Wywiady

Trener Ryszard Tarasiewicz zaplanował to mistrzostwo

Z bliska obserwował, jak wrocławski zespół sięgał po mistrzostwo Polski, sam od wielu lat związany z zespołem z Oporowskiej. Jak mówi mistrzowska drużyna zaczęła się rodzić w 2007 roku, bo wtedy trener Ryszard Tarasiewicz powiedział, że w 2012 klub zdobędzie mistrzostwo – z Jarosławem Szandrocho, fizjoterapeutą mistrzowskiej drużyny piłkarskiego Śląska Wrocław, rozmawia Mariusz Wiśniewski.

– Mariusz Wiśniewski: Zacznijmy może od ostatniego meczu z Wisłą w Krakowie. Jesteś przy drużynie, ale patrzysz na wszystko nieco z boku. Co się działo w przerwie tego spotkania, kiedy był remis, a w Chorzowie Ruch prowadził i był w tym momencie mistrzem Polski?

– Jarosław Szandrocho: Jestem z drużyną i zarazem nieco z boku, ale przeżywam wszystko chyba mocniej od piłkarzy, bo jak się mecz zacznie nic nie mogę już im pomóc. Pozostaje patrzeć i kibicować. Co do spotkania z Wisłą, to w przerwie był w szatni spokój. Sebastian Mila powiedział, że nic ma nas nie interesować, co się dzieje w Chorzowie. Potrafimy grać w piłkę i jesteśmy w stanie wygrać. Mieliśmy sytuacje w pierwszej połowie i w drugiej też będziemy mieli. Trzeba zachować spokój i będzie wszystko dobrze. I tak się stało.

– Był taki przełomowy moment w sezonie, kiedy w szatni zapaliła się lampka - cel Mistrz Polski?

– Ja powiem nieco przewrotnie. Tytuł mistrza Polski zdobyliśmy w 2012 roku, teraz odebraliśmy medale, ale wszystko zaczęło się w 2007 roku. To wtedy narodziła się ta drużyna. Pamiętam takie spotkanie, kiedy trener Ryszard Tarasiewicz rozpisywał plan na kilka lat. I wtedy napisał, że w 2012 roku mistrzem Polski będzie Śląsk. To mało osób wie. To Tarasiewicz rozpoczął budowę zespołu pod kątem walki o najwyższe trofea w lidze i w końcu zdobycia w 2012 roku mistrza Polski. Pierwszy sezon po awansie był doskonały, później było słabiej, ale wiadomo jest, że drugi sezon po awansie jest trudniejszy. Następnie nadszedł sezon, w którym graliśmy dobrze, ofensywnie, ale nie było punktów.

– Słyszałeś pewnie opinie, że Śląsk to słaby mistrz...

– Ci, którzy tak mówią poniżają zespoły, z którymi wygraliśmy. A wygraliśmy w Warszawie z Legią, z Lechem, Polonią, Ruchem, Wisłą. Oczywiście, zdarzały się porażki, ale nie da się wygrać wszystkiego. Osoby, które mówią, że jesteśmy słabym mistrzem obrażają pozostałe drużyny, które były niżej w tabeli od nas. Jesteśmy mistrzami kraju i już. My nie zdobyliśmy mistrzostwa, bo wygraliśmy z Wisłą, ale dlatego, że byliśmy najlepsi w całym sezonie. Zdobyliśmy najwięcej punktów i to nam dało pierwsze miejsce. Nikt niczego nie dał nam za darmo. Wiele nas to kosztowało pracy. Przecież zdobyliśmy najwięcej bramek i wygraliśmy najwięcej meczów. My nie mamy najwięcej pieniędzy, mamy braki jako klub, ale jesteśmy rodziną i tworzymy pięść, która wszystko przebije. Wiele osób zarzuca nam, że wstawiamy autobus do bramki. A jak zagrała Chelsea z Barceloną? Wstawiła dwa autobusy. I co z tego, ze Barcelona atakowała, jak to Chelsea gra w finale. Liczy się wynik. Oglądam ten mecz rewanżowy i słyszę jak się zachwycają Chelsea. A my tak gramy i wszyscy nas krytykują. Śmieszą mnie też opinie, że Śląsk zdobył mistrzostwo w Krakowie w meczu z Wisłą. Nieprawda. My o mistrzostwo walczyliśmy i wywalczyliśmy w 30 meczach.


– Mówisz, że byliście i jesteście jak rodzina. Ale w rodzinie też są kłótnie.

– Oczywiście. Ja nie mówię, że zawsze było pięknie. Każdy jest indywidualnością i ma swoje zdanie. Ale wszystko się załatwia w środku rodziny. Nikt nie wynosi spraw na zewnątrz. W żołnierskich słowach sobie niektóre rzeczy tłumaczyliśmy i już. Może dlatego tak to zaprocentowało.

– Były rozmowy o zaległościach finansowych?

– Proszę mi wierzyć - w ogóle. Oni grali dla siebie, bo wiedzieli, że zdobywając mistrzostwo Polski stają się nieśmiertelni. Przechodzą na zawsze do historii. Za ileś tam lat ich dzieci, czy wnuki będą mogli się chwalić: mój ojciec, dziadek zdobyli mistrzostwo Polski ze Śląskiem. O pieniądzach się nie myślało i mówiło. Wiem, że niektórzy w to mogą nie wierzyć, ale to już nie nasza sprawa. My wiemy, jak było w szatni, oni nie tylko snują jakieś chore domysły.

– Wracasz myślami do któregoś z meczów? Może tego z Legią Warszawa przegranego 0:4?

– To był rzeczywiście ważny mecz. Ta porażka sprawiła, że zaczęliśmy się zastanawiać i wątpić we własne siły. Bo przecież ten walec wcześniej wszystkich miażdżył, a tu coś takiego. Może nie byłby to tak ważny mecz, gdyby się skończył wynikiem 0:1, czy 0:2. Ale 0:4 to już jest inaczej. Do tego złożyły się kolejne spotkania, które nam się nie ułożyły. Jak ten w Łodzi z Widzewem. Myśli zaczęły się kłębić. Swoje robiły też nerwy. Pamiętam mecz w Krakowie z Wisłą. Rozkładałem sprzęt z kierownikiem, ja tam już nie jadłem i spałem od kilku dni, i on na mnie tak spogląda i mówi: "Nerwy są, co?". A później zaczęliśmy się zastanawiać, jak żyją w tych drużynach, gdzie co tydzień grają w Lidze Mistrzów. Albo, co się dzieje w drużynie, która ma grać finał mistrzostw świata. To dopiero musi być stres. Ludzie, którzy nie są w środku, nie czują tego. Inaczej nawet sam piłkarz. Ja robię wszystko, co mogę przed meczem, ale jak zaczyna się spotkanie, nic nie mogę już poradzić, nic pomóc. Nerwy są niesamowite. A później puszczają hamulce i zaczyna się szalona radość. Czasami po meczu nie śpię przez całą noc, tak mnie to jeszcze trzyma.

– Szatnia się zmieniła po tak zwanej aferze podsłuchowej, w której Orest Lenczyk deprecjonował umiejętności piłkarzy?

– Zawodnicy rozmawiali prywatnie na ten temat z trenerem. My jako sztab medyczny, nie ingerowaliśmy w to. Zebrali się na sali odpraw i wyjaśnili sobie wszystko. Ale zmiany generalnie nie było w szatni.

– Wiele było nerwów po nieudanym początku rundy wiosennej?

– Atmosferę w szatni robi wynik. Jeżeli jest wynik, to atmosfera jest dobra. Piłkarze nie muszą się lubić, ale kiedy jest wynik będą ze sobą współpracować i będzie w szatni wszystko w porządku. Ale kiedy piłkarze nie przepadają za sobą i jest drobne niepowodzenie, to wszystko pęka i zaczynają się problemy. Ja mówię tak, jak nie pyknie na początku, to później jest coraz trudniej.

– A ty nie straciłeś wiary w mistrzostwo?

– Wierzyłem od samego początku do samego końca. Chodziłem po klubie i wszystkim mówiłem, że będziemy mistrzami Polski. Zrobiłem sobie nawet taki plaster, na którego końcu napisałem Mistrz Polski. To był cel, do którego mieliśmy dążyć. Zrobiłem taką wizualizację i wierzyłem, że podniesiemy ten puchar. Tak Bozia chciała i już. Bo gdyby Bozia nie chciała, to nic by z tego nie wyszło. Po ostatnim gwizdku w Krakowie spojrzałem w niebo i podziękowałem Bogu za to mistrzostwo.

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~Pifka 2012-05-22
    07:57:27

    0 0

    Dariusz też przewidywał mistrzostwo a teraz nikt nie pamięta Dobrego Ducha Szatni

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.