Sport

Marzenia o pozycji lidera zniszczone w sposób okrutny. Fatalny dziś Śląsk rozbity w Poznaniu

2021-10-02, Autor: Bartosz Królikowski

Miał być mecz na szczycie, a wyszła gierka treningowa dla gospodarzy. Śląsk Wrocław zaprezentował się wyjątkowo fatalnie i przegrał z niezwykle skutecznym Lechem Poznań 0:4. Tym samym w tym sezonie Ekstraklasy nie ma już drużyn niepokonanych.

Reklama

Mecz na szczycie tabeli, mecz o miano lidera, hit kolejki. Gdyby spotkanie to odbyło się tydzień wcześniej, byłoby też meczem dwóch niepokonanych zespołów, ale Lech przegrał w Białymstoku z Jagiellonią 0:1 i ostatnią taką drużyną pozostał Śląsk. Śląsk który zaś w swoim poprzednim starciu, po wielu emocjach związanych zwłaszcza z wielokrotnie interweniującym VAR-em, pokonał Wisłę Płock u siebie 3:1. To właśnie pozwoliło wrocławianom powrócić na pozycję wicelidera i uczynić dzisiejszy mecz, pojedynkiem na absolutnym szczycie tabeli. Emocjonującym o tyle, że wygrany na pewno spędziłby przerwę reprezentacyjną na fotelu lidera, zaś przegrany mógłby wylecieć nawet poza podium. Jak wiadomo, to jest taka faza sezonu, że to że ktoś teraz do kogoś traci punkt czy dwa, nie ma głębszego znaczenia. Ale bycie na podium zawsze buduje.

Przed Śląskiem stało bardzo trudne zadanie, bowiem Lech może i przegrał z Jagiellonią, ale ogólnie jest drużyną najrówniejszą w całej lidze. Mają najlepszą ofensywę (18 goli) oraz defensywę. Na ich stadionie punkty urywały im tylko Radomiak Radom na inaugurację oraz Pogoń Szczecin. Ale poza tym poznaniacy potrafili choćby kompletnie rozwalić Wisłę Kraków 5:0 (a mogli wygrać jeszcze wyżej). W dobrej formie są zwłaszcza Joao Amaral (3 gole i 4 asysty) oraz Mikael Ishak (6 goli).

Jeśli chodzi o skład to trener Magiera nie kombinował w porównaniu do spotkania w Wisłą Płock. WKS wyszedł na boisko w dokładnie takim samym zestawieniu. Na ławce po raz pierwszy po długiej kontuzji zasiadł Patryk Janasik, a także nieobecny tydzień wcześniej Mark Tamas. Ponownie zabrakło za to Victora Garcii, a na dodatek urazu doznał w przeciągu tygodnia inny Hiszpan, Caye Quintana.

Mówi się że prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale jak kończą. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział jak Śląsk skończy, lecz zacząć to zaczęli koszmarnie. Dwóch minut potrzebował Lech by objąć prowadzenie. Wystarczyło dośrodkowanie Pedro Rebocho i odbita piłka trafiająca do Joao Amarala. Którego Stiglec i Verdasca próbowali zablokować chyba wzrokiem. Presją psychiczną, bo fizyczną na pewno nie. Portugalczyk nie zmarnował szansy i precyzyjnym strzałem pokonał Michała Szromnika.

Fatalnie rozpoczęli mecz piłkarze Śląska, a co więcej kolejne minuty nie wyglądały zbyt wiele lepiej. Lech dominował kompletnie. Piłka uwielbiała przebywać w szesnastce WKS-u, zaś do pola karnego Lecha ciągnęło ją jak psa do weterynarza. Poznaniacy nie pozwalali wrocławianom na dłużej utrzymać się przy futbolówce. Środek pola wyglądał po prostu jakby tam byli tylko piłkarze gospodarzy. Przekładało się to na okazje bramkowe. Blisko trafienia był choćby Ishak. Śląsk zaś dopiero w 29 minucie oddał pierwszy celny strzał na bramkę rywali, gdy Filipa Bednarka przetestował zza pola karnego Robert Pich.

Gola nie było, był za to rzut rożny. Rzut rożny dla WKS-u, który skończył się bramką dla… Lecha. Po dośrodkowaniu piłka trafiła za pole karne do Krzysztofa Mączyńskiego. Były reprezentant Polski tak długo zwlekał ze strzałem, że gdy to w końcu zrobił, nabił Jakuba Kamińskiego. Młodzieżowiec gospodarzy wykorzystał błąd, przejął futbolówkę i popędził na bramkę, z zimną krwią wykorzystując sytuację sam na sam ze Szromnikiem. Śląsk robił błędy, a Lech wykorzystywał je okrutnie. „Kolejorz” trafił nawet po raz trzeci. Mikael Ishak urwał się obrońcom i nie dał szans bramkarzowi, ale tym razem wrocławian uratował spalony. Niemniej pierwsza połowa była słabiuteńka w wykonaniu WKS-u, a Lech zasłużenie prowadził 2:0.

Trener Magiera zareagował w przerwie zmianami na wahadłach, bo za Stigleca oraz Pawłowskiego, weszli Patryk Janasik i Jakub Iskra. Czy to były pozycje najbardziej wymagające roszad? Bardziej WKS przegrywał w środku pola, ale poza bramkarzem nie było tak naprawdę pozycji, na której zmiana byłaby nieuzasadniona. Faktycznie pierwsze minuty po powrocie na boisko dawały nadzieję, że coś tu się może zmienić. WKS podszedł wreszcie na nieco dłużej pod bramkę Lecha, starał się stwarzać zagrożenie. Ale to wszystko nie tylko było za mało, lecz także trwało za krótko. Bowiem Śląsk przez 8 minut co najwyżej tylko trochę Lecha postraszył. Zaś gospodarze potrzebowali dwóch, by dobić ich kompletnie. Choć tak właściwie należy powiedzieć, że to WKS sam sobie strzelił najpierw w kolano, a potem prosto w łeb.

Najpierw w 54 minucie Jakub Kamiński w banalny sposób ograł Szymona Lewkota oraz Krzysztofa Mączyńskiego i mocnym, precyzyjnym strzałem nie dał Szromnikowi szans. Bramkarz WKS-u, był dziś najbardziej bezradnym człowiekiem na boisku, bo na to co wyprawiali koledzy z pola, nie pomogłaby nawet boska interwencja. Przykład tego dał dwie minuty później Lewkot, który w fatalny sposób stracił przed polem karnym piłkę na rzecz Ishaka, a szwedzki napastnik wykonał wyrok. Ledwie 120 sekund i już było 4:0, czyli po meczu.

Od tamtej pory Lech, co zrozumiałe, nie atakował już z aż taką agresją oraz polotem, ale i tak to oni byli znacznie bliżej piątego gola niż WKS trafienia honorowego. Takowy zresztą padłby w 89 minucie, gdyby nie znakomita interwencja Szromnika po główce Bartosza Salamona. To jak duża była dziś dysproporcja, najlepiej pokazał… sędzia. Bartosz Frankowski nie przedłużał już bowiem tego nierównego pojedynku za bardzo i doliczył tylko jedną, bardzo wymowną w swej niewielkości minutę.

Choćby się nie wiadomo jak starać, nie da się znaleźć po tym meczu jakichkolwiek pozytywnych słów pod adresem Śląska. WKS wystawił się dziś do bicia, ale Lech lał ich i patrzył czy równo puchnie. To było takie spotkanie, w którym nic nie funkcjonowało dobrze. Erik Exposito kompletnie odcięty, środek pola nie funkcjonował dobrze w najmniejszym stopniu, wahadła były dziś jak plac zabaw do skrzydłowych Lecha, a obrona niczym kopalnie sprzed setek lat. Tu coś wybuchło, tam się zawaliło. Nie było dziś defensora Śląska, który by czegoś w mniejszym czy większym stopniu nie skopał. Powtórka z meczu z Hapoelem Beer Szewa, choć Lech był jeszcze bliżej jeszcze wyższego zwycięstwa. Bardzo silni dziś gospodarze, trafili na bardzo silnych dziś gości. Nie wyglądało to niestety jak mecz na szczycie, tylko jak pojedynek lidera z co najwyżej środkiem tabeli. I z tą świadomością będą musieli sobie radzić wrocławianie przez najbliższe 2 tygodnie.

Teraz bowiem czas na przerwę reprezentacyjną. Po niej zaś WKS powalczy o rehabilitację, mierząc się na własnym stadionie z Rakowem Częstochowa. Ten mecz w sobotę 16 października o 20:00.

Lech Poznań – Śląsk Wrocław 4:0

Gole:

1:0 – Joao Amaral 2’

2:0 – Jakub Kamiński 30’

3:0 – Jakub Kamiński 54’

4:0 – Mikael Ishak 56’

Lech: Bednarek – Satka (74. Pereira), Milić, Salamon, Rebocho – Amaral (74. Skóraś), Karlstrom, Tiba (74. Kwekweskiri), Ramirez, Kamiński (66. Marchwiński) – Ishak (77. Sobiech)

Śląsk: Szromnik – Lewkot (80. Bejger), Golla, Verdasca – Pawłowski (46. Iskra), Schwarz (74. Makowski), Mączyński, Stiglec (46. Janasik) – Pich (80. Łyszczarz), Praszelik – Exposito

Żółte kartki: Stiglec (Śląsk)

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń)

Oceń publikację: + 1 + 7 - 1 - 4

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1288