Wiadomości

Zabójstwo przed wrocławskim klubem. Oskarżony przez rok ukrywał się za granicą, teraz nie przyznaje się do winy

2019-01-25, Autor: Bartosz Senderek

Po 16 miesiącach udało się w końcu postawić przed sądem Pawła J. Ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości, mężczyzna oskarżony jest o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Do zdarzenia doszło przed jedną z wrocławskich dyskotek. Paweł J. miał brutalnie uderzać i kopać 24-letniego Gracjana, co spowodowało poważne obrażenia mózgu, od których kilka tygodni później ten zmarł.

Reklama

Do zatrzymania Pawła J. doszło we wrześniu ubiegłego roku. Policyjni „łowcy głów” ustalili, że poszukiwany listem gończym mężczyzna wrócił do polski i przebywa we Wrocławiu. 34-latek mimo kamuflażu (kaptur, czapka, okulary) został rozpoznany przez policjantów i zatrzymany na jednym z wrocławskich osiedli.

Prokuratura oskarżyła Pawła J. o to, że we wrześniu 2017 roku wspólnie z Sebastianem W. (skazanym w oddzielnym procesie na 4,5 roku więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym) wziął udział w pobiciu 24-letniego Gracjana przed klubem Banana przy ulicy Szewskiej.

Z ustaleń prokuratury wynika, że napastnik miał wielokrotnie uderzać pięściami i kopać swoją ofiarę po całym ciele, w wyniku czego 24-latek upadł na podłoże. Później Paweł J. miał kopać swoją ofiarę po głowie powodując w ten sposób złamanie kości nosa i potylicznej oraz utworzenie się krwiaka i poważne uszkodzenia mózgu ofiary.

Oskarżenie uznało, że Paweł J. działał w zamiarze ewentualnym, czyli godził się na to, że jego czyn może doprowadzić do pozbawienia życia ofiary, za co grozi nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności. Ponadto 34-latkowi śledczy zarzucili pobicie i znieważenie na tle rasistowskim, którego miał się dopuścić w sierpniu 2017 roku wobec obywatela Syrii.

„Chcą zrobić ze mnie rasistę, żeby wymiar kary był większy”

Paweł J. potwierdził, że latem 2017 roku na parkingu przed jednym z wrocławskim marketów doszło do kłótni pomiędzy nim, a obywatelem Syrii, a później poszedł za cudzoziemcem do innego sklepu i tam go uderzył.

Oskarżony przekonywał sąd, że powodem jego agresywnego zachowania nie był jednak kolor skóry czy narodowość ofiary, a jego zachowanie. Cudzoziemiec najpierw miał mu zajechać drogę, a później w trakcie kłótni napluć na koszulkę patriotyczną z Marszałkiem Piłsudskim. – To przecież symbol. Poczułem się znieważony – tłumaczył śledczym. – Ja tę oplutą koszulkę posiadam do dziś. Nie prałem jej. Może posłużyć, jako dowód – dodał w piątek przed sądem.

Oskarżony nie wypiera się, że w trakcie szamotaniny powiedział do poszkodowanego: „ciapata k…, weź się do roboty”, ale przekonuje, że takiego sformułowania użył, bo „puściły mu nerwy”, a nie znał nazwiska poszkodowanego. – Nie mam problemu z tym, czy ktoś jest Polakiem, czy ma inną narodowość, kolor, skóry, jest innego wyznania. Tu chodziło tylko o to, że ten facet na mnie napluł – tłumaczył dodając, że sam pracował za granicą, gdzie miał szefów i kolegów z pracy różnej narodowości i koloru skóry. – Prokuratura chce ze mnie zrobić rasistę, żeby wymiar kary był odpowiedni duży – mówił w sądzie.

Zaczęło się od wylanego piwa

Podczas piątkowego procesu Paweł J. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień na temat wydarzeń sprzed klubu, tłumacząc że odniesie się do nich dopiero po ujawnieniu materiału wideo zarejestrowanego tamtej nocy.

Podczas przesłuchania w prokuraturze oskarżony tłumaczył, że do bójki pomiędzy nim, a Gracjanem P. doszło po tym, jak we wnętrzu dyskoteki 24-latek szturchnął go i wylał mu piwo. – Zmierzyliśmy się wzrokiem, a on powiedział do mnie coś prowokującego. Nie pamiętam dokładnie co, bo byłem pod wpływem alkoholu. Ktoś zwrócił nam uwagę, że klub to nie jest miejsce na konflikt. Wyszedłem przed lokal, on poszedł za mną – zeznawał w prokuraturze Paweł J., który tłumaczy, że ofiara miała wówczas podejść do Sebastiana W. (którego sąd – w osobnym postępowaniu – już wcześniej skazał za udział w bójce pod klubem). Z relacji oskarżonego wynika, że nie chciał, by W. „załatwiał sprawę za niego”. – Podszedłem do Gracjana i go spoliczkowałem. Potknąłem się przy tym. Gracjan się przewrócił, nie od mojego uderzenia. Wtedy ktoś inny musiał go uderzyć – tłumaczył Paweł J., który zeznał, że poszkodowany później miał wstać i dalej dążyć do bójki. – W mojej ocenie on szukał jakiegoś problemu. Gdy przestałem go atakować, to to go jeszcze bardziej „nakręciło”. Szedł w moją stronę i przeklinał, chciałem mu powiedzieć, żeby w tym momencie skończyć i wrócić do klubu. On ruszył w moim kierunku, wtedy zrobiłem zwód. Wtedy stracił równowagę i sam się przewrócił – relacjonował oskarżony.

Oskarżony relacjonował, że Gracjan P. po raz kolejny miał upaść gdy szamotanina przeniosła się w stronę jezdni. – Wpadłem w amok, bo on powiedział o mojej świętej pamięci matce, że jest „k...”. Ja bardzo przeżyłem chorobę i śmierć mojej mamy – tłumaczył dodając, że domagał się od 24-latka przeprosin za te słowa. Chwilę po tej wymianie zdań Paweł J. miał kopnąć ofiarę. Po kolejnym ciosie Gracjan P. miał się ponownie wywrócić. – Głowa mu strzeliła, jak z bicza. Uderzył w szynę tramwajową. Było słychać taki dźwięk, jakby coś chrupnęło – relacjonował. Później oskarżony miał odejść z miejsca zdarzenia i podejść do osób, które wziął za znajomych ofiary i powiedzieć im, że trzeba „pozbierać kolegę”.

Dostał udaru z nerwów

Paweł J. na sali sądowej przeprosił rodzinę zmarłego Gracjana. Podczas zeznań złożonych po zatrzymaniu, oskarżony tłumaczył, że bardzo się przejął całą sprawą, a podczas pobytu w Holandii miał kłopoty ze zdrowiem, które zakończyły się udarem mózgu. Jak przekonywał, było to związane z życiem w stresie.

Okazuje się, że to nie były jego pierwsze problemy neurologiczne. Po raz pierwszy z urazem głowy do szpitala trafił w wieku 15 lat. Kilka miesięcy przed wrześniowym zdarzeniem J. też był pacjentem oddziału neurologicznego jednego z wrocławskich szpitali. Śledczy ustalili ponadto, że miał on w rodzinie osobę, która leczyła się psychiatrycznie.

Ofiara miała problemy z narkotykami, ale wyszła na prostą

W piątek w charakterze świadka sąd przesłuchał ojca Gracjana P., który opowiadał m.in. o tym, że jego syn miał za sobą okres młodzieńczego buntu, ale z niego wyszedł. Ofiara kilka lat przed zdarzeniem pod klubem miała mieć epizod z narkotykami, ale jak przekonywał ojciec, Gracjan od czterech lat nie brał narkotyków, na jakiś czas opuścił Wrocław, by odciąć się od swojego dotychczasowego towarzystwa. Po tym czasie chłopak miał się bardzo zmienić. – Był spokojny, nigdy nigdzie się nie spieszył – wspominał ojciec, który o tym, że jego syn został pobity dowiedział się nad ranem.

Ojciec Gracjana w sądzie tłumaczył, że jego syn podczas zdarzenia miał chory bark. Rękę powinien mieć na temblaku, ale wychodząc na miasto go zdjął.

Kuzyn, z którym chłopak spędzał tamten wieczór w klubie już wcześniej tłumaczył, że z ofiarą się zgubił. Myślał, że 24-latek poszedł potańczyć, a gdy ten długo nie wracał zaczął go szukać. W okolicy dyskoteki nie zauważył krewnego, ani niczego podejrzanego. Kuzyna nie zastał też w jego domu rodzinny, który miał odwiedzić między 2 a 3 w nocy.

24-letni Gracjan z ulicy Szewskiej został zabrany przez pogotowie. W szpitalu przeszedł szereg operacji. Niestety lekarzom nie udało się go uratować. Zmarł trzy tygodnie po zdarzeniu na oddziale intensywnej terapii.

Oceń publikację: + 1 + 6 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.