Nie przegap

Policja popełniła skandaliczne błędy przy zatrzymaniu Maksymiliana F. Teraz grozi dziennikarzom

2023-12-09, Autor: Michał Gigołła

To błędy policji musiały doprowadzić do tego, że Maksymilian F., który tydzień temu na ul. Sudeckej z zimną krwią zamordował dwóch wrocławskich funkcjonariuszy, miał przy sobie broń. Ale wrocławska policja swojej winy dotąd nie zauważyła. W kuriozalnym oświadczeniu atakuje za to dziennikarzy, którzy starają się dotrzeć do prawdy o kulisach zatrzymania bandyty. Grozi im sądem, oskarża i obraża.

Reklama

"Albo Maksymilian F. jest niewinny, albo nie doszłoby do zbrodni, gdyby w policji poważnie nie zaniedbano elementarnych obowiązków i procedur" - oskarża wrocławskich funkcjonariuszy w sobotnim wydaniu Gazety Wyborczej jej dziennikarz śledczy Marcin Rybak. I wskazuje konkretne błędy, które w konsekwencji kosztowały życie dwóch doświadczonych policjantów kryminalnych. 

Po pierwsze, funkcjonariusze wysłani w piątek do Kiełczowa, by zatrzymać Maksymiliana F. (to ważne - nie ci sami, którzy potem zginęli z rąk bandyty) nie przeszukali go tak jak należy. Mężczyzna wyniósł z domu broń i wsiadł z nią do radiowozu. Po drugie - policja albo nie wiedzała, że Maksymilian F. od dawna publicznie grozi jej funkcjonariuszom śmiercią i zapowiada, że przy próbie zatrzymania otworzy ogień, albo też zbagatelizowała te groźby.

Po trzecie - po przewiezieniu do komisariatu przy Połbina policjanci (inni niż go zatrzymywali i inni niż później zginęli) powinni jeszcze raz, tym razem drobiazgowo przeszukać mężczyznę, nakazując mu m.in. rozebranie się czy sprawdzajac zawartość kieszeni. Jak mogli nie zauważyć, że ma przy sobie broń długości około 30 centymetrów? Po czwarte - dlaczego na zdjęciu z monitoringu na komisariacie Maksymilian F. nie ma kajdanek? Czy założono mu je później, czy nie miał ich w ogóle?

Za złamanie procedur, które w konsekwencji kosztowały życie dwójki doświadczonych policjantów, winni muszą ponieść odpowiedzialność - zawodową i karną. Kto jest winnym? Dziś media nie wskazują ich imiennie, bo wciąż wiedzą o sprawie za mało. Z całą jednak pewnością, gdyby przy zatrzymywaniu Maksymiliana F. nie popełniono błędów, cztery godziny po zatrzymaniu oraz po wizycie w komisariacie nie miałby on przy sobie broni i nie mógłby dokonać wstrząsającej zbrodni. Niezależnie od odpowiedzialności karnej samych winnych zaniedbań, natychmiast po tej tragedii komendaci miejski i dolnośląski policji powinni stracić swoje stanowiska, albo co najmniej oddać się do dyspozycji przełożonych.

Ale policja o złamanych procedurach rozmawiać nie chce, a na pytania z nimi związane odpowiada zdawkowo. Twierdzi że czeka na "ustalenia komórek kontrolnych" (co ciekawe, tymi "ustaleniami" zajmują się miejscowi policjanci). Policja przypuszcza za to bezprecedensowy atak na dziennikarzy, starających się dotrzeć do prawdy.

- Postanowiliśmy powiedzieć dość kłamstwom i pomówieniom! Jakim trzeba być człowiekiem, żeby komentować taką tragedię nie mając dostępu do potwierdzonych i rzetelnych informacji - grzmi w oficjalnym oświadczeniu na stronie Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu jej rzecznik kom. Wojciech Jabłoński. - Co ma na celu przekazywanie tego typu "rewelacji"? Dlaczego w obliczu tej tragedii już niektórzy osądzili i wskazali winnych tego tragicznego zdarzenia - pyta dalej. A potem grozi: - W związku z tym, że jako policjanci jesteśmy pomawiani i niesłusznie oskarżani, planujemy przeciwko takim osobom i dziennikarzom skierować do sądu stosowne zawiadomienia. Ci, którzy godzą w dobre imię naszych zmarłych kolegów, a także policjantów będących w służbie i próbują w ten sposób szerzyć kłamliwe informacje muszą liczyć się z konsekwencjami prawnymi - ostrzega.

Tragedia we Wrocławiu budzi ogromne zainteresowanie opinii publicznej - także dlatego, że wrocławianie i Polacy mają prawo czuć się w swoim mieście i kraju bezpiecznie. Nic dziwnego, że media starają się docierać do świadków i dowodów, próbując jak najdokładniej i jak najstaranniej odtworzyć przebieg zdarzeń. To głównie dzięki dziennikarzom śledczym Onetu i Gazety Wyborczej niemal codziennie poznajemy nowe dowody, dzięki którym nie mamy już wątpliwości, że policja przy zatrzymywaniu Maksymilana F. popełniła rażące błędy. To z kolei na łamach portalu TuWroclaw.com Remigiusz Korejwo, dziś już emerytowany policjant kryminalny z Wrocławia (ten sam, który naprawiał błędy swoich kolegów sprzed lat i doprowadził do uwolnienia niewinnie skazanego Tomasza Komendy) ostro skrytykował policjantów, którzy nie przeszukali należycie Maksymiliana F. - Nie da się podczas przeszukania nie znaleźć broni. To jest po prostu niemożliwe - podkreślał. - Tu mogły być winą pośpiech i przemęczenie policjantów. A politycy i "góra" policji pudrują rzeczywistość. Może czas wyciągnąć wnioski - mówił dalej.

Dziś tych, którzy próbują pomóc dziennikarzom w opisywaniu sprawy policja określa mianem "tak zwanych ekspertów". A dziennikarzom próbującym dociec do prawdy zarzuca łamanie ustawy o dostępie do informacji publicznej oraz prawa prasowego. To kuriozalne, bo najwyraźniej policja sama tych przepisów nie zna. Już pierwszy artykuł prawa prasowego mówi, że prasa "korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej". Ta kontrola i krytyka społeczna, która jest podstawowym zadaniem mediów, dotyczy także patrzenia na ręce policji - rozliczania jej z niewybaczalnych błędów, skandali, amatorskich zachowań, niedbalstwa, a czasem popełnianych przez samych policjantów przestępstw. I żadne groźby funkcjonariuszy dziennikarzy z tego prawa i z tego obowiązku nie zwolnią.

Szczęśliwie, w Polsce dziennikarze nie korzystają i nie będą korzystali wyłącznie z informacji przedyktowanych przez rzeczników prasowych - informacji często bardzo skąpych, lakonicznych, niekiedy nieskładnych. Mają i będą mieli swoje źródła, swoich informatorów - także w szeregach policji. Docierają i będą docierali do świadków, dokumentów, nagrań.

Choć może wrocławska policja przywykła już do innych standardów, właśnie na tym polega wolność i niezależność mediów. Co więcej. To dziennikarskie śledztwa niejednokrotnie pomagają policji w rozwikłaniu spraw, z którymi sama sobie nie radzi. Przykład? Wróćmy do Maksymiliana F. - bandyty, który zamordował policjantów we Wrocławiu. W 2016 roku miejscowa policja bezskutecznie poszukiwała go, bo miał być przesłuchany jako świadek w sprawie o oszustwo. Ale przez półtora roku nigdzie nie mogła go znaleleźć. Marcin Rybak, wtedy dziennikarz śledczy Gazety Wrocławskiej, a dziś Gazety Wyborczej, odnalazł mężczyznę w parę chwil. Po prostu wpisał jego nazwisko do wyszukiwarki. Na pierwszej pozycji wyświetliła się nazwa i adres firmy Maksymiliana F. Pod tym adresem drzwi otworzył dziennikarzowi poszukiwany mężczyzna. Był tam cały czas.

Oceń publikację: + 1 + 141 - 1 - 21

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (2):
  • ~tto 2023-12-09
    23:49:24

    5 15

    "Szczęśliwie, w Polsce dziennikarze nie korzystają i nie będą korzystali wyłącznie z informacji przedyktowanych przez rzeczników prasowych"

    Bardzo górnolotnie. Szkoda, że nie korzystacie z tych swoich źródeł i nie docieracie do niczego innego niż SENSACJA.

    Raz są insynuacje "obaj policjanci siedzieli z przodu", potem zupełnie bezrefleksyjnie "rana postrzałowe za prawym uchem; druga rana postrzałowa z prawej strony", a jak było finalnie!? Dwa artykuły i dwie sprzeczne wersje.

    Jesteście (dziennikarze) tak samo beznadziejni, jak i policjanci.

    Nawet otagować dobrze nie umiecie:
    "Tagi: policja wrocław, strzelanina wrocław, śmierć dziennikarzy"

  • ~Krasnal Adamu 2023-12-10
    09:38:45

    7 2

    Nie mam wątpliwości co do tego, że policja nawaliła i jest współwinna śmierci swoich ludzi (a może nawet sami zabici popisali się niekompetencją), ale akurat już lata temu stwierdziłem, że red. Rybak pisze brednie, więc nie mam zaufania do jego artykułów na ten temat.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.