Sport

Druga strona medalu (odc.31) - Mariusz Pawelec

2018-06-30, Autor: Andrzej Gliniak

Mariusz Pawelec, piłkarz Śląska Wrocław, jest kolejnym gościem Andrzeja Gliniaka w "Drugiej stronie medalu. Zawodnik WKS-u opowiada o przeżyciach podczas narodzin syna, o swoich piłkarskich celach, a także o tym, jak grał dla WKS-u z kontuzją. Zapraszamy do lektury.

Reklama

Swoje piłkarskie cele założyłeś sobie w zasadzie od początku przygody z futbolem.
Jako młodych chłopak, grając jeszcze w juniorach, przykleiłem sobie na biurku karteczkę. Chciałem dostać się do pierwszej drużyny Górnika Łęczna, potem zadebiutować w ekstraklasie i wreszcie wystąpić w reprezentacji Polski. Z perspektywy czasu wspominam to wszystko z łezką w oku, tym bardziej, że każdy cel udało mi się zrealizować. Bardzo wiele zawdzięczam rodzicom, którzy od małego wpajali mi przekonanie, że ciężka i sumienna praca przyniesie efekty. Nauczyli mnie też szacunku do innych, dlatego na boisku mam zawsze wielki respekt dla każdego rywala. Tak samo w stosunku do trenera. Mam odwieczną zasadę, że nigdy nie pójdę do szkoleniowca i nie zapytam czemu nie ma mnie w składzie. Wychodzę z takiego założenia, że trener ma zawsze rację.

Kibice Śląska najbardziej szanują Cię za przywiązanie do barw i naturę walczaka.
Zawsze powtarzam, że nie gram w Śląsku tylko w Wielkim Śląsku. Nawet w domu zwracam uwagę swoim synom, żeby szanowali herb i nie rzucali szalików czy koszulek na podłogę. Do klubu zawsze przychodzę z przyjemnością, nie z obowiązku. Bardzo często biorę też udział w akcjach marketingowych. Nie trzeba mnie namawiać, żeby promować klub wśród Dolnoślązaków, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że najważniejsi są kibice.

Fani bardzo często skandują z trybun Twoje imię i nazwisko. Raz jednak doszło do zgrzytu.
Po przegranych derbach z Zagłębiem we Wrocławiu kibice byli wściekli. Kiedy tradycyjnie podeszliśmy po sektor "Oporowska" by podziękować za doping fani kazali nam zdjąć koszulki, krzycząc że nie jesteśmy godni nosić barw Śląska. Było tak głośno, że nie słyszałem ich nawoływania. Sam zresztą byłem mocno wkurzony i było mi głupio, więc postanowiłem już wcześniej, że oddam swoją koszulkę. Z boku wyglądało to jednak tak, jakby jeden z kibiców zaczął mi ją zrywać. Po meczu wróciłem do domu i nie przypuszczałem, że zrobi się z tego wielka afera. Ogólnopolskie media podchwyciły temat. Wszędzie trąbiono, że "kibice Śląska pobili piłkarzy i ukradli im koszulki". Nawet telewizje w Anglii i Szkocji poinformowały o całej sytuacji. Ja oczywiście byłem w głównej roli, bo filmik z moim udziałem trafił do internetu. Miałem telefon za telefonem. Odciąłem się jednak i w ogóle nie odbierałem. Po krótkim czasie fani przeprosili mnie za całe nieporozumienie i powiedzieli, że ja akurat jestem ostatnią osobą, której mogą coś zarzucić.

Do wszystkiego doszedłeś ciężką pracą i ambicją.
Uważam się za typowego piłkarskiego rzemieślnika bez wielkiego talentu. Zostawiam serce na boisku i walczę na sto procent. Kiedy coś nie wychodzi nie chowam się za plecami, tylko szukam winy w sobie. Odpowiedzialność biorę zawsze na klatę. Kibic wybaczy wszystko, ale nie brak ambicji czy zaangażowania. Dom, rodzina, stabilizacja. Mam to wszystko poukładane dlatego nie muszę zaprzątać głowy innymi rzeczami, tylko skupić się na grze i treningach. Wewnętrzna harmonia. To bardzo ważne dla każdego piłkarza.

Dla Śląska grałeś nawet z kontuzją.
Nigdy nie użalam się nad sobą. Kilka lat temu, będąc w najlepszej dyspozycji w karierze, miałem poważne problemy z mięśniami brzucha. Przez przez prawie pół roku grałem na silnych środkach przeciwbólowych. Nie chciałem poddać się operacji, bo rywalizowaliśmy w europejskich pucharach a w perspektywie czekały nas mecze z Club Brugge czy Sevillą. Po meczach czułem tak silny ból, że wracałem do domu i kładłem się do łóżka. Potem, żeby wstać musiałem przekręcać się kilka razy jak naleśnik. Po zakończonym sezonie poddałem się w końcu operacji.

Dekada w barwach Śląska to szmat czasu. Stałeś się jednym z symboli WKS-u, zresztą do klubu ściągała Cię inna legenda.
Dziesięć lat temu na Oporowską sprowadził mnie Ryszard Tarasiewicz. Długo nie musiał mnie namawiać. To niesamowity trener. Zawsze wie kiedy i co powiedzieć do zawodnika, żeby do niego trafić. Pamiętam jak urodził mi się pierwszy syn. Filip był wcześniakiem i konieczna była cesarka. Kiedy przyszedł na świat ważył tak mało, że od lekarzy dostał zaledwie szóstkę w dziesięciostopniowej skali. Jakby tego było mało, medycy poinformowali, że grozi mu wylew do lewej komory. Nogi się pode mną ugięły. Filip musiał zostać na kilka dni w szpitalu. Kiedy przyszedłem na trening, trener Tarasiewicz przytulił mnie i powiedział, żebym natychmiast pojechał do żony i dziecka do szpitala i wrócił, jak wszystko się unormuje i będę gotowy do gry.

Wszystko skończyło się szczęśliwie, a Filip ma obecnie osiem lat i jest zdrowym, bardzo inteligentnym chłopcem. W tym najtrudniejszym momencie w życiu bardzo pomogła mi wiara, która na co dzień odgrywa u mnie ogromną rolę. Regularnie chodzę do kościoła. Przed ważnymi pojedynkami znajduję tam wyciszenie. Nigdy nie pojadę na mecz bez różańca. Na wyjazdach, przed opuszczeniem hotelu w drodze na stadion, zawsze skrupulatnie ściele łóżko. Tak samo chce mieć poukładane na boisku i w życiu prywatnym.

Mocno przeżywasz wszystkie piłkarskie niepowodzenia.
Długo po nocach śnił mi się wyjazdowy mecz z Cracovią. W 90 minucie minąłem się z piłką, dopadł do niej zawodnik "Pasów" i zdobył zwycięską bramkę na 2:1. Na treningach 9 na 10 takich piłek bez problemu wybijam. Niestety to akurat była ta dziesiąta i to w takim momencie.

Znacznie więcej było jednak tych przyjemnych chwil. Zdobyłeś przecież ze Śląskiem mistrzostwo Polski.
Do teraz mam przed oczami ostatnią minutę wyjazdowego meczu w Krakowie. Prowadziliśmy 1:0 po golu Roka Elsnera i od tytułu dzieliły nas sekundy. Wtedy jeden z juniorów Wisły miał wymarzoną sytuację żeby wyrównać i pozbawić nas mistrzostwa. Kiedy oddawał strzał z kilku metrów na nasza bramkę pomyślałem tylko "Boże, nie". Spudłował. Potem była już tylko triumfalna feta w Krakowie, a następnie na rynku we Wrocławiu gdzie witały nas tysiące kibiców. Piękne wspomnienia, których nikt mi nigdy nie zabierze.

Partnerem cyklu jest restauracja europejska Cherry Lounge & Restaurant mieszcząca się przy ulicy Kuźniczej 10 we Wrocławiu.

Oceń publikację: + 1 + 15 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~KsaweryCzerwinski 2018-07-09
    15:14:37

    0 1

    Niegdyś wielki talent

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu www.tuwroclaw.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Najczęściej czytane

Alert TuWrocław

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera www.tuwroclaw.com i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Na które polskie owoce czekasz najbardziej?







Oddanych głosów: 1365