Wywiady

Z Londynu wrócę ze złotem!

Wioślarz Paweł Rańda na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku zdobył srebro w czwórce bez sternika wagi lekkiej. Wrocławianin zapowiada, że teraz w Londynie mierzy nawet w złoto. – Nie jedziemy, aby tylko wystartować, ale walczyć o laury – zapowiada w rozmowie z nami.

– Mariusz Wiśniewski: Rozmawiamy tuż przed Pana odlotem do Londynu. Stres już jest, czy może dopiero będzie?

– Paweł Rańda: Nie, nie ma żadnego stresu. Stres będzie, ale dopiero przed samym startem. Teraz jest taka radość, że igrzyska, ta najważniejsza impreza w roku, a nawet w całym czteroleciu, już się zaczyna. To właśnie z myślą o igrzyskach pracowaliśmy tak ciężko i teraz mamy nagrodę w postaci tego upragnionego startu.

– To nie są Pana pierwsze igrzyska.

– Drugie, ale emocje są takie same. Igrzyska to przecież największa impreza sportowa. Nic się z nią nie może równać. To prawdziwe święto sportu.

– Kiedy tak naprawdę sportowiec zaczyna czuć ten niezwykły klimat igrzysk?

– Nie wiem jak inni, ale ja odczuwam taki specyficzną atmosferę jeszcze przed wylotem, podczas składania przysięgi olimpijskiej. Jak jedziemy na mistrzostwa świata, to się pakujemy i jedziemy sami. A teraz razem z nami jadą sportowcy z innych dyscyplin, razem składamy przysięgę. To jest to, co odróżnia ten wyjazd od wyjazdów na inne zawody.

– Czy teraz tuż przed samym startem sportowiec może jeszcze coś poprawić, czy już tylko utrzymuje formę?

Bardzo ciężko pracowaliśmy i jesteśmy u szczytu formy. Teraz chodzi już o utrzymanie jej do startu. Nic nie można poprawić. Jeżeli ktoś coś źle zrobił wcześniej, teraz jest już za mało czasu, aby to skorygować. Trzeba też zrobić wszystko, aby nie zatracić tej radości startu i mieć pewność siebie. Taką pewność, że się zrobiło wszystko, aby było dobrze. To bardzo ważne, bo wtedy ma się wiarę w sukces i w medal. Nie jedziemy bowiem do Londynu, aby tylko wystartować, ale jedziemy walczyć o laury, czyli medal.

– Kto będzie największym konkurentem?

– Gdybym zaczął wymieniać, to lista byłaby bardzo długa. Mogłoby się okazać, że wymieniłem dziesięć załóg, a w sumie jest 13 zespołów. Różnice są minimalne, bo niemal wszyscy są na tym samym poziomie. Na mistrzostwach świata w finale różnica między pierwszym zespołem na mecie, a ostatnim wynosiła zaledwie trzy sekundy. Wszystko będzie zależało od dyspozycji dnia i od tego, kto popełni mniej błędów. Kto uniknie potknięć, ten zdobędzie złoto.

– Zna Pan ten obiekt na którym przyjdzie wam startować? Jest jakiś specyficzny?

– Znam, bo startowałem tam na mistrzostwach świata w 2006 roku. Jest on rzeczywiście specyficzny, co pokazał Puchar Świata też zresztą z 2006 roku. Mocno wówczas wiało i wypaczyło to wyniki zawodów. Jednym wiatr pomógł, a innym zaszkodził. I mówili to wszyscy startujący, że na tym obiekcie bardzo ważny może być wiatr. Jeżeli teraz historia się powtórzy, to byłoby bardzo źle. Niech wygra najlepszy, a nie ten, który będzie miał szczęście i pomoc w silnym wietrze.

– Maja Włoszczowska nie wystartuje, bo doznała poważnej kontuzji. Czy ze sportowcami nie jest tak, że im bliżej wielkiej imprezy, tym coraz bardziej zwracają uwagę, aby omijać drogę z dziurami, spokojnie chodzić po schodach i tym podobne?

– Wiem, że są tacy sportowcy, którzy tuż przed wielką imprezą, taką jak igrzyska, zaczynają popadać w taką przesadną ostrożność. Uważają nawet, jak wstają z łóżka, aby nie skręcić nogi. Ja jednak do takich osób nie należę. Jest takie przysłowie: kto wierzył w gusła, temu dupa uschła. Uważa, że co nam jest pisane, to będzie. Jeżeli ma nam spaść dachówka na głowę, to nawet jeżeli będziemy bardzo uważali, to spadnie. Maja miała ogromnego pecha i jest mi jej ogromnie żal, ale takie jest ryzyko uprawiania sportu. Przecież równie dobrze mogło jej się to przytrafić już podczas samych zawodów. Z nami też może być podobnie. Niech ktoś podczas treningu naciągnie jakiś mięsień i już nie będzie takiej siły. Ale nie będziemy o tym myśleć, tylko normalnie zabierzemy się za trening, aby być w formie. Z Mają było tak samo. Trenowała, aby być w szczytowej formie i dopadł ją pech, którzy może dopaść każdego. Nie ma więc co o tym rozmyślać, tylko robić swoje. A co ma być, to będzie.

– To z jakim medalem wróci Pan do Wrocławia z Londynu.

– Jak to z jakim? Ze złotem! Trzeba mierzyć wysoko i się nie bać.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.