Wywiady

Mieć wpływ na otaczającą rzeczywistość

Warto wierzyć w marzenia, bo one rzeczywiście się spełniają. Ja osiągnąłem swój cel, to jest mój sukces, ale dalej staram się rozwijać i stwarzać sobie nowe cele

 

- mówi Michał Jaros, poseł RP, Pełnomocnik Wojewody Dolnośląskiego ds. Euro 2012.

Redakcja: Twoja kariera polityczna zaczęła się we Wrocławiu?

 

Michał Jaros: Tak naprawdę, zająłem się polityką w momencie, kiedy tu (do Wrocławia – przyp. red.) przyjechałem. Chociaż, już kiedy byłem małym dzieckiem, dużo się u mnie w domu mówiło na temat sytuacji, która miała miejsce w kraju. Często się na ten temat rozmawiało, a ja zawsze włączałem się w te dyskusje. Widziałem, że Włocławek się nie rozwijał, miasto szło w złym kierunku. Przyjechałem do Wrocławia, ukochanego miasta mojego taty, zobaczyłem wtedy zupełnie inną sytuację. Możliwości, które tu dostrzegłem były niesamowite, zobaczyłem ludzi otwartych na świeże pomysły, na idee, możliwości. Poznałem mojego przyjaciela – Artura Partykę, z którym szliśmy ramię w ramię przez całe studia. On właściwie zaraził mnie polityką, wciągnął w nią. To była na początku „mała polityka”. NZS – Niezależne Zrzeszenie Studentów, wstąpiłem do niej, bo walczyła z komuną. Zawsze marzyłem, żeby uczestniczyć w czymś takim. Później zostałem członkiem samorządu, razem z Arturem. On został przewodniczącym, ja byłem przewodniczącym komisji rewizyjnej. Niestety, pożegnałem Artura 1,5 roku temu, nie żyje. On tak naprawdę zaszczepił we mnie taką chęć do działania, do zmienienia czegoś wokół siebie. Cały czas ta polityka, nie ta partyjna, w której dzisiaj funkcjonuję, ale ta społeczna, między organizacjami studenckimi, między studentami a studentami, studentami a uczelnią, miastem, wykładowcami, ta polityka cały czas się przewijała – to są relacje międzyludzkie. I tak naprawdę od tego się zaczęło.

 

- Czy wiedziałeś już wtedy która partia jest Ci programowo najbliższa?

 

Kiedy byłem studentem, nie chciałem być kojarzony z żadną partią, chociaż poglądami najbliżej było mi do Unii Polityki Realnej i Platformy Obywatelskiej. Niektórzy mogą twierdzić, że to są dwa kompletnie oddzielne kierunki, natomiast ja uważam, że w jakimś stopniu są one zbieżne. Jestem konserwatywnym liberałem - konserwatywne wartości, liberalna gospodarka. Zresztą myślę, że w jakimś stopniu Platforma realizuje ten projekt konserwatywno – liberalny. Wolę realizować to z Platformą w mniejszym stopniu, niż nie realizować tego z UPR, którego na scenie politycznej praktycznie nie ma. On funkcjonuje, ma 1 % poparcia, natomiast nie ma realnego wpływu na to co się dzieje w Polsce. A mi zawsze chodziło o to, żeby działalność w polityce miała wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość. Za każdym razem, kiedy pełniłem ważną i odpowiedzialną funkcję w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, nigdy nie byłem kojarzony z jakąkolwiek partią polityczną. Zawsze starałem się być obiektywny.

 

- Po raz pierwszy wystartowałeś w wyborach parlamentarnych w 2005 roku. Nie miałeś wtedy doświadczenia, kontaktów politycznych, jak wspominasz tamten czas?

 

- Poszedłem do jednego z liderów Platformy Obywatelskiej i powiedziałem, że chcę startować. On powiedział, że będzie mi ciężko wygrać wybory. Odpowiedziałem – wiem, ale wygram. Założyliśmy się wtedy o to. W 2005 roku bardzo chciałem zostać posłem, zdobyłem wtedy ponad 1000 głosów, miałem ciężką kampanię. Rozdawałem na ulicy bardzo dużo swoich ulotek, przez miesiąc, praktycznie przez całą dobę, od godziny 6.00 do godzin wieczornych. Wypracowałem sobie te głosy, byłem dobrze przygotowany, miałem bardzo dobry sztab wyborczy, dobry program. Wspierało mnie wtedy 30 osób, ale nie wygrałem tych wyborów. Dużo osób odwróciło się wtedy od PO, bo nie mieli władzy. Skończyłem studia, nie obroniłem jeszcze pracy magisterskiej i zastanawiałem się, co robić dalej. Rodzice powiedzieli, że muszę radzić sobie sam, że przyszedł czas, aby dorosnąć. Obroniłem się, znalazłem pracę. Podjąłem decyzję, że będę startował do Rady Miejskiej Wrocławia, ale wcześniej zapisałem się do Platformy Obywatelskiej, stałem się jej członkiem. Przygotowywałem się dobrze do wyborów, również pod względem lepszego poznawania samego Wrocławia. Nie miałem takiej dobrej orientacji w mieście, jaką mieli ci, którzy się tu wychowywali. Rozmawiałem z ludźmi, starałem się poznać ich problemy. Jako radny miałem większy wpływ na to wszystko, co się zmienia tutaj na ulicy. Na chodnik, na lampę, na bramę, podwórko, czy na boisko szkolne, na którym miałem okazję grać. Udało mi się zdobyć drugie miejsce i wszedłem do Rady Miasta. To był duży szok dla wielu osób, wstawili mnie na to miejsce bez przekonania, że może mi się udać, że mam jakiekolwiek szanse w polityce. Razem ze mną te wybory wygrało 50 osób, które mi w tym pomogły. 

 

- Wtedy zdecydowałeś się wystartować w wyborach do Sejmu?

 

- Zastanawiałem się czy w nich wystartować, miałem dylemat, ponieważ wszedłem do Rady Miasta, rozpocząłem pewne tematy, chciałem zacząć je realizować. Uświadomiłem sobie jednak, że gdy zostanę posłem, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, żebym realizował moje pomysły związane ze sprawami miejskimi, a będę mógł to robić z lepszej pozycji. Miałem też wtedy swoją firmę i kilka pomysłów jak ją rozwijać, myślałem o pracy doktorskiej. Jednak podjąłem decyzję, że wystartuję. To była niesamowita kampania, miałem mały budżet, ponownie, nikt nie wierzył, że mogę to wygrać. Mieliśmy 140 wolontariuszy, ludzi, którzy wymyślili kampanię na naszej-klasie i inne inicjatywy, które były bardzo odważne, wręcz „hardcorowe”, ale skorzystaliśmy z nich i opłaciło się. Ja sam nie wygrałem tej kampanii, wygrali ją ze mną ludzie, którzy uwierzyli, że będę dobrym reprezentantem ich interesów w Sejmie. Nie tylko młodzi wiekiem, ale i duchem, z otwartymi umysłami. To nie była tylko i wyłącznie moja decyzja, wielu chciało, żebym ich reprezentował nie tylko we Wrocławiu, ale także w Warszawie. I tak się stało, że jestem najmłodszym posłem w historii tego miasta i w historii regionu. Pokazałem, że można wygrać ze słabego miejsca i za stosunkowo małe pieniądze, bez rozpoznawalnego nazwiska, ale przy zaangażowaniu wielu osób. Warto wierzyć w marzenia, bo one rzeczywiście się spełniają. Ja osiągnąłem swój cel, to jest mój sukces, ale dalej staram się rozwijać i stwarzać sobie nowe cele.

 

- Jakie są obecnie Twoje priorytety jeżeli chodzi o działania lokalne, o miasto?

 

Staram się poważnie podchodzić do każdego tematu, z jakim przychodzą do mnie ludzie, każda sprawa jest ważna, wszystko jest ze sobą powiązane. Teraz, przede wszystkim, skupiam się na rzeczy, do której powołał mnie Wojewoda Dolnośląski. W marcu 2008 roku zaproponował mi, abym był jego pełnomocnikiem do spraw Euro 2012. Zgodziłem się, ponieważ Euro było moim marzeniem. Chcę zobaczyć reprezentację Polski grającą na Mistrzostwach świata, lub Europy.

 

- Nie bez znaczenia jest fakt, że od lat jesteś kibicem, byłeś też piłkarzem.

 

Piłka nożna towarzyszyła mi od początku mojego życia. Tato woził mnie w wózku dziecięcym na mecze piłkarskie. Był kibicem Śląska więc, nawet wtedy, gdy mieszkałem we Włocławku, Śląsk był mi bardzo bliski. Zawsze chciałem wiedzieć o wynikach gry piłkarskiego Śląska. Spędziłem 7 lat życia na grze w klubach i to były wspaniałe chwile. Piłka nożna rozwija piłkarza, ale także człowieka. Uczy dążenia do celu, walki do samego końca. W jakimś stopniu wychowuje, odciąga od używek. Mieszkałem na typowym osiedlu przy dużej fabryce. Kiedy ja trenowałem, moi koledzy zajmowali się mniej pożytecznymi rzeczami. Chciałbym świętować ze Śląskiem Wrocław zdobycie mistrzostwa Polski, na tym nowym stadionie, do którego powstania w jakimś stopniu się przyczynię. Kiedy jeszcze grałem, obiecałem tacie, że przywiozę mu kiedyś Mistrza Polski ze Śląskiem Wrocław, myślę, że przywiozę, ale już nie jako piłkarz.

 

- Jak idą przygotowania do Euro 2012, zdążymy ze stadionem, rozbudową lotniska, dworca itp.?

 

Myślę, że tak. Polacy potrafią się spiąć, robić dobre imprezy, nie jesteśmy tak perfekcyjni jak Niemcy, ale nie podchodzimy do organizacji pewnych rzeczy tak, jak podchodzą do tego południowcy - Hiszpanie, Włosi. Bliżej nam do mentalności północnej. Zresztą UEFA w dużej mierze nam pomaga. Organizacyjnie sobie poradzimy, tego jestem pewien, jesteśmy rozpędzeni w pewnych przedsięwzięciach. Na tę chwilę budowa stadionu nie jest zagrożona, rozbudowa lotniska modernizacja dworca PKP, budowa obwodnicy, dróg – też powinniśmy zdążyć. Postęp prac jest bardzo dobry.

 

- Wybrano operatora stadionu, firmę SMG, było to niezbędne już na tym etapie?

 

Wrocław potrzebuje profesjonalnego wzoru zarządzania obiektem sportowym, również z przeznaczeniem na różne imprezy z krajów, które mają rozwiniętą tę tematykę, np. Niemcy, Stany Zjednoczone. Chodzi o firmę, która ma wypracowany tzw. „know-how” w tym temacie. Taki operator wie wszystko o zarządzaniu tak dużym obiektem. To jest niesamowita powierzchnia reklamowa, którą można wykorzystać. Taka firma będzie między innymi pozyskiwała gwiazdy światowego formatu, które, dzięki temu właśnie, częściej będą występowały w Polsce. Stadion ma na siebie zarabiać, nie ma generować kosztów, tylko zyski, więc dobrze się stało, że mamy operatora zanim stadion został wybudowany.

 

 

Rozmawiała: Magdalena Bober

 

 

Michał Jaros - Absolwent Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Od 2003 do 2004 był wiceprzewodniczącym zarządu krajowego Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W latach 2006-2007 pełnił funkcję radnego wrocławskiej rady miejskiej. Należy do Platformy Obywatelskiej, z ramienia której w wyborach parlamentarnych w 2007 uzyskał mandat poselski.

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~ 2009-12-05
    04:00:23

    0 0

    haha!! Byłem wcześniej w wywiadem tygodnia :D ..pozdro Jaros :) . CineQ - Shotmate.pl

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.