Sport

Koszmar na Pomorzu. Koszykarski Śląsk wysoko przegrywa z Treflem Sopot

2020-11-10, Autor: Bartosz Królikowski

Ile się w grze zespołu może w przeciągu kilku dni zmienić, to aż trudno uwierzyć. Po katastrofalnym wręcz w swoim wykonaniu meczu, koszykarze Śląska przegrali na wyjeździe z Treflem Sopot 60:79 . Tym samym ich seria trzech zwycięstw z rzędu dobiegła smutnego końca.

Reklama

Po ponad miesięcznym tournée wyjazdowym, w ostatniej kolejce koszykarze Śląska powrócili do Hali Orbita i potwierdzili wysoką formę rozbijając Kinga Szczecin 91:73. Było to ich trzecie zwycięstwo z rzędu. Wrocławianie nie zdążyli jeszcze się porządnie w domu rozpakować, a już musieli szykować się na kolejny wyjazd i to daleki, bo do Sopotu na mecz z Treflem. Ich seria zwycięstw na pewno dodała im sporo optymizmu oraz pozytywnego kopa, zwłaszcza że przecież całkiem niedawno ostro potraktował ich koronawirus. WKS pokazał jednak świetną formę ofensywną. Strahinja Jovanović, Elijah Stewart, Aleksander Dziewa. Wszyscy oni ostatnio imponują formą. Na dodatek do Sopotu wraz z drużyną udali się nowo pozyskani Kyle Gibson oraz Mateusz Szlachetka, dzięki czemu trener Vidin miał znacznie większe pole do rotacji. Rywale WKS-u, Trefl Sopot, w ostatnich tygodniach zbyt wysoką formą poszczycić się nie mogli, bo na cztery ostatnie spotkania wygrali tylko jedno, a na ich parkiecie pokonał ich choćby poszatkowany kontuzjami i wirusem King Szczecin.

Sopocianie jednak nie zamierzali tutaj Śląskowi niczego ułatwiać, co wyraźnie zaznaczyli już w pierwszej kwarcie. Chociaż może inaczej, to sam WKS wpędził się w kłopoty. Wszakże wrocławianie grali nie dość że nieskutecznie, to jeszcze chaotycznie w rozegraniu. Dość powiedzieć, że po tym jak w dwie pierwsze minuty rzucili 4 punkty, to na kolejne „oczka” czekali prawie sześć minut. Kilka niecelnych rzutów oraz błędów w rozegraniu sprawiły, że Trefl odskoczył na prowadzenie 10:4, a mógł nawet wyżej. Na swoje szczęście wrocławianie pod koniec kwarty nieco przebudzili się z tego otępienia w jakie wpadli i nie dali gospodarzom powiększyć przewagi, a dzięki m.in. debiutanckim punktom Kyle’a Gibsona, udało im się nieco zmniejszyć straty (11:15). Mimo to była to jedna z najsłabszych kwart Śląska w ostatnich meczach.

Druga kwarta również była pokazem nieskuteczności i to z obu stron. Tak jednym jak drugim punktowanie szło jak krew z nosa. Dość powiedzieć że Śląskowi prawie trzy minuty zajęło zdobycie jakiegokolwiek punktu i to z rzutu wolnego. Z gry trwało to jeszcze dłużej, ale jak już się udało, to Ivan Ramljak przełamał złą passę zespołu w rzutach zza łuku. Jego trójka była pierwszą udaną taką próbą po ośmiu (!) pudłach. Trefl miał z kolei Pawła Leończyka, który przez ponad połowę drugiej kwarty był jedynym dostarczycielem punktów dla gospodarzy, ale robił to z powodzeniem. Jego dobre akcje utrzymywały kilkupunktową przewagę Trefla. WKS tymczasem wciąż straszliwie się męczył. Sopocianie wyszli w pewnym momencie nawet na 11-punktowe prowadzenie. Sygnał do odrabiania strat znów dał trójką Ramljak, a potem w jego ślady poszedł debiutujący Mateusz Szlachetka, który kombinacją celnych wolnych oraz trójki, zmniejszył straty do 5 pkt. W końcówce pierwszej połowy z dobrej strony pokazał się także Strahinja Jovanović, ale ostatnie słowo należało do T.J. Hawsa, którego rzut za trzy ustalił wynik po dwóch kwartach na 37:29 dla Trefla.

Niestety jeśli ktoś myślał, że po przerwie wrocławianie obudzą się i zaczną wreszcie punktować na dobrym poziomie, to grubo się mylił. WKS wyglądał tak jakby w trakcie podróży na Pomorze zgubili po drodze część duszy. Wolno, przewidywalnie, nieskutecznie. Defensywa Trefla, mimo iż nie uchodziła za wybitną, 110 punktów rzuciło im GTK Gliwice, wyglądała jak mur nie do rozbicia. W trzeciej kwarcie przez długi czas wrocławianie trafiali do kosza gości średnio co jakieś 3-4… minuty. Serio, nawet żebym mocno chciał tu kogoś wyróżnić to nie mam kogo. Może Ivana Ramljaka, który najczęściej dawał jakieś sygnały, ale to i tak naciągane jak cholera. Aleksander Dziewa nie istniał na boisku, Elijah Stewart dopiero pod koniec trzeciej kwarty zdobył swoje pierwsze punkty z gry, Strahinja Jovanović tylko od czasu do czasu pokazywał uncję swoich umiejętności. Wyglądało to fatalnie. Skuteczność WKS-u w rzutach z gry z rzadka przekraczała 40%. A Trefl? Wcale nie grał nie wiadomo jak. Przy tak dysponowanym Śląsku, drużyna w lepszej formie prowadziłaby trzydziestoma punktami, a nie siedemnastoma. Przed ostatnią kwartą gospodarze prowadzili 59:43.

W niej z kolei Śląsk trafiał najczęściej trójkami, tylko co z tego, skoro robili to jeszcze rzadziej. Przez 9 (!) minut wrocławianie skutecznie rzucili tylko 3 razy, za każdym zza łuku. O tym jak przeciętny do bólu był Trefl świadczy to, że oni nijak nie potrafili tego wykorzystać. Rzucali podobnie beznadziejnie. Z tym że żeby nawet niecelnie rzucić… to najpierw trzeba w ogóle rzucić. Tymczasem Śląsk zaliczał mnóstwo strat. Grali jakby niekoniecznie wiedzieli co się wokół nich dzieje. Tu strata bo piłka poza boiskiem, tam błąd kroków. Coś wręcz rzadko spotykanego. A Trefl się wręcz dobrze bawił. Powiększali swoją przewagę i powiększali. Dopiero gdy w ostatniej minucie na parkiecie byli już niemal w komplecie absolutni sopoccy rezerwowi, Śląsk nieco rzutów trafił, ale to uratowało ich tylko przed jeszcze większą katastrofą. Jednak tylko przed tym, bo mecz był nie do odratowania. Wrocławianie ponieśli porażkę aż 60:79.

Co tam się w tej Ergo Arenie stało to aż trudno wytłumaczyć. Jeszcze kilka dni temu Śląsk pewnie rozwalił Kinga Szczecin, a niewiele wcześniej zrobił to samo z HydroTruckiem Radom. Tymczasem przeciwko Treflowi to nie był WKS. To nie była ich gra, ich skuteczność, ich dzień, ich wszystko. Oni sami dzisiaj siebie nie przypominali. Straty, niecelne rzuty (38% skuteczności z gry), kiepskie zbiórki (35:27 dla Trefla), słabiutkie trójki (6/21). Lista kłopotów Śląska była dziś długa, jak lista wykolejeni tramwajów wrocławskiego MPK. Punktowo najlepszy był Ivan Ramljak, który zdobył 13 pkt i był jedynym z dwucyfrówką. To mówi w zasadzie wszystko. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić co ich dopadło, biorąc pod uwagę w jakiej formie byli ostatnio. Kryzys dnia, niewygodny styl rywali, czy… ostry cień mgły. Aż trudno to wyjaśnić. Jedno wiadomo na pewno. Stać ich na wiele więcej i kibice muszą wierzyć, że był to tylko wypadek przy pracy.

Kolejny mecz Śląsk rozegra już w niedzielę 15 listopada. O 17:35 w Hali Orbita WKS zmierzy się z liderem tabeli, Legią Warszawa.

Trefl Sopot – WKS Śląsk Wrocław 79:60 (15:11, 22:18, 22:14, 20:17)

Trefl: Ł. Kolenda 7, Paliukenas 6, Olejniczak 16, Moten 14, Gruszecki 7 oraz Ziółkowski 0, Haws 14, Pułkotycki 0, M. Kolenda 3, Leończyk 10, Klawa 0, Rompa 2

Śląsk: Stewart 8, Keller 3, Jovanović 9, Gabiński 2, Ramljak 13 oraz Gibson 8, Gordon 4, Dziewa 6, Szlachetka 7, Tomczak 0, Żeleźniak 0, Marchewka 0

Oceń publikację: + 1 + 0 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1315