Kultura

„Zaskoczyła mnie klasa Gucwińskich. Są nietuzinkowi przez miłość do zwierząt"

2021-06-08, Autor: Michał Hernes

– Ich praca we wrocławskim zoo do pewnego momentu była znakomita, a ogród był najlepszy i najsłynniejszy w Polsce, nie tylko ze względu na telewizję. W latach 90. zabrakło im pokory z powodu dawnych sukcesów i nie nadążyli za nowymi czasami – mówi nam Marek Górlikowski, autor książki "Państwo Gucwińscy. Zwierzęta i ich ludzie".

Reklama

Błyskawiczne kariery państwa Gucwińskich i narastające wokół nich kontrowersje zostały opisane w książce Marka Górlikowskiego. Autor postanowił oddać głos bohaterom i świadkom minionych wydarzeń. Postawił pytania o naturę człowieka, zwierzęcia i zmieniające się przez lata relacje między nimi.

Marek Górlikowski to reporter i dziennikarz czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategoriach Dziennikarstwo śledcze, Wywiad i Publicystyka. Laureat Nagrody im. Jana Jędrzejewicza za biografię „Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój” (2018), nominowaną również do finału Górnośląskiej Nagrody Literackiej Juliusz.

Michał Hernes: Domyślam się, że nie było łatwo namówić Gucwińskich do tej rozmowy, nie tylko przez aferę z niedźwiedziem. Jak się to panu udało?
Marek Górlikowski: Było bardzo trudno, szczególnie Antoni Gucwiński miał obiekcje. Pani Hanna uważała, że ich życie to historia Polski od czasów przedwojennych do dziś, historia zoo we Wrocławiu oraz poszczególne historie zwierząt i ludzi, których spotkali na swojej drodze w ogrodzie, w telewizji, we Wrocławiu, w polityce i za granicą, więc szkoda by było się tym nie podzielić ze współczesnymi czytelnikami. Udało mi się chyba ich przekonać, postawą, że jestem zainteresowany tym, co mają do powiedzenia, a nie tym by drugi raz, po 15 latach osądzać to, co już zostało osądzone, czyli sprawę trzymania niedźwiedzia Mago przez dziewięć lat zamkniętego w klatce. Chociaż uczciwie postawiłem sprawę, że nie mam zamiaru tego lukrować.  

CZYTAJ TEŻ: SĄD SKAZAŁ ANTONIEGO GUCWIŃSKIEGO

Od początku moim zamiarem było zbudowanie opowieści, która byłaby dla czytelnika przygodą intelektualną zmuszającą do głębszej refleksji na sobą, nad naszymi relacjami ze zwierzętami w zoo i w domu, a nie skupianiem się na ocenie państwa Gucwińskich, bo to za powierzchowne. Słowo „państwo” w tytule książki można traktować jako państwo geograficzne, zorganizowaną przestrzeń, gdzie różne istoty – zwierzęta i ludzie spotykają się w ciągu 80 lat i w każdej takiej relacji uczestniczą Gucwińscy, są jej świadkami bądź powodami. Czy to mi się udało, to już zupełnie inna sprawa czas i recenzje pokażą.

Olga Tokarczuk w mowie noblowskiej powiedziała, że jeżeli: „Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera”. Uważałem, że historia państwa Gucwińskich – przy wszystkich kontrowersjach, a właściwie ze względu na te kontrowersje nie zasługuje na umieranie i to nie ze względu na nich, ale bardziej ze względu na nas  – współczesnych. Chcę, by czytelnik wyciągnął z tej historii nie dosłowne wnioski, że Gucwińscy źli, albo dobrzy, ale bardziej wielowymiarowe, symboliczne, na temat zwierząt i ich ludzi.

Olga Tokarczuk napisała też, że „w każdych wspomnieniach jest jakiś fałsz, a w każdej autobiografii kreacja”. Jak uniknąć fałszu i kreacji, gdy pisze się taką książkę jak "Państwo Gucwińscy. Zwierzęta i ich ludzie"?
To oczywiste, jeśli ktoś uważa, że fałszu czy kreacji w pisanych biografiach udało mu się uniknąć to albo kłamie, albo jest nieskończenie naiwny. Jak ktoś ma z tym problem proponuję ćwiczenie na wyobraźnie, że przychodzi do ciebie autor i chce znać całe twoja życie – wszystko. Ja na pewno bym na to nie poszedł, bo nie ze wszystkiego w życiu jestem dumny. Każdy z nas ma pewne tajemnice. Pisanie biografii przypomina malowanie portretu – będzie podobny do obiektu, ale nigdy nie będzie zdjęciem legitymacyjnym i całe szczęście, bo to nudne. Można tylko dążyć do prawdy i to wystarcza, a gdy jeszcze jest interesująco dla odbiorców przedstawiona, to już i tak bardzo dużo.

Janusz Leon Wiśniewski napisał z kolei, że „na podstawie własnej biografii można przecież stworzyć nieskończoną liczbę historii. Niekoniecznie prawdziwych”. Jak wyglądał u pana proces selekcji i weryfikowania tych historii?
Jeśli jakieś informacje nie są prawdziwe, to zastępy oceniających niebawem się odezwą. Oczywiście starałem się weryfikować każdą wiadomość, jeżeli była podejrzana, jedną na tyle mi się udało, że śledztwo dziennikarskie przyniosło zaskakujące rezultaty, nawet dla samych państwa Gucwińskich. Sprawa dotyczy żyraf, ale tylko tyle powiem, bo nie zdradzajmy treści książki.

Z selekcją było o wiele, wiele gorzej. Życia państwa Gucwińskich starczyło, by na dwie albo trzy książki, bo opowieść rozciąga się od Johannesburga do Ostaszkowa, od 1932 do 2020 roku, od Kamerunu do Czechosłowacji, od Breslau do Wrocławia, od goryli do jerzyków, od chłopstwa do arystokracji. Decydował tylko mój subiektywny wybór tego, co najciekawsze i najwartościowsze do przemyśleń. Taka jest rola piszącego.

Jak odbiera pan Gucwińskich? Jaką opinię wyrobił pan sobie na ich temat i na temat ich pracy we wrocławskim zoo?
Jak my wszyscy starali się być jak najszczęśliwsi i odczuwać satysfakcje z tego, co robią i jak my wszyscy popełniali błędy – nieraz duże. W przeciwieństwie do nas byli wysoko na świeczniku, a wtedy każdy taki błąd jest bardziej widoczny i bardziej rozliczany. Nie da się jednym czy nawet trzema zdaniami określić ich pracy w zoo. Myślę, że do pewnego momentu była znakomita, a ogród był najlepszy i najsłynniejszy w Polsce, nie tylko ze względu na telewizję. Gdzieś w latach 90. zabrakło im pokory z powodu dawnych sukcesów i nie nadążyli za nowymi czasami. Powinni odejść z zoo, ale to było ich całe życie i ściągnęli na siebie krytykę właściwie wszystkich - władz, ekologów, dziennikarzy.

Jak bardzo przeprowadzone przez pana rozmowy i research zweryfikowały opinię jaką miał pan o nich wcześniej, chociażby na podstawie programu „Z kamerą wśród zwierząt”?
Idąc do nich miałem tylko wspomnienia z dzieciństwa programów w telewizji. Od razu wiedziałem, że książka nie będzie klasyczną biografią o „dobrych opiekunach zwierzątek”. Starałem się by nie była, jak znowu pisze Tokarczuk „foremką do ciasta”, tu akurat foremką: biografia. Chciałem napisać coś kompletnie innego, nieoczekiwanego przez wydawcę i czytelników – jeśli już to zbiór biografii, w tym biografii miejsca jakim jest zoo. Nie miałem żadnej opinii z góry o państwu Gucwińskich, bo od razu wiedziałem, że sprawa niedźwiedzia Mago jest jedną z miliona chwil w ich życiu i że zanim nie wychodził na wybieg, uratowali mu życie. Taki brak czarno-białego scenariusza, czy też paradoks jest interesujący dla piszącego.

Czy są to osoby pełne sprzeczności?
Nie. To spójny duet i nie ma w nich sprzeczności. To my, patrząc z wieku XXI na lata 50. do 80. wieku XX widzimy sprzeczność, bo dzisiaj inaczej traktuje się zwierzęta. Na pewno są nietuzinkowi przez swoją miłość do zwierząt i historie życia, również prywatnego.

Co najbardziej pana w nich zaintrygowało i zaskoczyło?
Myślę, że pewien spokój. Spokój ludzi, którzy już wiele widzieli, wiele przeszli i nawet wizyta jakiegoś dziennikarzyny, który chce o nich pisać nie jest w stanie tego zmienić. Zaskoczyła mnie ich odwaga i klasa z jaką przyjęli bardzo negatywne wypowiedzi na swój temat w książce.

Czy Antoni Gucwiński był dobrym dyrektorem wrocławskiego zoo?




Oddanych głosów: 992

Oceń publikację: + 1 + 18 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1296