Sport

Szalony mecz na Stadionie Wrocław! Śląsk remisuje z Lechem Poznań

2020-09-12, Autor: Bartosz Królikowski

Goli cały worek, emocji cała masa, tylko zwycięzcy zabrakło. Po fantastycznym widowisku Śląsk Wrocław zremisował 3:3 z Lechem Poznań w meczu trzeciej kolejki PKO Ekstraklasy. Wrocławianie dzięki temu przynajmniej do niedzieli będą liderem ligowej tabeli.

Reklama

Piłkarze Vitezslava Lavicki zaczęli sezon od bardzo mocnego uderzenia, pewnie wygrywając swoje dwa pierwsze mecze. Mogli wręcz żałować, że przerwa reprezentacyjna przyszła tak szybko, ale z drugiej strony mogli wykorzystać ten czas na jeszcze większą poprawę swojej gry. Tak czy inaczej Śląsk mógł dziś wskoczyć na pozycję lidera. Aby tego dokonać, przede wszystkim musieli oni wygrać z Lechem Poznań. Kolejorz w dwóch pierwszych spotkaniach zdobył tylko jeden punkt, choć w obydwu był znacznie lepszy od rywali. Poznaniaków pogrążały jednak błędy w defensywie, a Śląsk zarówno przeciwko Piastowi Gliwice (2:0), jak i Wiśle Kraków (3:1) pokazał, że potrafi je bezlitośnie wykorzystywać. Niestety wrocławski klub wciąż prześladował pech. Nie dość że swoich kontuzji nie zdążyli wyleczyć m.in. Krzysztof Mączyński czy Dino Stiglec (choć akurat on na ławce zasiadł), to jeszcze krótko przed meczem urazu doznał Fabian Piasecki, co w obliczu ciągłej absencji Erika Exposito oznaczało, że WKS z Lechem grał bez nominalnego napastnika.

Śląsk wzorem meczu z Piastem bardzo szybko mógł wyjść na prowadzenie. Niestety w trzeciej minucie Robert Pich nie zdążył wbić do pustej bramki piłki wstrzelonej przez Lubambo Musondę. Niewykorzystana okazja szybko się zemściła. Lech przeprowadził w siódmej minucie podobną akcję co WKS wcześniej. Michał Skóraś zagrał płasko ze skrzydła w pole karne, a tam najlepiej odnalazł się Mikael Ishak, który nie dał szans Putnockiemu. To trzeci gol Szweda w tym sezonie Ekstraklasy. O jego umiejętnościach przekonały się Zagłębie Lubin, Wisła Płock, przekonał się i Śląsk. Ale kto myślał że to w jakikolwiek sposób podłamie gospodarzy, ten chyba nie oglądał poprzednich meczów Śląska. Odpowiedź przyszła. I to jaka!

Lech Poznań w tym sezonie bardzo kiepsko radzi sobie w defensywie przy stałych fragmentach gry, zwłaszcza rzutach rożnych. WKS doskonale wiedział jak to wykorzystać. To były dwa ekspresowe, potworne ciosy. Najpierw w minucie dwunastej dośrodkowanie Waldemara Soboty wykorzystał znakomicie Piotr Celeban. Natomiast dwie minuty później po kolejnej wrzutce z rożnego Soboty zakotłowało się w polu karnym Lecha, aż nagle bramkarz Filip Bednarek wybił piłkę, jak się wydawało, zza linii bramkowej. Sędzia początkowo nie uznał iż padł gol, ale analiza VAR wykazała, że golkiper Lecha rzeczywiście odbił futbolówkę już w bramce. Ostatnim zawodnikiem który dotknął piłkę, a zarazem strzelcem gola, okazał się nie kto inny jak Mathieu Scalet, który do składu wskoczył tylko dzięki kontuzji Fabiana Piaseckiego. Śląsk w dwie minuty wrócił z dalekiej podróży, a Lech jak to oni mają w tym sezonie w zwyczaju, to co zyskał świetnym atakiem, szybciutko roztrwonił bałaganem w defensywie. Już w 20. Minucie WKS mógł prowadzić 3:1, ale w sytuacji sam na sam z bramkarzem, Musonda uderzył wprost w niego.

Dobrych kilka chwil musiało minąć, zanim do zespołu gości dotarło co to się tak właściwie stało. Wszakże przez parę minut wyglądali jak dzieci we mgle. Ale jak się obudzili, to z wielkim hukiem. Tak jak Śląsk w 120 sekund zdobył wcześniej dwa gole, tak Lech potrzebował dwa razy tyle, by zrobić dokładnie to samo. Jednak po kolei. Najpierw w 28 minucie w Kolejorz dostał się w pole karne Śląska, a tam z trzech metrów do bramki nie trafił Ishak, ale piłka wylądowała pod nogami Daniego Ramireza. On już nie skiksował i wyrównał stan meczu. Obrona Śląska, podobnie jak ich rywali, ewidentnie uznała, że mecz będzie ciekawszy jak oni nie będą przeszkadzać rywalom. No bo jak inaczej wyjaśnić sytuację, w której w 32. Minucie Pedro Tiba wbiega z piłką w szesnastkę bez większego trudu, zagrywa do Ishaka, którego kilka metrów przed bramką też nikt specjalnie nie niepokoi, a Matus Putnocky może tylko obserwować, jak Szwed strzela mu gola, notując dublet. Zresztą obaj bramkarze mogli w tej pierwszej połowie tylko łapać się za głowę patrząc na grę ich kolegów z obrony. Wszakże drugie trafienie napastnika Lecha, piąty gol w całym meczu, było jednocześnie piątym celnym strzałem w tym spotkaniu. Ani Putnocky, ani Bednarek żadnego poważnego błędu przy żadnej z bramek nie popełnili. Więcej goli w tym armagedo… pierwszej połowie znaczy się, nie padło, ale takie części spotkania w Ekstraklasie rzadko mają miejsce i na brak emocji absolutnie nikt nie mógł narzekać.

Czy po takim rollercoasterze emocji w pierwszy 45 minutach mogliśmy liczyć na jeszcze więcej? Zanosiło się że… jak najbardziej! Wszakże druga połowa zaczęła się praktycznie od rzutu karnego dla Śląska. W 49 minucie Musonda odjechał Tymoteuszowi Puchaczowi, nie po raz pierwszy zresztą, toteż młody obrońca ratował się wślizgiem. Tak się uratował, iż sprokurował jedenastkę. Sędzia Piotr Lasyk konsultował swoją decyzję z VAR-em, ale ten, choć analiza trwała długo, ostatecznie jej nie zmienił. Do piłki podszedł Robert Pich i nie pomylił się. Ostrej jazdy ciąg dalszy. Słowak mógł w 60. Minucie zdobyć drugiego gola. Obrońcy Lecha dostawali kompletnego zaćmienia umysły niemal przy każdym dośrodkowaniu Śląska. Znów nie potrafili skutecznie wybić piłki, a Pich pięknie uderzył z woleja, jednak niewiele nad poprzeczką.

Ktoś może uwierzyć lub nie, ale od tej sytuacji Słowaka przez dłuższy czas nic ciekawego się nie działo. Nie ma się jednak co dziwić. Granie na takiej intensywności ofensywnej prędzej czy później odbije się na piłkarzach. Na celne strzały musieliśmy czekać do 77. Minuty. Wtedy wówczas na przestrzeni 180 sekund dwukrotnie próbował Dani Ramirez, a raz Pich, ale wszystkie próby pewnie wyłapali bramkarze. W końcówce do zdecydowanego ataku ruszył Lech. Poznaniacy prawie dopięli swego w 86. Minucie, gdy Ishaka od hattricka powstrzymała poprzeczka. Wszakże tylko tego w tym meczu jeszcze nie było. Bliziutko był też już w doliczonym czasie gry Jakub Kamiński, którego strzał minął słupek bramki Putnockiego o centymetry, jak nie milimetry. Dalsze starania Lecha były również nieskuteczne i wynik meczu nie uległ zmianie.

Kandydat do meczu roku proszę państwa. Od około 60. Minuty tempo nieco siadło, ale jak tu się dziwić? Po takim futbolowym rock n’ rollu byłoby dziwne gdyby piłkarze tego nie odczuli. Pierwsza połowa była przykładem tego co by było, jakby wszyscy zapominali o obronie i skupiali się wyłącznie na ataku. Jazda bez trzymanki. Śląsk na pewno nie może tak prezentować się w defensywie. Mariusz Pawelec dzisiaj w pierwszej połowie nie był poważną przeszkodą dla ataku Lecha. Wszystkie trzy akcje zakończone golem poszły jego stroną. Środek defensywy również za często panikował. Ale za emocje jakich piłkarze dostarczyli, można to tymczasowo puścić w niepamięć i cieszyć się meczem jakich w Ekstraklasie często nie oglądamy. Wrocławianie nie mieli tylu okazji co Lech, ale podobnie jak w poprzednich meczach, byli bezlitośni w ich wykorzystywaniu (może oprócz Lubambo Musondy, ale on i tak zagrał świetny mecz). Ponadto znów pokazali, że są niezwykle groźni przy stałych fragmentach gry (Piotr Celeban. Nic więcej mówić nie trzeba). Dziś widzieliśmy świetne widowisko i kibice Śląska zapewne żałują, że WKS nie wygrał, bo Lecha można było ukąsić jeszcze parę razy, ale remis po takim meczu trzeba docenić.

Kolejne spotkanie Śląsk rozegra na dalekim wyjeździe w Szczecinie. W sobotę 19 września o 17:30 zmierzy się tam z Pogonią.

Śląsk Wrocław – Lech Poznań 3:3

0:1 – Mikael Ishak 7’

1:1 – Piotr Celeban 12’

2:1 – Mathieu Scalet 14

2:2 – Dani Ramirez 28’

2:3 – Mikael Ishak 32’

3:3 – Robert Pich 51’ (K)

Śląsk: Putnocky – Celeban, Golla, Puerto, Pawelec (68. Stiglec) – Musonda (83. Bargiel), Łabojko, Sobota, Praszelik (71. Samiec-Talar), Scalet (83. Makowski) – Pich

Trener: Vitezslav Lavicka

Lech: Bednarek – Czerwiński, Rogne, Crnomarković (81. Dejewski), Puchacz – Kamiński, Moder, Tiba, Ramirez (81. Marchwiński), Skóraś (71. Sykora) – Ishak

Trener: Dariusz Żuraw

Żółte kartki: Sobota, Stiglec (Śląsk)

Sędzia: Piotr Lasyk

Widzów: 11 535

Oceń publikację: + 1 + 15 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1316