Wiadomości

"Będziesz następna": Seryjny gwałciciel we Wrocławiu. Były policjant zdradza nam kulisy

2023-11-22, Autor: Kinga Mierzwiak

Były policjant z Wrocławia Remigiusz Korejwo pojawia się jako jeden z bohaterów w serialu dokumentalnym "Będziesz następna", dostępnym na platformie viaplay. Opisuje tam ze szczegółami, jak wyglądało śledztwo w sprawie Andrzeja Ś. - najgroźniejszego gwałciciela w Polsce. My rozmawiamy z nim nie tylko o tej sprawie, ale także o trudach na drodze do uniewinnienia Tomasza Komendy, a także o tym, czego policja na łamach mediów nigdy nie powie. 

Reklama

W serialu "Będziesz następna" opisywana jest sprawa Andrzeja Ś. - gwałciciela, który grasował na wolności przez 15 lat. Jak to możliwe, że tak długo ten niebezpieczny człowiek pozostawał na wolności? 

Sanma sprawa, gdy się nią zajęliśmy, trwała rok czasu. Pracowałem wtedy w komendzie miejskiej. Razem z Żużu zajmowaliśmy się sprawami zabójstw i gwałtów. Wszystkie komisariaty podlegają komendzie miejskiej, to ona pełniła nadzór nad wszystkimi sprawami. Wszystko zaczęło się od zgłoszenia usiłowania gwałtu. Gdy razem z Arturem szukaliśmy sprawcy, zaczęliśmy typować inne zdarzenia o charakterze seksualnym, które sugerowały, że sprawca może być ten sam. W naszym policyjnym języku mówi się o czymś takim jak "modus operandi". To tzw. charakterystyczny i powtarzalny sposób działania danego sprawcy. Zaczęliśmy wiązać fakty i okazało się, że prawdopodobnie mamy do czynienia z seryjnym gwałcicielem. 

Zobacz też: Gwałcił, napadał i opisywał wszystko w pamiętniku. Premiera "Będziesz następna"

Dlaczego policja nie informowała o tym mediów? Przypomnijmy, że Andrzej Ś. dokonywał gwałtów od 1995 roku. Zatrzymano go w roku 2010. 

Wszystko ma dwa końce. Muszą zgadzać się cyferki, chodzi o statystyki. Policji nie jest na rękę informować media, że jest ktoś, kto gwałci. A tym bardziej, że to może być seryjny gwałciciel. Dla nas - policjantów, którzy działali przy sprawie - też się to wydało bardzo dziwne. Typowaliśmy coraz więcej zdarzeń pasujących do naszego, jeszcze wtedy nieuchwytnego seryjnego gwałciciela. I niestety, policjanci, którzy pracują w terenie, ci "tropiciele", potwierdzą, że nie bierze się pod uwagę hipotez i nie przekazuje się ich wyżej. Nie upublicznia się ich, bo to może wywołać strach w społeczeństwie. A przełożeni - ci, którzy w policyjnej hierarchii są najwyżej - panicznie boją się słowa "seryjny". Nas też zdziwiło to, że w mediach nie było żadnej wzmianki o żadnych gwałtach przez X lat. Na początkowym etapie śledztwa nie mogliśmy też sami poinformować o tym mediów. Takie polecenie może wydać tylko prokurator albo ktoś "na górze" w policji. 

Poniekąd prowokowaliście kolejne zdarzenie, kolejny atak seryjnego gwałciciela - tylko po to, żeby namierzyć sprawcę. Były to czasy, kiedy Facebook nie był jeszcze tak popularny - kobiety nie mogły więc same się ostrzegać na łamach grup w mediach społecznościowych. 

Ma Pani rację, w tamtym czasie Facebook nie był tak popularny. I szkoda, że kobiety nie miały szansy się wzajemnie ostrzegać. Ale jest też tak, że jeżeli zależy nam na szybkim schwytaniu sprawcy, a nie wiemy, kim on jest, to się tego nie upublicznia. Dziś już wiemy, że gdybyśmy wtedy to podali do mediów, to Andrzej Ś. najprawdopodobniej by się o tym nie dowiedział. To nie był człowiek, który śledził wiadomości. On żył w swoim zamkniętym świecie. Nie czytał gazet. Zatem informacja w prasie nie miałaby wpływu na śledztwo. Natomiast powiem, co mnie zdziwiło bardziej: nawet w policyjnym newsletterze nie było tej informacji. A wówczas inni policjanci mogliby zwrócić uwagę, gdyby ten człowiek pojawił się w ich zasięgu. Policja, m.in. także z uwagi na braki kadrowe, woli zająć się sprawami bieżącymi, a nie seryjnym gwałcicielem. 

Wojtek_Aryur_Remik_policeman_ontherhill_2

Remigiusz Korejwo razem z innymi policjantami zaangażowanym w sprawę  Andrzeja Ś.

 

To absurdalne. 

Tak, ja wiem, że policja tego nie powie. Policja powie, że wszystko jest bardzo ważne, że najważniejsza jest nieuchronność kary. Tyle że w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. 

Czyli policja w pewnym momencie odpuszcza takie sprawy? 

Odpuszcza i po prostu do nich nie wraca. Policja komunikuje mediom, że cały czas zajmuje się daną sprawą. Ale jeżeli braki kadrowe są jakie są, jeżeli zdarzeń na terenie Wrocławia jest bardzo dużo, to takie sprawy się odpuszcza. Policjanci są związani terminami. Policjant raczej nie dostanie zgody, by zajmować się X czasu sprawą, która nie wiadomo, czy będzie miała swoje rozwiązanie. Nie wiadomo też, czy koszta śledztwa zwrócą się w postaci zatrzymania przestępcy, czy też nie. A są sprawy, których śledztwa trwają latami. Sama sprawa Andrzeja Ś. zajęła nam rok. To i tak mało. 

Pan nie ustępował. Zarówno w tej sprawie, jak i w sprawie Tomasza Komendy. Przeprowadził się pan do Miłoszyc i zaczął pan grzebać. I wrócił pan do tematu. 

I właśnie. I znów wracamy do tego, jak trzeba się przebijać w policji, żeby w ogóle do czegoś dojść w tak trudnych sprawach jak ta. Przełożonym się to nie podoba. 

Ciężko było? 

Tak, ja więcej czasu walczyłem z wewnętrznym systemem i z ludźmi, którym to śledztwo nie było na rękę niż z samymi przestępcami. Słyszałem wielokrotnie od przełożonych: "słuchaj, odpuść, co ty z tego będziesz miał? To śledztwo było dawno zakończone, nie wracaj do tematu". To, co zrobiłe, nie przynosi wymiernych korzyści dla policyjnych statystyk. Wręcz przeciwnie, generuje to kolejne koszta. Trzeba zapłacić za badania DNA itd. Zawsze będę twierdzić, że największa walka to nie walka z przestępcami, bo jeśli ktoś to lubi, to jest to do zrobienia, a z policyjnym systemem. To wszystko, co było związane ze sprawą Komendy, wywołało wielkie zamieszanie w wymiarze sprawiedliwości. Przecież wtedy byli ludzie, którzy widzieli, że coś jest nie tak, a dalej w to brnęli. W przeciwieństwie do sprawy Andrzeja Ś. tu nikt nie był otwarty na współpracę. Gdy prowadziliśmy sprawę Andrzeja, to dyżurny dzwonił do nas z każdym podobnym zdarzeniem, jakie wpłynęło na policję. Jeździliśmy nawet w nocy, obserwowaliśmy teren, na którym mógł się pojawić, grzebaliśmy w śmietnikach, czy nie zostawił podartych rzeczy, zerwanych z ofiar. Wtedy instytucja policji stała za naszymi działaniami. A w przypadku Tomka Komendy sięgnęliśmy tak głęboko wszystkich paradoksów, że w pewnym momencie stałem się "persona non grata" i tak to później odczuwałem w relacji z naczelnikiem. Miałem sporo nieprzyjemnych sytuacji. Jeden z obecnych naczelników powiedział, że na mnie trzeba uważać, bo teraz policjanci, którzy kiedyś zajmowali się tą sprawą, są przesłuchiwani, że ja pogrążam policję. A tam nikt nie chciał karać policjantów, tylko doprowadzić do znalezienia prawdziwego sprawcy i zwolnienia z więzienia człowieka, który był niewinny. Skupiliśmy się przecież na człowieku. I dlatego odszedłem z policji. 

Ale mówił też pan publicznie o tym, że ma pan żal, iż Zbigniew Ziobro nagrodził prokuratora, który w sprawie Tomka Komendy nie zrobił nic. 

Gdy ta sprawa wyszła, to znalazł się prokurator Bartosz Biernat, który przypisał sobie ten czyn. Faktycznie 10 lat wcześniej prowadził jakieś czynności w tej sprawie, tylko pytam: dlaczego nie powiedział nic 10 lat temu, kiedy miał już podejrzenia, że niewinny człowiek siedzi za kratkami? Zachował tę wiedzę dla siebie, a Tomek dalej siedział w więzieniu przez kolejne lata. Dla mnie - osoby, która tej sprawie oddała kawał swojego życia - było to uwłaczające. 

Wróćmy jeszcze na moment do sprawy Andrzeja Ś. W serialu pokazaliście, jak ogromnym dewiantem był ten człowiek. Zaznaczał na mapie miejsca wytypowane do gwałtów. Prowadził tabelkę z danymi swoich ofiar. Było w niej wszysto: kolor włosów, charakter, miejsce zamieszkania. I ten człowiek, który zgwałcił prawie setkę kobiet, właśnie kończy odbywać karę. Za dwa lata ma wyjść na wolność. Co potem? 

Tu są nikłe szanse na skuteczną resocjalizację. Według mnie jest to psychopata, który nadaje się do ośrodka zamkniętego. On sobie wszystko planował. Samo to, że on wiązał ręce swoim ofiarom, zakładał im koszulki na głowę, kazał liczyć do 100, albo rozkładał ich telefony na części pierwsze świadczy o tym, że dawał sobie czas na ucieczkę. On przez ileś miesięcy nie poruszał się autobusami, żeby się nie nagrać. Dlatego tak ciężko było go dorwać. 

Może się zdarzyć, że za dwa lata zaatakuje ponownie. Jest na to jakieś rozwiązanie dla takiego człowieka? Gostynin? 

W naszym systemie prawnym jest przewidziany ośrodek dla takich niebezpiecznych przestępców, znajduje się właśnie w Gostyninie. Ale jeśli ktoś interesuje się tą tematyką, to wie, że ten ośrodek już jest przepełniony. Żeby zmieścić tam na przykład Andrzeja, trzeba byłoby zwolnić innego niebezpiecznego przestępcę. I tu znów wracamy do błędów w systemie. Dlaczego takich ośrodków jest tak mało? 

Co w ogóle musi się wydarzyć, żeby taki przestępca rzeczywiście trafił do Gostynina? 

Proukurator musi wysłać odpowiedni wniosek, musi być opinia służby więziennej, to jest cały proces. Trzeba to dobrze udowodnić, że dany człowiek rzeczywiście na wolności będzie stwarzał zagrożenie dla społeczeństwa. Tylko tak: jak coś się stanie, to każdy zaczyna żałować, że nie podjęto wcześniej żadnych działań. To tak jak było ostatnio z zabiciem tego pięcioletniego chłopczyka. Jest gość, który lata z nożem, ale nikt nie reaguje, bo wszyscy mają go za czubka. Podczas pracy w policji spotkałem się z całą masą takich osób. Ale póki taki człowiek nikogo nie zabije czy nie zgwałci, nic się z nim nie robi. A w gruncie rzeczy to osoba niebezpieczna. O umieszczeniu takiego człowieka w zakładzie musi decydować sąd. Nie ma przepisów, które pozwalałaby na to, by taką osobę spacyfikować jeszcze na etapie "zaczepiania". Tak samo jak było ze słynnym wrocławskim Bekaczem, który zaczepiał kobiety w środkach komunikacji miejskiej. Ile to czasu się ciągnęło? Mimo że był napastliwy, nic nie można było z nim zrobić. 

Koniec końców kobiety były rozczarowane, bo Bekacz trafił na trzytygodniowy pobyt w ośrodku zamkniętym i nic nie można było więcej zrobić. 

Ale tak jest. Żyjemy w takich czasach, że takich zaburzonych ludzi będzie coraz więcej. Pytanie, który z nich jest nieszkodliwy, a który prędzej czy później doprowadzi do gwałtu czy zabójstwa. I nikt się nie pochyla nad tym, by utworzyć przepisy pozwalające zapobiegać potencjalnym przestępcom. A policja jest bezradna. I myślę, że tak samo jest z Andrzejem. On dopuścił się prawie setki gwałtów (Andrzej Ś. przyznał się do 95 gwałtów, policja udowodniłaby mu tylko 15 czy 20). 

Jest pan oburzony, że w polskim systemie prawnym nie ma większej kary dla seryjnych gwałcicieli? 

Tak, on niezależnie czy on zgwałciłby jedną kobietę, czy sto, to dostałby tylko 15 lat. Jestem oburzony polskim wymiarem sprawiedliwości. 

Dla odmiany, w amerykańskim systemie prawnym, te kary się sumują. Seryjny gwałciciel mógłby dostać przykładowo 183 czy 260 lat za kratkami. 

Ja jeszcze bym zrozumiał łączenie kar przy drobnych kradzieżach - sprawach, które nie mają bezpośredniego wpływu na życie i zdrowie ludzi. Oburzające jest to, że takim ludziom jak Andrzej Ś. te kary się łączy. Pamiętam ogłoszenie jego wyroku: sędzina czytała karę za każdy z jego pojedynczych gwałtów. Suma tych kar wychodziła około 150 lat. A wyrok łączny to 15 lat. Uważam, że przy przestępstwach, których sprawcami są dewianci czy psychopaci, to nie powinno być łączenia wyroków. Na koniec sędzina powiedziała, że gdyby przepisy stanowiły inaczej, dostałby dożywocie. 

Nikt nie jest w stanie zapewnić, że jak taka osoba jak Andrzej Ś., jak już wyjdzie, to nikomu nic się nie stanie. Nawet gdyby taką ocenę wydał jeden biegły, to w dalszym ciągu jest to opinia jednego człowieka. A powinien zostać do tego powołany zespół specjalistów z różnych dziedzin. I takich ludzi jak Andrzej Ś. powinno się izolować. Powinien obowiązkowo trafić do ośrodka zamkniętego, bo inaczej znów będzie gwałcił. Ale jeśli nie zmienimy nic w systemie prawnym i nie będziemy zapobiegać takim przestępstwom, to takich ludzi i ich ofiar będzie znacznie więcej.   

Dziękuję za rozmowę. 

rozmawiała

Kinga Mierzwiak

 

 

 

Oceń publikację: + 1 + 18 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.