Wiadomości

Tajemniczy Wrocław: Wrocławska Madonna cz. 7

2013-07-13, Autor: Jolanta Maria Kaleta
Na łamach naszego portalu prezentujemy cykl pod tytułem Tajemniczy Wrocław. Publikujemy w nim fragmenty powieści znanej wrocławskiej pisarki - Jolanty Marii Kalety. Począwszy od 1 czerwca przez kolejne tygodnie na naszej stronie w każdą sobotę można śledzić losy bohaterów "Wrocławskiej Madonny". Dziś siódma już część trzymającej w napięciu powieści, której tłem jest stolica Dolnego Śląska.

Reklama

>Przeczytaj pierwszy odcinek powieści Jolanty Marii Kalety pt. "Wrocławska Madonna".

 

>Przeczytaj drugi odcinek.

 

>Przeczytaj trzeci odcinek.

 

>Przeczytaj czwarty odcinek.

 

>Przeczytaj piąty odcinek.

 

>Przeczytaj szósty odcinek.

 

A oto kolejna część powieści:

 

Upalny, lipcowy dzień chylił się ku końcowi. Ruch na ulicach zamierał. Nie tylko z powodu późnej pory. Zaczęły się wakacje i z miasta powyjeżdżały całe rodziny. Rozgrzane przez słońce chodnikowe płyty emanowały ciepłem niczym ściany kaflowego pieca, lecz w salonie Desy przy Kościuszki panował przyjemny chłód. Okna od północy nie dopuszczały w ciągu dnia zbyt wielu promieni słonecznych, a grube ceglane mury nie nagrzewały się. Inaczej rzecz się miała z nowymi blokami. Betonowe prefabrykaty chłonęły wysoką temperaturę jak szamot i wieczorem oddawały ją otoczeniu, nie pytając o zgodę mieszkańców.

 

Wolski od powrotu z Wiednia schudł jeszcze bardziej. Pasek od spodni zapinał już na ostatnią dziurkę. Zniechęcony do wszystkiego, przestał się golić i zapuścił brodę. Okazało się, że zarost miał bardzo ciemny, ale poprzetykany srebrnymi nitkami. Również jego włosy dawno nie dotykała ręka fryzjera. Skręcone w delikatne fale leżały na karku oraz zasłaniały całe czoło. Wyglądem przypominał hippisa, dziecię kwiat. Korzystając z odrobiny swobody, którą nowa władza raczyła dać społeczeństwu, było ich na ulicach coraz więcej. Kolorowo ubrani, z długimi włosami, z gitarami pod pachą.

 

 

Na uczelni trwały już wakacje, więc Wolski więcej czasu mógł spędzać w Desie. Listy od Tamary przychodziły regularnie. Dwa każdego tygodnia. Często atrament był rozmazany przez łzy. Błagała, żeby wybaczył jej tchórzostwo. Odpowiadał, że wybaczył, że ją zrozumiał, ale nie było to całkiem zgodne z prawdą. Gdzieś w sercu, a może w mózgu, tkwiła zadra, że pomyślała tylko o sobie, że zabrakło jej odwagi.

 

Dochodziła godzina osiemnasta, gdy dzwonek zawieszony nad drzwiami wydał charakterystyczny dźwięk. Taki sam, jak w galerii Tamary. Któregoś dnia usłyszał jego głos na placu targowym i kupił. Za każdym razem, gdy tylko wchodził klient, stawały mu przed oczyma jej kasztanowe, niesforne włosy. Ale nigdy to nie była ona. Teraz też nie.

 

Lecz ten, który wszedł, wywołał u Wolskiego równie wielką ekscytację. Pamiętał tego człowieka bardzo dobrze. Jakby to było zaledwie wczoraj. Cały czas miał ten obraz w pamięci. Potężnej budowy mężczyzna, z czarnymi kręconymi włosami, przypominający urodą Cygana, który przyciskał Tamarę do ściany. Majchrzak – przypomniał sobie jego nazwisko. Teraz wszedł do salonu Desy we Wrocławiu, w którym Wolski dorabiał sobie po godzinach zajęć na uczelni.

- Dziń dobry! – przywitał się od progu. – Chciałbym dać obrazy do wyceny.

Obrzucił Marka obojętnym, prawie niewidzącym spojrzeniem. Rozejrzał się po części wystawowej Desy, wyjął z aktówki plik fotografii dużego formatu i rozłożył na ladzie.

- To te obrazy – dodał i zawiesił wzrok na Wolskim.

- Na podstawie fotografii nie mogę dokonać wyceny. Muszę widzieć oryginał – wyjaśnił Marek spokojnym głosem, choć przyszło mu to z trudem; w ustach poczuł suchość, jakby od tygodnia nie napił się ani kropli wody.

Miał ogromną ochotę dać temu facetowi w szczękę. Za wszystkie przykrości, które uczynił Tamarze. Gdyby jednak to zrobił, konsekwencje byłyby niewspółmiernie przykre w stosunku do chwilowej satysfakcji.

- No tak. Rozumiem – bąkał Majchrzak. – Źle się wyraziłem. Niech pan powie na podstawie tych fotografii, czy te obrazy są w ogóle coś warte. Gdybym je miał, na przykład.

Wolski wziął do ręki zdjęcia. Przedstawiały skradzione u Teppera obrazy Waldmuellera, von Rayskiego, Cornitha, Trubnera i Maxa Slevogta. Wybitnych malarzy niemieckich XIX wieku. W głównej mierze impresjonistów.

- Oryginały tych obrazów na aukcjach europejskich i amerykańskich osiągają bardzo wysokie ceny – objaśniał, starając się zapanować nad drżeniem rąk. – Ale u nas nikt nie ma tyle pieniędzy, żeby kupić je za właściwą cenę.

- Może pan podać orientacyjną różnicę? – poprosił grzecznie.

- Bardzo proszę – odparł Marek już nieco spokojniejszy. – Wilhelm Trubner na aukcji w Monachium osiągnął ostatnio cenę 300 tysięcy marek zachodnich. U nas w salonie możemy panu zaproponować 20 tysięcy. Złotych, oczywiście. Pod warunkiem, jak powiedziałem, że pokaże pan oryginał i udokumentuje pochodzenie obrazu. 

- O, kur… – wyrwało się Majchrzakowi. – Co tak tanio?!

- Pan może zażądać wyższej ceny, tylko będzie pan musiał liczyć się z tym, że nikt go nie kupi. U nas w Polsce przeciętna pensja to 2 tysiące złotych, trzeba o tym pamiętać.* - To mówi pan, że lepiej sprzedać za granicą?

- Zdecydowanie – przytaknął Wolski. – Pod warunkiem, że dostanie pan zgodę na wywóz dzieła.

- Jaką zgodę? Czyją zgodę? – spytał podenerwowany.

- U nas obowiązuje przepis, że każde dzieło sztuki wyprodukowane przed 1945 rokiem wymaga zgody ministerstwa na wywóz.

- Aha. Którego ministerstwa? MSW?

- Nie. Te obrazy wymagają zgody Ministerstwa Kultury i Sztuki.

- Przecież to jakieś jaja, żeby na własne obrazy mieć zgodę jakiegoś dupka z ministerstwa – żołądkował się Majchrzak zdenerwowany, że jego plan skomplikował się.

Wolałby, żeby jego koledzy z MSW nie wiedzieli, że on ma te obrazy, a tym bardziej, że chce je sprzedać.

Wolski te słowa pozostawił bez komentarza. Nie wspomniał też po raz drugi swemu klientowi, że trzeba okazać dokumenty mówiące w jaki sposób weszło się w posiadanie dzieła sztuki. Obawiał się, że przypomnienie kradzieży może wywołać straszne w skutkach skojarzenia. Jeżeli Majchrzak go rozpozna, to załatwi sprawę po swojemu. Nawet wolał sobie nie wyobrażać na czym to by polegało.

 

Majchrzak zebrał fotografie i wsadził je do teczki. Wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. Wściekłość rozsadzała go od środka. - Co za kurewski ustrój? – myślał – Żeby nawet własnych obrazów człowiek nie mógł sprzedać normalnie.

Rzucił teczkę na tylne siedzenie Mercedesa i ruszył w stronę Placu PKWN. Był tam lokal do wynajęcia, świetnie nadający się na kawiarnię. Jeden telefon z Warszawy wystarczył, żeby miasto podpisało z nimi umowę na dzierżawę za symboliczny czynsz.

Kopeć na niego już czekał. Metrówką odmierzał odległości od ściany do ściany i pilnie coś notował na kartce. Podniósł się z kolan, gdy tylko Majchrzak wszedł.

- No i jak? Jaka cena? – spytał trochę zasapany.

- Weź mnie kurwa, nie denerwuj! – Wacek cisnął teczkę w kąt, aż kurz uniósł się do góry.

- Cygan, co jest? – spojrzał na szwagra i czekał na wyjaśnienia. – No gadaj, do jasnej cholery!

- U nas nie dostaniemy takiej ceny, jak na zachodzie! Ot co! – wyrzucił z siebie Majchrzak.

Heniek wzruszył ramionami:

- To co za problem skoczyć do Reichu i tam opchnąć?

- Tobie to wszystko wydaje się takie proste – burknął Majchrzak – a w tym kraju, to musisz mieć pozwolenia, zezwolenia, zaświadczenia. Gdzie my, kurwa, żyjemy?!

- Resort nam nie załatwi? Niemożliwe… – oświadczył Kopeć.

Zapalił papierosa i z teczki wyjął butelkę piwa. Zębami zerwał kapsel i pił wprost z butelki. Beknął głośno i podał piwo Wackowi. - Chlapnij sobie Cygan, to ci przejdzie. Kozoduj albo Bielawski załatwią – dodał pewnym swego głosem. – Nawet ten od nas, z Podwala, porucznik Kwieciński.

Wacek pociągnął spory łyk i dopiero odpowiedział:

- Załatwią, skurwysyny, ale nie za darmo. A ten Kwieciński, to za parę groszy matkę własną by sprzedał.

Kopeć spojrzał uważnie na szwagra. Widział wyraźnie, że nie tylko to go gryzło. Znał go dobrze i wiedział, że nie był chytry. Zawsze odpalał działkę komu było trzeba. W myśl zasady: „Zarabiaj i daj zarobić innym”. Moment zastanowił się, zanim zdecydował się zapytać: - Ty, powiedz, o co chodzi? Przecież widzę.

- Kurwa, ja już gdzieś widziałem tego cwaniaczka z Desy, tylko za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie. I to mnie wkurwia! Wyrwał szwagrowi butelkę z piwem z ręki i duszkiem wypił do dna. Po chwili sięgnął po następną.

Po godzinie wracali Volkswagenem do siebie, na Żerniki. Majchrzak zbyt pijany, aby usiąść za kierownicą, zostawił Mercedesa na parkingu. Minęli już Buforową, gdy wrzasnął:

- Wiem! Jasna dupa! Wiem! To on!

 

---

Kolejna część "Wrocławskiej Madonny" na naszym portalu już 13 lipca! ----- Dla autorki Jolanty Marii Kalety inspiracją do napisania powieści stało się zagadkowe, nagłośnione w 1961 roku, zniknięcie z kaplicy Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim, cennego obrazu Łukasza Cranacha Młodszego „Madonna Pod Jodłami”, zwanego "Wrocławską Madonną".

 

Przez dziesięciolecia wydawało się, że jest on dla Polski bezpowrotnie stracony. Kiedy Autorka książki w lipcu br. złożyła w wydawnictwie maszynopis powieści osnutej na tych wydarzeniach, całą Polskę obiegła sensacyjna wiadomość - do posiadania „Madonny” przyznał się Kościół Katolicki w Szwajcarii i wart kilka milionów dolarów obraz zwrócił Polsce. Czy pisarka trafnie przewidziała koleje losu i kres wędrówki obrazu? Czy przewidziała rzecz niemożliwą – jego powrót do Polski? A może wyobraźnia podsunęła Jej inne, ciekawsze niż rzeczywistość, rozwiązanie? Na to pytanie Czytelnik znajdzie odpowiedź w powieści. Śledząc losy jej bohaterów odnajdzie także odpryski głośnej operacji polskich służb specjalnych PRL-u o kryptonimie „Żelazo”.

 

Marek Wolski, wrocławski historyk sztuki, poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki przez swego przyjaciela sekretarza Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu, bez zgody polskich władz, wyrusza na poszukiwanie zaginionego obrazu „Madonna Pod Palmami”. Poprzez Drezno i Wiedeń, ścigany przez agentów służb specjalnych, tropi wymykający się wciąż obraz. Sprawę dodatkowo komplikuje pojawienie się pięknej kobiety. Wolskiemu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu nie może zapobiec nawet powrót do Polski.

 

Akcja powieści toczy się wartko, zaskakując bohatera i czytelników wciąż nowymi przeciwnościami losu, z którymi musi sobie radzić wykorzystując cały swój spryt, inteligencję i urok osobisty. Tę książkę, napisaną ciekawie, soczystym, żywym językiem, z postaciami "z krwi i kości", osadzoną w konkretnych realiach historycznych, czyta się przysłowiowym ‘jednym tchem’. Znajdziemy w niej i zbrodnię i przemoc i bezwzględność służb specjalnych, ale także seks, przyjaźń i prawdziwą miłość.

Oceń publikację: + 1 + 5 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (3):
  • ~Betata 2013-07-16
    21:03:04

    0 0

    Dobry pomysł z zamieszczaniem powieści. Można się oderwać, choć na chwilę, od bieżących spraw. Szkoda, że to tylko fragmenty, bo trochę mnie wciągnęło.

  • ~Sabcia 2013-07-20
    18:20:25

    0 0

    fajne, szkoda, że to tylko fragmenty, chyba trzeba kupić książkę, aby poznac zakończenie.

  • ~Zwerg 2013-07-21
    19:45:22

    0 0

    Obawiam się, że Sabcia ma rację - tak dobrali fragmenty, że zakończenia nie poznamy, ale jak zwykle będzie optymistycznie.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.