawsze – profesor Stanisław Bereś wspomina zmarłego w tym tygodniu profesora Bogusława Bednarka.

Reklama

Michał Hernes: Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z profesorem Bogusławem Bednarkiem?
Prof. Stanisław Bereś: Bogusław Bednarek, zwany przez przyjaciół Bolem, zaczął studia  polonistyczne rok wcześniej niż ja, więc nie byliśmy tzw. kumplami z  roku, ale rozpoznawaliśmy się dość wcześnie. Pamiętam, że krążyła wśród nas plotka, jak sądzę prawdziwa, że Bolo jest mistrzem gry w karty (pisywał artykuły o grach karcianych), więc jeżdżąc stale pociągiem do  rodzinnego domu w Grodkowie, gra na pieniądze z Cyganami (wówczas nikt nie mówił: Romowie) i różnymi karciarzami, zarabiając w ten sposób niebagatelne sumy na utrzymanie. To była zresztą, jak sądzę, prawda. Już  wówczas był oryginałem, zwracającym uwagę niecodziennym stylem bycia i kunsztowną polszczyzną, którą smakowicie mieszał z wulgaryzmami.

Pracownicy Uniwersytetu Wrocławskiego podkreślają, że był legendą polonistyki, mistrzem słowa, wspaniałym mówcą i wielbicielem literatury. Jakim pan go zapamięta?
Wszyscy pamiętamy go jako cudownego odmieńca, wyglądającego jakby się urwał z innej epoki, mówiącego w sposób tak charakterystyczny (dotyczy to leksyki, składni, intonacji i praktycznie wszystkiego), że każdy go zapamiętywał raz na zawsze.

Był urodzonym uczonym-erudytą o profilu gabinetowym, celebrującym naukę, którą uwielbiał i oddawał się jej całą duszą, zakopany w stosach literatury, a zarazem był wspaniałym rozmówcą, który uwielbiał omawiać i komentować zjawiska i fenomeny rzadkie, o których nikt na świecie nic nie wiedział - poza paro wtajemniczonymi. Dlatego uwielbiali się z prof. Woronczakiem i prowadzili całymi godzinami dysputy. Często siedzieli nocami w instytucie, chociaż portierzy zamykali budynek i wszystkich wyrzucali. Ich nie, byli na specjalnych prawach. Ponieważ w czasie pisania doktoratu też zdobyłem sobie taki przywilej (ale na innej zasadzie niż oni), zachodziłem czasem pogadać sobie z nimi w wędzarni, jaką był gabinet Bola. Ooo, to były rozmowy wielkich głów, w których nie miałem za dużo do zaproponowania, bo pływali po swoich, nie moich, oceanach.

CZYTAJ TEŻ: ZMARŁ PROF. BOGUSŁAW BEDNAREK. "BYŁ MISTRZEM SŁOWA I LEGENDĄ NASZEJ POLONISTYKI"

"Oryginalny wizerunek jegomościa w kapeluszu, w prochowcu, z cygaretką – ciepło kojarzy się wrocławskim bywalcom kawiarni literackich” – wspominają profesora pracownicy uczelni. Czy wizyty w kawiarniach literackich bez niego to już nie będzie to samo?
Ponieważ kawiarni serdecznie nie znoszę, a literackich szczególnie, moje trasy z Bolem prawie nigdy się tam nie schodziły. Dla mnie, jako redaktora Telewizyjnych Wiadomości Literackich, emitowanych na antenie  Dwójki oraz wieloletniego jurora Nike nasza "Literatka" była pułapką, bo z miejsca kilku pisarzy, uważających się za kandydatów do nagrody Nike uważało, że należy mnie do tego przekonać i wcisnąć mi swoje najnowsze (albo starsze) utwory. Bolo w takich miejscach był jak pączek pływający w maśle, więc zwykle po paru zdaniach z takiego miejsca wypływałem, a on królował.

Profesor Bednarek był znany z „Labiryntów Kultury”.  Co najbardziej się panu podobało w tym programie?
To był fantastyczny program, któremu kibicowałem, bo mój program zwykle "chodził" na antenie koło "Labiryntów Kultury", ale był tak diametralnie różny, że nigdy nie byliśmy dla siebie konkurencją i mogliśmy sobie z całych serc kibicować. Bardzo często też zapraszałem Bola do swojego programu, bo zawsze był jak rajski ptak, który zlatywał jakby z jakiegoś lepszego dawnego świata i omawiał książki w sposób, jaki kojarzył mi się z przedwojennymi uniwersytetami Stefana Batorego w Wilnie czy Jana Kazimierza we Lwowie. Uwielbiałem ten archaiczny i wyszukany styl, tę cudowną, perfekcyjną retorykę, a zarazem zgryźliwą ironię, którą potrafił rozbawić do łez... albo zabronować kiepskiego autora jak orną ziemię.

Przypominają się panu żartobliwe wspomnienia o profesorze Bednarku?
Mój Boże, całe mnóstwo, ale nie da się ich teraz opowiedzieć. Zresztą najwięcej ich zna Marcin Bradke, który reżyserował "Labirynty Kultury". Ponieważ chwila jest taka, że nie prowokuje do śmiechu, w tej chwili jak echo wracają mi w uszach jego wyborne facecje na temat śmierci i obślizgiwania się jedną nogą w grób, wygłaszane z tym niezrównanym chrapliwym "rrr", które powodowały, że  były prześmieszne i makabryczne zarazem. On w ten sposób oswajał eschatologię i swoje prywatne lęki, bo przecież dręczyły go różne złe choroby, którym odszczekiwał się w tymi upiornymi dykteryjkami i bon motami, które na ogół improwizował i miał ich pełen worek.

Swego czasu dość systematycznie spotykaliśmy się na finale ogólnopolskiego konkursu na felieton szkolny, gdzie on wygłaszał wykład "programowy", a ja mowę jako przewodniczący jury. W pierwszym rzędzie zawsze siedziało ciało pedagogiczne Liceum nr 12, a w środku dyrektorka szkoły, która słynęła z twardej ręki, pryncypialności i lodowatego obycia wobec każdego, kto jej podpadł. Ilekroć Bolo wygłaszał swoją mowę, zawsze wstępował w niego diabeł i en passant serwował jej hiperboliczne, barokowo skonstruowane komplementy (zwykle wprost do niej je adresował albo było jasne, że właśnie ona jest adresatką),  które zawsze kończyły się jakimś trupem lub konaniem, więc ona podskakiwała na krześle (zwykle siedziałem obok niej jako gość honorowy, więc to czułem). A czasami robił odwrotnie: okraszał swoje wywody opisami jakichś wyuzdanych perwersji seksualnych, patrząc jej prosto w oczy i ubarwiając te rubaszne treści gestami, co zawsze wyglądało i brzmiało jak bezczelna prowokacja - tym bezczelniejsza i swawolna, że za nauczycielami siedziała przecież młodzież szkolna. Muszę powiedzieć, że młodzież chichotała, pokładała się ze śmiechu albo patrzyła wielkimi jak spodki oczami. Bo to wszystko było zawsze prowadzone językowo i retorycznie po ostrzu bardzo ostrego noża - pomiędzy żartem a makabrą, pomiędzy erotyzmem a wyszukaną paralelą kulturową, pomiędzy erudycyjnym wykładem a swawolnym mówionym felietonem. Ale nigdy nie można było powiedzieć, że przekracza granice, bo nigdy więcej nie zostałby tam zaproszony.

Oceń publikację: + 1 + 18 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1324