Wiadomości

Wygrał batalię o życie, a teraz gra o Sejmik, by walczyć o innych

2024-04-04, Autor: er

Do wypadku był bardzo aktywnym człowiekiem. Po długiej rehabilitacji ponownie ruszył zdobywać życie. Stworzył pierwszy w Polsce Klubu Kibiców Niepełnosprawnych. A to wynik połączenia jego zainteresowań. - Pomaganie ludziom, poza piłką nożną i Śląskiem Wrocław, jest moją największą pasją – mówi Paweł Parus. I dlatego, aby pomagać startuje do Sejmiku Województwa Dolnośląskiego z listy Bezpartyjnych Samorządowców.

Reklama

- Jeśli miałbym spróbować jakoś się określić , to blisko mi do nazywania się: społecznikiem, aktywistą, człowiekiem z pasją - twierdzi Paweł Parus, który od 2015 roku jest pełnomocnikiem marszałka ds. osób niepełnosprawnych. - Kocham wolność, którą uważam za jedną z najwyższych wartości. Cenię przywiązanie do tradycji narodowych. Mam szacunek do historii. Nienawidzę kłamstwa, gardzę oszustami. Cenię za to wszystkich grających fair. Sport nauczył mnie zasady, że porażka nie jest końcem świata. Dewizę tę staram się wcielać w codzienność. Prawdopodobnie dlatego udaje mi się w życiu omijać przeszkody.

A tych życie mu nie szczędziło.

Od dziecka zajmował go sport. Szczególnie koszykówka i piłka nożna, choć ze względu na upodobania brata, który uprawiał piłkę ręczną, również szczypiorniak stał się jedną z jego ulubionych dyscyplin.

- Zacząłem wcześnie, bo już przez początkowe lata szkoły podstawowej uprawiałem pływanie. Później była piłka nożna, trochę judo, by na końcu podstawówki zakochać się w koszykówce, którą trenowałem aż do momentu wypadku - wspomina. - Sport nauczył mnie też niezwykle trudnej umiejętności przyjmowania porażki i szacunku do przeciwnika. Duża w tym zasługa mojego o 13 lat starszego brata, który podczas jednej z gier w piłkarzyki, byłem jeszcze bardzo mały, zagroził że jeśli nie podam mu ręki po przegranej i nie pogratuluję zwycięstwa, nie będzie ze mną więcej grał. Na to nie mogłem sobie pozwolić. I tak oto - w ten nieco wymuszony sposób - po kolejnych przegranych niechętnie wyciągałem rękę i cedziłem przez zęby - gratuluję i dziękuję… Tak, to były katusze, jakby ktoś miał wątpliwości. Ale tak na poważnie, była to doskonała lekcja życia, którą doceniłem po wielu latach. 

I tak działo się aż do pewnego wiosennego dnia.

- 29 kwietnia 2000 roku rozegrałem ostatni w moim życiu mecz koszykówki i zaraz po nim wyjechałem na majowy weekend nad jezioro Wonieść – opowiada Parus. - Początek maja był wyjątkowo ciepły, a wtorek 2 maja 2000 roku w szczególności. Postanowiłem się wykąpać. Po wcześniejszym zamoczeniu, wbiegłem jak większość ludzi do wody i w chwili, gdy się zanurzałem, kręgosłup szyjny nie wytrzymał. Z wody wyciągnęła mnie koleżanka, która myślała, że udaję. Ja z kolei czekałem, aż ktoś mi pomoże. Od razu dotarło do mnie, co się stało. Dlatego najbardziej obawiałem się utopienia. I tak błagając w duszy, by nikt nie myślał, że żartuję, czekałem na pomoc. W końcu straciłem przytomność. Byłem prawie nieżywy. Jakimś cudem na plaży wśród trzydziestu ludzi, znajdowało się dwóch lekarzy. To oni przeprowadzili reanimację - przeżyłem. Po odzyskaniu przytomności szybko pojąłem, co się stało - paraliż od szyi w dół. Nie mogłem ruszyć niczym.

Zdaniem Parusa to co się stało to następstwo wcześniejszego wypadku samochodowego.

- Kilka dni wcześniej prowadziłem samochód i gdy zatrzymałem się na czerwonym świetle obok dworca Świebodzkiego, nadjeżdżający z tyłu samochód wjechał w tył mojego pojazdu - opowiada. - Na pierwszy rzut oka, oprócz uszkodzeń samochodu, nic mi się nie stało. Jednak po paru dniach zaczęła boleć mnie szyja. Moim błędem było to, że nie przeprowadziłem szczegółowych badań. Po prostu zbagatelizowałem sprawę. Wydawało mi się, że ból spowodowany jest przeciążeniami nabytymi podczas gry w koszykówkę. No cóż, za głupotę zapłaciłem wysoką cenę. Zbyt wysoką.

Okazało się, że aby złamać kręgosłup nie trzeba skakać na główkę. Wiele osób mylnie uważało, a niektórzy wciąż tak sądzą, że uraz nastąpił po skoku.

- Nic bardziej mylnego, nie było tam nawet pomostu – tłumaczy Parus.

Zaczęło się długie leczenie i rehabilitacja. Nie udałoby się bez pomocy najbliższych. Do domu wrócił dopiero pod koniec września.

- Mój wypadek sprawił, że musiałem przewartościować wiele spraw. Gdy miałem 24 lata wszystko robiłem raczej z myślą o przyszłości. Praca, studia - wszystko było podporządkowane temu, by mieć lepiej lub więcej w przyszłości. Jak każdy, marzyłem o rodzinie, dobrej pracy, po prostu o dobrym starcie w dorosłe życie - wspomina. - Po wypadku wszystko uległo zmianie. Owszem, wciąż mam marzenia, ale teraz koncentruje się na rozwiązywaniu problemów i spraw bieżących. Wynika to z tego, że kompletnie nie wiem, co mnie czeka w przyszłości, a także z licznych problemów i przeszkód, jakie pojawiają się na bieżąco.

Ale przyszedł i czas na pasje, które stały się osią kolejnych wydarzeń

- Regularne wizyty na stadionie, podczas których poznałem pracowników Śląska - Zbyszka i Radka, zaowocowały nową ciekawą inicjatywą. Przy szarlotce i kawie pojawił się pomysł powstania pierwszego w Polsce Klubu Kibiców Niepełnosprawnych, którego zostałem szefem - relacjonuje. - Wydarzenie to miało miejsce 28 października 2008. Wymyśliłem autorski program, który polega na tym, że wraz z liczną grupą niepełnosprawnych kibiców jeździmy po Polsce i oglądamy mecze, a przy okazji miło spędzamy czas. Przede wszystkim jednak - łamiemy bariery i stereotypy. Proszę sobie wyobrazić, że osoba niepełnosprawna przemierza kraj tylko po to, by obejrzeć mecz.

Zaczął też współpracę z innymi instytucjami. Prezesowanie KKN przekazał następcy dopiero w ostatnim roku. Ale zanim to nastąpiło poznał Joannę.

- Pojawiła się znienacka. Jako wolontariusz Fundacji "Promyk Słońca". Była asystentką osób niepełnosprawnych w projekcie "Sprawni w pracy". Wiele spotkań i interesujących rozmów przybliżało nas do siebie, choć długi czas nie myśleliśmy o sobie w kategoriach "związku" - wspomina. - W końcu zrozumieliśmy, że dobrze nam ze sobą. 24 grudnia 2014 roku, przy kolacji wigilijnej, zaręczyliśmy się, a 29 sierpnia 2015 roku wzięliśmy ślub. Uroczystość nazwaliśmy "Meczem Życia". Wesele marzeń na Stadionie Wrocław było jedną z najlepszych imprez integracyjnych ostatnich lat. Bawiło się na nim prawie 200 osób, w tym wielu przyjaciół z KKN.

Niedługo po ślubie rozpoczął pracę jako Pełnomocnik Marszałka ds. Osób z Niepełnosprawnościami, a kilka miesięcy później rozpoczął współpracę z Polskim Związkiem Piłki Nożnej i Federacją Kibiców Niepełnosprawnych.

Siedem lat po ślubie Joannie i Pawłowi urodziła się córka Julcia. – Chyba nie muszę dodawać, że to najważniejszy dzień mojego życia – dorzuca Paweł Parus.

Ale los nie odpuszczał. - Moja głowa przestała pracować 15 lipca. Kilkanaście dni po narodzinach Julci. Karetka zabrała mnie do szpitala. Od samego początku było wiadomo, że udar to nie jedyny mój problem. Sepsa, zapalenie płuc, zapalenie wsierdzia, problemy oddechowe oraz ogólnie fatalne wyniki – to wszystko sprawiło, że rokowania nie były zbyt optymistyczne. Lekarze powoli szykowali moich najbliższych na najgorsze - opowiada.

Powrót po udarze i pobycie w szpitalu nie był łatwy. Ale udało się. - Pod koniec października, jakimś cudem, udało mi przekonać Asię, aby poszła ze mną na pierwszy, po perturbacjach zdrowotnych, mecz Śląska Wrocław. Jakże ogromne było zdumienie ludzi, którzy zobaczyli mnie na trybunach. To było niezwykle miłe i budujące doświadczenie - wspomina. - Niedługo przed moim pierwszym wyjściem na stadion, odwiedził mnie mój wieloletni przyjaciel Mariusz Pawelec- były piłkarza Śląska Wrocław. W czasie tej wizyty otrzymałem od niego niezwykły prezent – koszulkę Śląska z napisem Niezniszczalny. Jestem za nią niezwykle wdzięczy, bo myślę sobie, ze była to pewnego rodzaju pomyślna wróżba.

A teraz, jako niezniszczalny, uznał, że znowu trzeba się zaangażować. Postanowił wystartować w wyborach do Sejmiku. Dlaczego?

- Jestem jednym z niewielu, który startuje jako społecznik, a nie polityk - tłumaczy. - Pomaganie ludziom, poza piłką nożną i Śląskiem Wrocław, jest moją największą pasją. Znając od dziewięciu lat samorząd wojewódzki, bo pracuje przecież jako pełnomocnik marszałka, wiem jak tu dużo można zrobić dobrego dla innych. Właśnie na tym stanowisku cały czas wsłuchuję się w głos społeczności różnych organizacja pozarządowych, a one są jednym z najważniejszych barometrów społeczeństwa obywatelskiego. Chcę być w Sejmiku, by pomagać ludziom, bo ludzie mi też pomagali. To jedyny mój cel.

 

Oceń publikację: + 1 + 6 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.