Wywiady

Do odbudowy Śląska nie wystarczą pieniądze

Czemu nie reaktywował koszykarskiego Śląska? Czemu ściągnął Adama Wójcika do WKK? Jak reaguje na 69 miejsce w rankingu najbogatszych Polaków, które zajmuje razem z bratem. Rozmawiamy o tym z Przemysławem Koelnerem, właścicielem koszykarskiego klubu WKK i współwłaścicielem Koelner SA
Redakcja: Zacznę od pytania, które stawiają internauci pod co drugim tekstem, który piszemy o WKK. Czemu nie reaktywował Pan koszykarskiego Śląska Wrocław?
Przemysław Koelner: Na początek musimy oddzielić od siebie dwie rzeczy. Pierwsza to jest budowa, od podstaw, silnego ośrodka szkoleniowego młodzieży, tak, żeby uczyć ich od najmłodszych lat do 20-ki, gdy kończą się juniorzy.
Zupełnie inną sprawą jest zaś budowa drużyny ekstraligowej. To jest przedsięwzięcie biznesowe, do którego trzeba funduszy, sponsorów, organizacji itd.
Teraz, żeby nasi chłopcy się rozwijali, WKK musi się bić o najwyższe cele: w tym przypadku jest to ekstraliga. I kiedyś tam dojdziemy. Teraz, czy grając w ekstralidze zespół będzie się nazywał Śląsk, czy WKK Śląsk, czy WKK tego jeszcze nie wiem.

- I nie dało się tego zrobić już teraz?
- Każdemu kto twierdzi, że wystarczy wyłożyć 2 miliony złotych, żeby zbudować klub ekstraligi powiem, a mam takie ulubione powiedzenie z bajki Żwirek i Muchomorek, że to jest opowieść z mchu i paproci. Potrzebna jest zdolność zorganizowania wszystkiego tak, żeby działało.
W  poprzednim sezonie mogliśmy grać dziś jako Śląsk – wystawić wspólną drugoligową drużynę, nawet porozumieliśmy się z pułkownikiem Pilchem, bo to nie prawda, że go nie lubię – lubię i już, ale kiedy przyszło do rozmawiania o szczegółach, okazało się, że nie dało się porozumieć z porucznikami i sierżantami: a to ilu graczy będzie skąd w pierwszej piątce, a kto będzie trenerem itd. I daliśmy sobie na razie spokój.
Śląsk to we Wrocławiu pewna ikona. Dziś robię coś innego, ale nie wykluczam, że za kilka lat sięgnę po tę ikonę.

- Dlaczego zajął się Pan koszykówką?
- Oczywiście można mówić, że się kocha ten sport i zawsze się chciało mieć z nim wiele wspólnego, że trzeba robić to, co się lubi i tak dalej – i to jest w moim przypadku prawda, ale widzi Pan, ja mam taką osobowość, którą najlepiej obrazuje scena z „Wielkiego Szu”. Zna Pan?

- Druga płyta DVD jaką sobie kupiłem.
- O! Scena, w której taksówkarz oszukuje i przegrywa z szulerem i chce uciekać. Ten do niego woła: stój! Chcesz wiedzieć czemu przegrałeś? Bo panu nieprawdopodobnie szła karta. Nie – bo w pieniądze grałeś. A gra się o to, żeby wygrać.
I ja właśnie taki jestem. Gram, żeby wygrać. Wracając do koszykówki. Nie ukrywam, że katalizatorem był tu syn, który gra. Zacząłem się na początku lat 2000 interesować tym sportem. Chciałem pokazać, że się da – i że się da inaczej niż do tej pory u nas sadzono. Lubię budować i zacząłem budować od samych podstaw...

- Budować od podstaw?
Taką mam naturę. Chronicznie nie lubię zarządzania operacyjnego dlatego zostawiłem Koelner SA bratu, który akurat to lubi i jest w tym dobry i zająłem się budowaniem od podstaw.
Jak to w Polsce byli tacy, co nam tłumaczyli, że chłopakom w 6 klasie nie można wprowadzać taktyki. Można, tyle że ten chłopak musi już wcześniej od 4 lat grać. Więc robimy to, co robią Litwini i to działa.
Wie Pan, że mniej więcej do 2005 roku nikt w Śląsku, nikt w żadnym polskim klubie nie wierzył, że wybieranie dzieciaków po podstawówce to za późno? Tych młodszych nikt nie szkolił. Teraz okazuje się, że mieliśmy rację: mamy srebrnych medalistów U17, którzy zaczynali na początku podstawówek.
My tak robiliśmy od dawna i potem kończyło się tak, że w młodzikach nasi chłopcy wygrywali ze Śląskiem 164 do 17! Oczywiście potem się to trochę zaczęło wyrównywać i dziś wygrywamy różnicą tylko 40 punktów.

- Może rozwinę trochę jedno ze swoich poprzednich pytań: dlaczego zajął się Pan koszykówką, a nie piłką nożną, wioślarstwem...
- Piłka nożna śmiertelnie mnie nudzi. Mogę obejrzeć najwyżej skróty. Wioślarzy szanuję, ale wie Pan, jak z każdym sportem indywidualnym uważam, że to jest kwestia tego, co ciągnie za te wiosła. Jemu organizacja sportowa przeszkadza. Do czego takiemu Małyszowi potrzebny jest związek? Chyba tylko, żeby zabierać mu część pieniędzy ze sponsorów.
Koszykówka to dynamiczna dyscyplina sportowa, która mi się po prostu podoba. Teraz staramy się pokazać, że można stworzyć widowisko, nawet na drugiej lidze. Ponadto sport zespołowy i rywalizacja ligowa wymagają profesjonalizmu na wielu polach : logistyki, organizacji, szkolenia, marketingu i wielu innych . I dlatego to jest takie ciekawe. To wszystko staramy się po prostu budować i dlatego musi być tylko lepiej.

- Dlaczego ściągnął Pan do klubu Adama Wójcika?
- Powodów było kilka. Bardzo szanuję Marka Olesiewicza, bo to świetny trener, ale po 10 latach pracy nasze najstarsze roczniki chłopaków potrzebowały trochę ożywienia. Marek, Adam i młodzi trenerzy WKK zaczynają stanowić taki zespół, którego nie powstyłdził by się zadań zespół PLK a nawet i Euroligi. Tak mix daje coraz lepsze efekty, które widzimy na boisku.
Po drugie, potrzebny był im lider na boisku. W bitwie jest tak, że wszystkie plany generałów biorą w łeb i potrzebny jest dobry sierżant i porucznik, żeby reagować na sytuacje. To są młodzi chłopcy, którzy po raz pierwszy wychodzą do grania w zawodowej lidze. Mój syn opowiadał mi jak dostał po łapach tak, że nie mógł piłki w nich utrzymać. Oczywiście jak nie widział sędzia – a jak oddał to dostał przewinienie techniczne, bo zrobił to na widoku sędziów. Tu doświadczenie Adama jest bezcenne. I wreszcie po trzecie, dajemy możliwość Adamowi płynnego przejścia z profesjonalnej koszykówki na najwyższym poziomie do normalnego życia po zakończeniu kariery.

- Jak Pan reaguje patrząc na to, że jest razem z bratem na 69 miejscu na liście najbogatszych Polaków? Że ma pan razem z nim 300 milionów złotych?
- Nie ma to dla mnie znaczenia. Filozofię, jak już mówiłem, mam inną. Chcę wygrywać, pieniądze to sprawa drugorzędna. Nie boje się także tego, że staję się przez to osobą publiczną, bo to był mój wybór. Już w 1980 roku na Polibudzie uczestniczyłem w zakładaniu NZS – i od tego czasu to lubię.
Jeśli kiedyś będę się gryzł z tego, że ktoś mnie wyprzedził, albo cieszył się z tego, że wyprzedziłem Kowalskiego albo Nowaka to będzie czas, żeby wyjechać, albo strzelić sobie w łeb.
Co się zaś tyczy tych 300 mln zł – to są wirtualne pieniądze. Zainwestowane w obligacje, trudno spieniężane akcje, w maszynach do odwiertów, których jestem właścicielem itd. Ja jestem zwykłym facetem. Ktoś może chcieć mieć kolekcję aut, ale ja mam jedno, a nie osiem, bo nie da się jeździć ośmioma naraz. Na koncie mam może kilkanaście tysięcy złotych. Reszta jest gdzieś zainwestowana.

- Na koniec wrócę do koszykówki. Mówi Pan, że liczy się zwycięstwo. Kiedy z WKK będzie Pan miał dość? Kiedy Pana chłopcy wygrają Euroligę?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Budujemy markę WKK, która stanie jednym z najważniejszych projektów koszykarskich w Polsce, to wymaga czasu i determinacji. Chcę stworzyć taką organizację, która będzie miała mocne struktury zarządcze, kilka źródeł przychodów, mocny fundament szkolenia i wyławiania talentów.
Poza tym jesteśmy na etapie budowy Centrum Szkoleniowego, które będzie swoistym novum w tej części Europy. Za parę lat do Wrocławia z Europy będą przyjeżdżać najbardziej utalentowani koszykarze i koszykarskim mieści spotkać doskonalić swoje umiejętności. Finałem naszej piramidy pracy z młodzieżą będzie oczywiście zespół ekstraligowy, przyciągający kibiców i będący prawdziwą wizytówką Wrocławia.

rozmawiał: Bartłomiej Knapik

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (3):
  • ~ 2010-10-24
    14:47:23

    0 0

    Takich ludzi nam potrzeba

  • ~ 2010-10-25
    09:43:14

    0 0

    Fajny facet:)szacuneczek

  • ~ 2010-10-25
    12:45:38

    0 0

    Nie do uwierzenia jak koleś z taką kasą może być taki fajny, taki... normalny. A tekst, że nie można jeździć 8 samochodami naraz jest po prostu boski. Więcej taki milionerów:)

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.